Wróg mojego wroga

137 8 1
                                    

 W obecnej sytuacji można było doświadczyć jedynie beznadziei. Dany Chivani, agent specjalny Federacji, najlepszy z najlepszych musiał się poddać.
 Wtedy, gdy wybuchła stara platforma wiertnicza, gdzie znajdowała się baza najemników, kiedy trzymał na plecach nieprzytomną dziewczynkę, kurczowo trzymając się jakiejś beczki, w momencie w którym został rzucony na pastwę losu zdał sobie sprawę, że to wszystko jest jakieś dziwne, niepotrzebnie skomplikowane, bezsensowne. Czekał zmarznięty, przemoczony piętnaście minut przylepiony do beczki z balastem na plecach, aż wreszcie przypłynęła straż przybrzeżna. Od razu rozpoznali w nim poszukiwanego ssaka. Nie miał siły by się bronić. Potulnie oddał się w ich ręce. Ich statek był całkiem spory, załoga liczyła ponad dwadzieścia zwierząt, na samym pokładzie stał helikopter, a na burtach rzędy reflektorów oświetlały przestrzeń wokół niego. Za statku wypłynął ponton z silnikiem, który miał ich zabrać na główną jednostkę.
-Dziewczynka, jest cała, ale jest zmarznięta. Nie mówi po waszemu, zna tylko Quin.-czyli jeden z dialektów etnicznych mieszkańców Federacji. Eli została opatulona kocem termicznym i trafiła do pomieszczenia medycznego. Dany zaś został profilaktycznie ogłuszony kolbą karabinu. Ostatnim co poczuł był przeszywający ból w prawej skroni i krew spływającą po twarzy.
 Świadomość wrócił mu dopiero gdy jechał opancerzonym wozem w obstawie siedmiu komandosów. Widział, że byli profesjonalnie uzbrojeni, nawet gdyby próbował się uwolnić, szanse na powodzenie były co najmniej zerowe. Ale nie chciał tego. Teraz chciał już tylko to skończyć i wrócić do ojczyzny. Mimo wszystko jednak postanowił przeanalizować swoją sytuację, tak na wszelki wypadek.
 Miał skute łańcuchem kostki, ręce wykręcone i skute kajdankami za plecami, te z kolei były czymś przymocowane do ściany pojazdu. Postanowił się wyprostować, bolał go cały kręgosłup.
-O patrzcie! Obudził się.-powiedział jeden z ochroniarzy. Głos tłumił kask ochronny.-Myślałem, że środki które mu podali będą działać dwa dni.
-Bo miały, ale specjalnie go wybudzali, że na dziś był w stanie cokolwiek powiedzieć..-odpowiedział mu ktoś  dalej.
-Gdzie i po co mnie wieziecie?-zapytał ostrym głosem. Nie chciał by wydawało im się, że go złamali, cały czas musiał trzymać fason. Czuł się dziwnie wycieńczony, jakby całą noc biegał z obciążeniem.
-Kapitanie, on może wiedzieć?
-Sam mu powiem.-kapitanem okazał się być lampart siedzący z jego prawej strony. Miał bliznę na prawym policzku, łapami bawił się nożem wielkości przedramienia.-Najpierw jedziemy na komendę policji potem do sądu. Zanim się ciebie pozbędziemy na coś się przydasz.
-Tą samą komendę, w której byłem już wcześniej?
-Tak. A i może wyprzedzę twoje ewentualne pytanie. Dziewczynka, która była przy tobie jest cała i zdrowa. Obecnie trafiła pod opiekę jednej z rodzin, która ma korzenie z Federacji.
 Teraz koń zwrócił uwagę na coś jeszcze, jego ubranie było suche, a poza tym to był jego brązowy mundur. Nie zamierzał dociekać skąd go mieli, nie to było teraz istotne.
-Co miałbym dla was zrobić?
-Pomożesz zamknąć Lee Chena, poza tobą pojedzie z nami jeszcze twój kolega.- to co powiedział mocno zaniepokoiło Danego, prawdopodobnie mógł nim być Tyen, lub jego ojciec. Sytuacja robiła się coraz poważniejsza, oraz co gorsza, nic nie wskazywało, że będzie lepiej.
-Jak wygląda sytuacja? No co się tak gapicie?! Jestem do cholery żołnierzem. Jeżeli mam wam pomóc to muszę wiedzieć na czym stoję. Macie chyba jakieś informacje, co?- jeżeli miał z tego wyjść musiał zdobyć informacje, wywiad to podstawa jakichkolwiek działań.
-W sprawie Lee Chena mamy impas. Prokuratura razem ze wsparciem organizacji pomagającej ofiarom handlu zwierzętami, przycisnęły tego szczura do muru. Ale ich prawnicy się wybronili w kilku kwestiach, niestety w tych najważniejszych. Póki co dostał wyrok za masową defraudację i korupcje, ale dalej może się wymigać. Obecnie on i jego współpracownicy są pod stałym nadzorem policji i żandarmerii wojskowej.
-Powinieneś znać jednego z jego kolegów. Mianowicie generała, jak mu tam?...-wtrącił się zastępca dowódcy, siedział po drugiej stronie konia. Do tej pory siedział cicho i był praktycznie nie zauważalny. Był od stóp do głowy zasłonięty ochraniaczami i mundurem w niebieskoszarym kolorze. Prawdopodobnie był psowatym, w łapach trzymał pokaźną strzelbę. O jego randze świadczyły, dwie srebrne gwiazdy wyszyte na ramionach, ten z drugiej strony miał trzy.
-Edward Zachin.-Dany pogardliwie wycedził jego imię przez zęby.-Zdrajca i zbrodniarz. Jemu należy się rozstrzelanie.
-Widzisz agencie? Twój wróg jest też naszym wrogiem, a wróg mojego wroga....
-...Jest zakładnikiem ze skutymi kopytami, który gdy przestanie być potrzebny sam dostanie kulkę w łeb?-dokończył. Na te słowa strażnik po lewej przyłożył mu giwerę do głowy między okiem a uchem.
-Nawet nie kuś.
-Rob. Opanuj się.-rzucił dowódca po czym spojrzał na zegarek.-Dziewiętnasta dwadzieścia jeden. Powinniśmy...-w tym momencie ciężarówka szarpnęła.-...Jesteśmy na miejscu.

Zwierzogród Moje(Nasze) Nowe życieWhere stories live. Discover now