• II •

1K 72 62
                                    

Czyli jak Marylin choruje.

   Kolejna zasmarkana chusteczka wylądowała w koszu na śmieci, który Troian postawiła przy łóżku przyjaciółki. A raczej przepchała kijem od miotły, – którą zwinęła woźnemu kilka lat temu – bo nie chciała mieć kontaktu z zarazkami, która roztaczała wokół siebie panienka Moore. Zabini miała prawdziwą obsesje na punkcie zdrowie i za nic nie dało jej się wybić z głowy chodzenia w maseczce po dormitorium.

   Marylin doskonale wiedziała, że skończy przeziębiona i z gorączką, jeżeli pójdzie na ten nieszczęsny mecz w deszczu, ale była ciepłą kluchą i nie potrafiła nie uczestniczyć w wydarzeniu. I teraz miała za swoje, gdy jej głowa zdawała się pulsować i musiała ciągle dmuchać nos.

   Dodatkowo omijała super ważne lekcje, a przecież była na ostatnim roku, a egzaminy zbliżały się wielkimi krokami. Planowana randka z Albusem nie wypaliła, bo on także pociągał nosem, ale w znacznie mniejszym stopniu niż ona.

   I jakby tego było mało, to jeszcze zaczynało boleć ją gardło.

   Siedziała samotnie w dormitorium przykryta kocem i kołdrą, ale i tak ciągle trzęsła się z zimna. Naszła ją ogromna chęć na wypicie gorącej herbaty z cytrynką i stęsknionym spojrzeniem wpatrywała się w pusty kubek znajdujący się na drugim końcu pokoju. Nawet nie zamierzała próbować wygrzebać się spod pościeli i zamarznąć zanim zdąży machnąć ręką.

   Marylin nie byłaby jednak sobą, gdyby nie postanowiła trochę pokombinować. Wyciągnęła dłoń po różdżkę, aby spróbować przywołać do siebie kubek. Katar i czarowanie nie były jednak zbyt dobrym połączeniem. Naczynie wisiało już w powietrzu w połowie drogi, gdy Marylin potężnie kichnęła i straciła panowanie nad tym, co robiła.

   Kubek roztrzaskał się o ścianę sąsiadującą z drzwiami, które ktoś otworzył w momencie zderzenia.

— Przychodzę w pokoju! — Zawołał Albus, zakrywając w obronnym geście twarz. Marylin prychnęła i z jękiem wcisnęła twarz w poduszkę, powstrzymując się od wybuchnięcia płaczem. Jak ona nienawidziła być chorą!

   Albus zmieszał się. Wyciągnął z kieszeni szaty własną różdżkę i szybko naprawił stłuczony kubek z uśmiechniętą buźką. Poprawił listonoszkę na swoim ramieniu i podszedł do łóżka dziewczyny. Odłożył naczynie na szafkę nocną Marylin i usiadł na sąsiadującym do jej łóżku.

— Jak się czujesz? — Zapytał, otwierając torbę i wyciągając z niej pudełko pełne maślanych ciasteczek. Ułożył je sobie na kolanach.

— Masakrycznie, lepiej mnie zabij. — Dobiegła go stłumiona przez poduszkę odpowiedź. Albus przewrócił oczami z rozbawieniem i westchnął. — Nie śmiej się ze mnie, ja tu umieram w katuszach, okrutniku.

   Potter nie przejął się jej narzekaniem i – zanim Marylin mogła się zorientować – wyciągnął jej poduszkę spod głowy. Wytrzepał ją, gdy ona rozmasowywała swoje czoło po zderzeniu z materacem. Wyglądała strasznie. Burza nierozczesanych loków otaczała spuchniętą i zarumienioną twarz. Przekrwione oczy nieuważnie obserwowały jego poczynania, gdy Marylin oblizywała już i tak spierzchnięte usta.

— Merlinia, piegusie, wyglądasz jak ostatnie siedem nieszczęść — powiedział zanim zdążył to przemyśleć. Pożałował szybko swoich słów, gdy zobaczył jak zadrżała jej dolna warga. — Ale i tak jesteś śliczna jak zawsze — dodał szybko na swoją obronę.

   Marylin znowu jęknęła i jednocześnie kichnęła, przytulając się mocno do obejmowanej rękoma kołdry. Ukryła w niej twarz.

— Jestem chora, wyglądam okropnie i czuje się, jakby przejechał po mnie kombajn — wyburczała zachrypniętym głosem i zaczęła drżeć, bo zrobiło jej się jeszcze zimniej niż wcześniej. — I chyba do tego dostaje gorączki! Mam dość!

• Ten Właściwy • Albus S. Potter [zawieszone]Where stories live. Discover now