19-"Skarbie zaprosił cię tylko dlatego, że ja mu odmówiłam."

1.2K 40 8
                                    

Czułam się co najmniej dziwnie, siedząc przy jadalnianym stole w towarzystwie bruneta i jego mamy. Zmieszana grzebałam widelcem w jedzeniu, które to tworzyło różnorodne kształty.

Ciasto czekoladowe wyglądało jak huragan mający strawić wszystko na swojej drodze.

Rozpuszczone lody śmietankowe oddawały mój opłakany stan, a maliny, które spoczywały na górze deseru, aktualnie niedbale porozrzucane były po moim talerzu, dogadując się z huraganem, który to miotał nimi, grożąc konsekwencjami zdrowotnymi.

- Czyli jesteś bardzo religijna, tak, Sadie? - zagadnęła mama Nathaniela, prawdopodobnie chcąc przerwać niezręczną ciszę.

- Słucham? - Zamrugałam, wyrwana z letargu. - Przepraszam, aczkolwiek chyba utraciłam kontekst rozmowy - dodałam przepraszająco.

- Nie, nie. Spokojnie, kochanie. Pytam, bo zauważyłam twoją gorliwą modlitwę nad jedzeniem. To piękne, że w tych czasach są jeszcze młodzi ludzie, oddający się wierzę.

Huragan, morze lodów, malinowe katapulty.

- Ah, tak... tak. Ma pani rację - Ostatni raz byłam w kościele na własnym chrzcie, a modlitwy to ja odmawiam tylko widząc nowe zdjęcia członków One Direction lub 5sos. - Powinno się dziękować Bogu za dary jakie nam ofiaruje.

Brzmi jak mowa nawiedzonego duchem świętym, dobrze Sadie, tak trzymaj.

- Masz rację. Oh, kochanie to taka porządna dziewczyna. - Pogłaskała syna po policzku - Pomódlmy się razem! - wystrzeliła Melissa. - Sadie, skarbie, zechciałabyś zacząć?

No pięknie, po prostu pięknie.

- Um oczywiście, pani Collins. - Zaśmiałam się nerwowo, na co kobieta zachęcająco potrząsnęła głową. - Dziękujemy ci, o Boże wszechmogący, stwórco, ojcze niebieski - Avatar się znalazł. Sadie, ty kretynko - Dziękujemy Ci za twe dary, które to dane nam są przez śmierć twoją -Mmm nekrofilia. - Życz nam smacznego ich spożycia, amen.

- Amen, amen. To było niesamowicie głębokie, słoneczko - Melissa uśmiechnęła się ocierając łzę. - To piękne, cudowne jak bardzo oddana jesteś swoim priorytetom.

Przynajmniej uwierzyła, że moja wiara w życiu nie ogranicza się tylko do reaktywacji 1D i istnieniu Larry.

Byłam na dobrej drodze, ale tak przy okazji to nieco przerażające, że Pani Collins uwierzyła w moje gorliwe wyznanie wiary. To było tragiczne.

- Pyszne ciasto, pani Collins - pochwaliłam, mimo iż praktycznie go nie spróbowałam. Za duży stres i szok.

- Bardzo się cieszę, że ci smakuje, skarbie. To ulubione ciasto z dzieciństwa Nate'a. - Uśmiechnęła się melancholijnie. - Nawet sobie nie wyobrażasz, jaki był pisk, jeżeli jeszcze ciepły kawałek nie czekał na niego po powrocie z przedszkola - Zaśmiała się.

Melissa była naprawdę śliczną kobietą w średnim wieku. Kolor włosów młody Collins musiał odziedziczyć po tacie, gdyż jego mama była krótko ściętą blondynką. Jednakże oczy syn zdecydowanie miał jej. Ten sam młodzieńczy błysk w błękitnej toni, uwydatniający się, gdy się śmiała.

- Nic nie poradzę, że to ciasto było takie dobre - dodał brunet.

- JAK TO "BYŁO"?! NATHANIELU SAMIE HAROLDZIE COLLINS OFICJALNIE CIĘ WYDZIEDZICZAM! - Spojrzała w moją stronę - Sadie, skarbie, poproszę twoje dane do spadku. - Oburzona kobieta poprawiła włosy, gromiąc wzrokiem syna.

- Jeny mamo, przecież wiesz, że żartuję. Twoje ciasto jest najlepsze. - Na potwierdzenie swoich słów chłopak wziął kęs smakołyku do ust.

Powietrze to nie tylko tlen [W trakcie korekty]Where stories live. Discover now