1 - Wstęp

3K 81 11
                                    

Otworzyłam oczy mrużąc je lekko w odpowiedzi na promienie słońca, wpadające przez nie zasłonięte okno. Sięgnęłam po telefon przy okazji wyłączając budzik. Sprawdziłam godzinę - 07.03.

Chyba czas na mój pierwszy dzień w nowej szkole.

Moje nowe miejsce zamieszkania znajduje się kilkaset kilometrów od poprzedniego. Dlaczego więc razem z rodzicami zdecydowałam się na przeprowadzkę? Odpowiedź jest niestety dla mnie dość jasna.

Rak, który dopadł mnie w wieku zaledwie 16 lat.

Moim nastoletnim marzeniem, było bezproblemowe zakończenie liceum w rodzinnym mieście, a następnie spokojna śmierć, spowodowania zjedzeniem od środka przez nowotwór. To nie jest tak że nie zależy mi na życiu. Wręcz przeciwnie cholernie chce żyć. Ale niestety. Już jako nastolatka musiałam pogodzić się z faktem, iż nie zdążę założyć rodziny, zakochać się czy mieć dzieci. Ale taka była kolej rzeczy, a ja musiałam się z tym pogodzić prędzej czy później. Odnosząc się do głównego powodu przeprowadzki. Otóż tutaj nie trzeba dużo tłumaczyć. Po prostu: Szpital onkologiczny im. Sidney'a Farber'a w Seattle. To właśnie to miejsce daje mi trzy pieprzone procenty na przeżycie. Inaczej zostało mi średnio półtorej roku. Więc ten szpital jest ostatnią szansą.

Nie mogę jednak zapominać, że choroba nie zwalnia mnie z obowiązku podejmowania próby  prowadzenia normalnego życia. 

Jeżeli nie zacznę się już szykować na pewno spóźnię się na swój pierwszy dzień za co mama z pewnością by mnie zabiła. Nowa szkoła miała powitać mnie w połowie drugiej klasy, co też oznaczało niedalekie rozpoczęcie przysłowiowej "dorosłości", na którą zdecydowanie nie byłam gotowa.

Czas zacząć nowy rozdział począwszy od pójścia do nowej placówki, którą jest West Seattle High School. Muszę przyznać, że odczuwam lekki stres. Nawiązywanie nowych znajomości zawsze było dla mnie dosyć problematyczne. Odczyuałam dyskomfort w dużych skupiskach ludzi przez co nie przepadałam za imprezami, szczególnie tymi licealnymi. 

Mimo wszystko bardzo doceniałam najbliższych mi ludzi, którzy mimo wszystko bardzo mnie wspierali. Nie tylko w chorobie ale i w każdym innym istotniejszym czy nie aspekcie mojego życia. To mama zawsze opatrywała mi kolana, kiedy nieustannie rozjbijałam je jeżdżąc w dzieciństwie na rolkach. Tata natomiast zawsze lubił ze mną majsterkować ucząc mnie gdy byłam starsza jak naprawiać niewielkie usterki w samochodach. Hope, która będąc dla mnie jak siostra zawsze użyczała mi dostępu do swojej szafy czy pozwalała ubrudzić ulubiony sweter tuszem, gdy opłakiwałam swoje niepowodzenia. Był również Ashton.

Ashton Seywey był moim najlepszym przyjacielem z dzieciństwa do momentu, w którym nie postanowił wyznać mi swoich uczuć.  W taki właśnie sposób jesteśmy ze sobą od dwóch lat. Ash to piegowaty blondyn o zielonych oczach zazwyczaj skupionych na piłce do koszykówki, za którą uwielbiał biegać na boisku. Zawsze był dla mnie kimś bardzo wyjątkowym - bratnią duszą.

Powoli zwlekłam się z łóżka by następnie w biegu załatwić poranną toaletę. Włosy spięłam w wysokiego kucyka co nadało mojej twarzy pucołowatego kształtu, ale nie były one niestety w formie umożliwiającej jakiekolwiek inne upięcie. Ubrałam się całkiem normalnie. Nie czułam potrzeby wyszukanego, odświętnego ubioru. Przecież nie chciałam ani tam iść, anie w ogóle tu być. Nie miałam jednak wyboru, nie ja decydowałam. Pomalowałam rzęsy i zbiegłam na dół. Rodziców oczywiście nie było już w domu. Pewnie musieli być wcześniej w pracy, aby załatwić jakąś papierkową robotę związaną z przeniesieniem ich firmy do Seattle. Złapałam w dłoń jabłko, ubrałam moje ukochane nieśmiertelne czarne conversy i wybiegłam na podjazd, gdzie czekał już na mnie Ash. Kochany zaaplikował na sportową wymianę ''aby mieć na mnie oku''. Udało mu się, dzięki czemu mieszkał w akademiku zaledwie 15 minut od mojego nowego domu.

