• VIII •

732 57 43
                                    



Czyli o tym, jak Albus poznaje rodziców Marylin.

   Albus wiedział, że jeżeli przeżyje to spotkanie to tylko cudem.

   Na pewno nie dramatyzował. Skądże znowu. Obiecał sobie nigdy nie przejmować tej skłonności od Marylin. On po prostu wiedział, gdy przekroczył próg mieszkania Moore'ów, że właśnie wkroczył na arenę i musi walczyć o życie. I nie, wcale nie wczuł się za mocno w klimat Igrzysk Śmierci, które Marylin niedawno wysłała mu ze skrawkiem pergaminu. MUSISZ to przeczytać, pisała.

   Tak, przeczytał całość w dwa dni. I śmiał twierdzić, że to jedna z najlepszych decyzji, jakie kiedykolwiek podjął w swoim już nie tak krótkim życiu, które najpewniej skończy tragicznie w ciągu następnych kilku godzin.

— Smakuje ci zapiekanka, Al? — Zapytała Jocelyn z dobrodusznym uśmiechem na twarzy. Albus przełknął z trudem ostatni kęs, który wziął. To nie tak, że mu nie smakowało. Właściwie to dawno nie jadł tak pysznego posiłku. Marylin brak umiejętności kulinarnych zdecydowanie odziedziczyła po wujku Theo. Spod pieczy jej rodziców wychodziły same rarytasy. Tak, Marylin niewątpliwie była jednym z nich.

   To tylko przez nerwy ledwo wcinał te wszystkie pyszności. Wiedział, że będzie tego niedługo żałował. Jego rodzice postanowili pójść tego dnia na randkę, a więc zostawał sam z Lily. A ona w gotowaniu gorsza była chyba od Marylin. Albus był święcie przekonany, że jego siostra kiedyś wywoła pożar.

— Bardzo, pani Moore — przyznał, odkładając pięknie zdobione sztućce na talerz. Podejrzewał, że w domu posiadali taki sam komplet, tylko o wiele mniej zadbany.
— Lepszej chyba w życiu nie jadłem.

   Hunter Moore się zaśmiał. I nie był to miły dla Albusa dźwięk. Zdawał się on nieco kpiący.

   Ojciec Marylin przeraził go już w momencie, w którym wszedł razem z dziewczyną do mieszkania, trzymając w dłoni bukiecik kwiatów dla gospodarzy. Mierzył go nieufnym spojrzeniem, prawie się nie odzywał i Albus był święcie przekonany, że w głowie ostrzy na niego widły. Nagle przestał uważać za zabawne przerażenie Jamesa panem Zabinim.

— Och, na pewno sam umiesz zrobić równie dobrą — rzuciła kobieta i mrugnęła porozumiewawczo do córki, która nagle zaczęła bardzo łapczywie pić wodę. — Marla mówiła, że świetnie gotujesz. Jest to jak miód na moje serce, bo to znaczy, że się wzajemnie nie otrujecie.

— Mamo, nie gotuję tak źle — jęknęła Marylin, a Hunter pokiwał twierdząco głową. Niezbyt przekonująco, ale jednak się z nią zgodził. Dziewczyna spojrzała na niego starając się wmówić mu, że Jocelyn przesadza. — Naprawdę, Al, nie gotuję aż tak źle — powtórzyła i nie miał pojęcia, którą z osób w pomieszczeniu próbuje bardziej do tego przekonać.

   Gotowała strasznie i Albus doskonale o tym wiedział. Wciąż czuł niesmak po przesolonej przez nią jajecznicy. Nawet, gdyby miała go kiedyś przypadkiem otruć, i tak dalej kochał ją równie mocno.

   Przy stole zapadła chwilowa cisza. Albus rozpiął góry guzik koszuli, bo nagle zrobiło mu się strasznie duszno. Najwyraźniej zbliżało się coś złego, czuł to w kościach.

— Co planuje pan robić po skończeniu szkoły, panie Potter? — Zapytał sztywno Hunter, patrząc na niego spod zmarszczonych brwi. Fakt, że na stole leżał ogromny nóż, nie pomagał Albusowi w odpowiedzi, gdy zdawało mu się, że ojciec Marli grozi mu wzrokiem.

   Marylin i Jocelyn jednocześnie westchnęły i po chwili w tym samym momencie przejechały dłonią po twarzy.

— Planuje... To znaczy, staram się... To jest, kieruję się w kierunku... Widzę się w eliksirach... Znaczy w takich dobrych i nie w Mungu, myślę i mistrzostwach... to jest... — jąkał się Albus. Pot spływał mu po czole. Zdawał się powoli się zapowietrzać. Czemu tam było tak gorąco?!

• Ten Właściwy • Albus S. Potter [zawieszone]Where stories live. Discover now