• X •

772 60 46
                                    

  
Czyli o tym, jak Albus wprowadził się do Marylin.

   Albus wniósł ostatnie pudło do salonu wypełnionymi po brzegi resztą bagażu i otarł pot z czoła. Tej zimy było wyjątkowo ciepło, co już jednak nie powinno nikogo dziwić. Ze śniegiem najwyraźniej przyszło im się pożegnać w zeszłym roku. Rozejrzał się po pokoju i niemal rozbolała go głowa od myśli, że będzie musiał to wszystko rozpakować. Chyba już wolał ponownie przystąpić do OWTM-ów, niż zmagać się z tą iście uporczywą czynnością.

    Przykryta kocem Marylin siedziała  po turecku na kanapie i przyglądała się zmaganiom swojego chłopaka, popijając niemal gorącą herbatę z miodem, cytryną oraz imbirem. Dzielnie walczyła z przeziębieniem, które łapało ją w przedświąteczny okres. Miała nadzieję, że rady babci Almy na coś się tym razem przydadzą. Bestia zaciekawiona przyglądała się zamieszaniu, nie wstając jednak z posłania. Może nie miała już z Potterem na pieńku jak kiedyś, ale jak na tę chwilę nie był jeszcze godny na ten zaszczyt z jej strony – przerwanie psiej drzemki spotykało tylko nielicznych.

— To już wszystko? — Zainteresowała się Marylin, z lekkim niepokojem przyglądając się jak jej salon tonie w pudłach. Mogła się założyć, że w trakcie przeprowadzki miała mniej rzeczy od niego.

— Chyba tak — sapnął, podpierając się po bokach. Westchnął i wyjrzał za okno. W Londynie świeciło słońce, ale Albus był pewny, że wieczorem będzie burza. — Najwyżej rodzice mi coś dowiozą.

   Albus tak stał na środku salonu i zdawał się nie wiedzieć od czego zacząć. Wciąż nie bardzo dochodziło do niego to, że wyprowadził się z Doliny Godryka, żeby zamieszkać razem ze swoją dziewczyną. Nie potrafił uwierzyć, że ich związek stał się aż tak poważny.

   Nie, żeby narzekał. Po prostu trochę przerażały go niezapowiedziane naloty Huntera Moore'a w najmniej do tego odpowiednich momentach. Mimo że ojciec Marli zdawał się do niego przekonać, wciąż jak lew kontrolował czy Potter nie zamierza poharatać delikatnego – jak mężczyzna twierdził – serduszka panny Moore.

— Siadaj — rozkazała Marylin, klepiąc miejsce obok siebie. Z reguły mówiła mniej inwazyjnym tonem. Z rozkazującą wersją dziewczyny spotykał się zwykle w zimę, gdy na upór nie zakładał czapki. — Nic ci się nie stanie jak chwilę odpoczniesz, dzieciaku — dodała już delikatniej. W jej trosce o zrelaksowanie Albusa kryło się drugie dno, ale jak narazie nie zamierzała mu jawnie zdradzać, że miała ogromną ochotę na przytulasy. 

— Kłócić się z tobą nie będę.

   Albus zdążył tylko posadzić cztery litery na kanapie, a Marylin już przerzuciła swoje nogi przez jego uda. Chłopak parsknął śmiechem, patrząc w jej oczy z rozbawieniem wymieszanym z dezaprobatą. Marylin kompletnie to olała i ułożyła głowę na ramieniu Pottera. Niech się szczerzy.

Może jak na niego kichnę, to w końcu go złapie jakieś choróbsko, pomyślała chytrze dziewczyna. I akurat wtedy, gdy miała wcielić swój diabelski plan w życie, przestało ją kręcić w nosie. Ten to normalnie był w czepku urodzony.

— Gdybyś zaczął, kiepsko by to wróżyło naszemu mieszkaniu razem — zauważyła słusznie, patrząc na niego znacząco. Byli dość zgodną parą, ale kto wie, jak to wszystko będzie wyglądało, gdy razem zamieszkają. To duża zmiana, mogła mieć różne skutki.

— Kiedy u ciebie długoterminowo przesiadywałem, jakoś dawaliśmy sobie radę — stwierdził, wzruszając ramionami, jakby w żadnym stopniu nie dopuszczał do siebie myśli, że popadną w jakiś konflikt, którego nie będzie dało się pokonać. Może było to nieco idealistyczne, ale wierzył, że razem pokonają każdą kłótnię, która stanie im na przeszkodzie.

• Ten Właściwy • Albus S. Potter [zawieszone]Wo Geschichten leben. Entdecke jetzt