-Cześć ślicznotko - było pierwszym co usłyszałam, gdy tylko otworzyłam drzwi samochodu.

Nie odpowiedziałam, a jedynie zmusiłam się do, w miarę możliwości, szczerego uśmiechu.

- Wszystko w porządku? - zapytał z nutą zaniepokojenia w głosie, spoglądając na mnie kątem oka, powoli wyjeżdżając z pokrytego jasną kostką brukową podjazdu.

-Tak, oczywiście. - Mimo usilnych prób czułam, że nie jestem w stanie brzmieć naturalnie.

Pobyt w nowym domu z dnia na dzień coraz bardziej przytłaczał mnie powodem przeprowadzki. 

-Wszystko jest dobrze, Ash - dodałam lekko się uśmiechając.

-W porządku ale pamiętaj, - złapał za moją dłoń wolną ręką splatając nasze palce  - że zawsze możesz mi o wszystkim powiedzieć, Sad. Kocham cię - ścisnęłam mocniej jego dłoń, przełykając narastającą w moim gardle gulę..

- Ja ciebie też Ashton - odpowiedziałam zaciskając zęby. Co się stanie jeżeli umrę? Czy on się z tym pogodzi?

- Boisz się? - z rozmyślań wyrwał mnie głos chłopaka.

- Co? - zapytałam ze strachem - Czego mam się bać? O czym ty mówisz?- Jak zawsze w takich sytuacjach poczułam narastającą w moim ciele panikę.

- No czy boisz się pierwszego dnia w nowym liceum. No wiesz, wśród nowych ludzi, w nowym miejscu. - Jego odpowiedż pozwoliła mi się uspokoić i skierować myśli na inny tor.

- Trochę - bardzo - ale wiem, że będziesz ze mną więc nie mam się czego bać - puściłam mu oczko.

- Oczywiście mała - wyszczerzył się dumny - jesteśmy - oznajmił gasząc silnik auta..

Nawet nie zorientowałam się kiedy pojazd przemknął przez ulice miasta, zatrzymując się przed nowym dla mnie miejscem.

- Chodźmy więc - rzuciłam zrezygnowana.

Złapałam Seywey'a za rękę kierując się w stronę głównego wejścia West Seattle High School. Przekraczając próg szkoły napotkaliśmy parę ciekawskich spojrzeń, co zignorowałam mając nadzieję, iż są one jedynie wynikiem mojej społecznej paranoi. Ash pociągnął mnie w stronę, jak się domyśliłam, sekretariatu.

Zapukaliśmy i po dźwięku zaproszenia, weszliśmy. Pomieszczenie było niewielkie, ale jasne i ładne urządzone. Na przeciwko wejścia stało ciemne, masywne, dębowe biurko, a za nim siedziała drobna blondynka w średnim wieku. Jej twarz wyrażała skupienie, a bystre ciemne oczy, skryte za grubymi oprawkami okularów, koncentrowały się na widoku, który prezentował monitor, stojący przed kobietą. Jej drobne dłonie, szybko wystukiwały litery na klawiaturze. Kobieta, która swoją drogą wyglądała na bardzo sympatyczną, ocknęła się, jakby dopiero zdała sobie sprawę z naszej obecności, unosząc na nas swój badawczy wzrok.

- Dzień dobry - przywitał się chłopak, za którego plecami lekko się schowałam.

- Dzień dobry, czyżby panna Grant i pan Seywey? - zapytała uprzejmie

Skinął głową biorąc od kobiety klucze do nowych szafek. Umówiłam się z Ashton'em, że ja pójdę odłożyć swoje rzeczy do własnego schowka, a chłopak załatwi resztę spraw papierkowych.

Podniosłam z ziemi torbę i żegnając się z sekretarką oraz Seywey'em wyszłam na korytarz. Zaczęłam szukać swojej szafki, co oczywiście było dosyć ciężkie bo szkoła oczywiście okazała się pieprzonym labiryntem. Kiedy po dłuższym, niż mogłabym się spodziewać czsie do niej doszłam, zaczęłam od chowania w niej rzeczy. Gdy już wszystko było wstępsnie poukładane, zadowolona zamknęłam szafkę i wtedy zamarłam...

W żadnym z nawet najbardziej nierealnych scenariuszy nie mogłabym się go nijak spodziewać... 

***
Lubię tak kończyć. Myślicie że kogo zobaczyła Grant?
Piszcie czy forma długich rozdziałów się wam podoba, czy wolicie jednak krótsze.
Oczywiście przepraszam za błędy i do następnego!
Pozdrawiam Pisarka_z_marzeniami 🖤🖤🖤

Powietrze to nie tylko tlen [W trakcie korekty]Where stories live. Discover now