- Dobrze, więc zostaniesz zboczonym idiotą, ewentualnie alfonsem lub szarlatanem. Zależy oczywiście od kontekstu rozmowy. - odpowiedziałem, nie mogąc się powstrzymać przed złośliwością. Wstałem z łóżka, i wziąłem ubranie z jego brzegu. Wzrok Adana wodził za mną, a jego twarz krzywiła się w grymasie.

- Mówiłem coś o przekleństwach. - jego poważny ton przyprawił mnie o przewracanie oczami.

- To nie były przekleństwa. Naprawdę nie słyszałeś jeszcze prawdziwych bluzgów. - mruknąłem, i spojrzałem na niego. - Wyjdź stąd. Mam się przebrać, prawda?

- Tak, ale co ma jedno do drugiego? - zdziwił się, po raz kolejny zaprzeczając swojej rzekomej inteligencji.

- To, że nie jestem jakaś tanią kur... Panią lekkich obyczajów, żeby rozbierać się przed tobą. - wytłumaczyłem wściekle, a Adan westchnął.

- Ludzie i ich wstydliwość względem ciała. Zapomniałem już trochę jak zacofany potrafi być wasz gatunek.

- Mam do siebie szacunek.

- Nie widać. Jeszcze wczoraj próbowałeś się skrzywdzić. To chyba świadczy o nie lubieniu siebie.

- Po prostu się wynoś. - warknąłem w końcu, zirytowany wymienianiem zdań i poglądów z tym osobnikiem, do którego nie miałem ani szacunku, ani sympatii.

Uśmiechnąłem się z zadowoleniem, kiedy opuścił pomieszczenie. Szybko przebrałem się w nowy strój. Idealnie leżał, i nie wcinał się nigdzie za mocno. Był nadzwyczaj wygodny.

Ubrany w coś choć odrobinę bardziej mojego nabrałem pewności siebie. Z tą oto pewnością otworzyłem ciężkie drzwi pokoju, i wyszedłem na korytarz. Niestety, od razu prawie zderzyłem się z Adanem, który najwidoczniej czatował pod drzwiami. Uśmiechnął się na mój widok.

- Wszystko leży na tobie idealnie. - obszedł mnie, dokładnie przyglądając się mojemu ciału.

- Też jestem ciekawy jakim cudem. - przyznałem, patrząc na niego podejrzliwie. - Zaspokoisz moją ciekawość?

- Może. Kiedyś. Kiedyś na pewno, teraz na to nie licz. Pora na śniadanie. Nie chcę się znowu spóźnić, więc chodźmy. - ruszył korytarzem, uprzednio łapiąc moją dłoń, w skutek czego musiałem szybkim tempem powlec się za nim.

Na szczęście nie zauważył jak na słowo "śniadanie" zacząłem co chwila przełykać produkowaną w nadmiarze ślinę.

Po kilku krótkich minutach przemierzania chłodnych korytarzy stanęliśmy przed znajomą ścianą. Wiedziałem, że ta zamieni się magicznie w wejście, gdy tylko szarlatan zaszepcze. Oczywiście nie pomyliłem się. W szepcie próbowałem dosłyszeć słowa, które być może kiedyś otworzyły by ścianę również przede mną. Niestety tym razem mi się to nie udało. Ściana rozstąpiła się przed nami z kamiennym chrzęstem. Nie czekając aż Adan wciągnie mnie do pustej jadalni, sam do niej wszedłem, akurat gdy bransoleta pod moją koszulą wydała z siebie ten krótki wysoki dźwięk, który miał być jakoby przypomnieniem o posiłku. Znowu ucichł gdy tylko znalazłem się pod wysokim sklepieniem sali. Usiadłem bez pytania w miejscu które zajmowałem wczorajszego dnia. Teoretycznie wiedziałem, że tym samym piszę się na konfrontację z tą suką, Mayą, ale uznałem że lepsze to niż wyeksponowane miejsce na końcu stołu. Swoją drogą ten był już zastawiony. Przede mną parowała płaska miska pięknie pachnącego czegoś, co po przekopaniu łyżką okazało się być owsianką na mleku pod grubą warstwą świeżych owoców których nazw nie mogłem sobie przypomnieć. Za wyjątkiem tych leśnych, malin, jagód i jeżyn.

Adan patrzył na mnie karcąco za przedwczesne zainteresowanie posiłkiem, ale go olałem. I tak nie miałem zamiaru jeść, dla zasady. Przeżywałem już większy głód. Ostatnio jadłem... Jakieś dwa dni temu. To bardzo niedawno, więc dałem radę oprzeć się nawet kuszącemu zapachowi.

Moje rozgrzebywanie wcześniej tak ładnie ułożonego dania przerwało łagodne otworzenie się drzwi. Do jadalni bez pośpiechu i przepychu wszedł znajomy mi tabun dziewcząt, które z uśmiechami zajęły swoje miejsca.

- Oh, jeszcze tu jesteś? Eh... Czasem żałuję że nasz Pan jest taki dobry i cierpliwy. - Maya przywitała mnie kąśliwością, na którą aż się uśmiechnąłem. Im więcej wrogów i osób które mnie tu nie chcą, tym szybciej wyląduję w swoim starym, brudnym, ale przynajmniej swoim życiu.

- Uwierz mi, ja też. - odpowiedziałem, nawet na nią nie patrząc. Wszyscy usadowili się na swoich miejscach, a w eter cały czas padały uprzejme powitania kierowane w stronę szczytu stołu. Adan odpowiedział na nie wszystkie, a potem zaczęło się śniadanie, pełne pociesznych, ale kulturalnych rozmów. Nawet Maya zajęła się konwersacją ze swoją drugą sąsiadką, więc miałem spokój.

Nie jadłem, znowu. Ściągnęło to na mnie wzrok Adana, na który odpowiedziałem w bardzo bezczelny sposób. Jednak moje brawura nie trwała długo. Wystarczyło że spojrzenie z którym się mierzyłem zaostrzyło się, a już sparaliżowany wbiłem wzrok w talerz.

W napięciu doczekałem się aż sztućce ze szczękiem zostały odłożone w wręcz synchronicznym szyku.

- Nareszcie... - mruknąłem, kiedy wszyscy wstali ze swoich miejsc. Wszyscy oprócz mnie i Adana, którego to nagle otoczyła masa dziewcząt, które świergotały głośno, żałośnie prosząc się o jego uwagę. Plus był jeden, mogłem popatrzeć na nie z wyższością, i pośmiać się pod nosem z tego jak bardzo równo traktował je wszystkie mężczyzna. Dodatkowo patrzył się tylko na mnie, odpowiadając zdawkowo na niektóre pytania. W końcu cała ta ławica miłości i szacunku rozproszyła się w pełni zrezygnowania.

Zanim wszyscy wyszli, poczułem jeszcze drobną dłoń na swoim ramieniu. Chyba Maya chciała by sprawiło mi to ból. Miała rację, bolało, ale to mnie tylko rozbawiło.

- Nie myśl tylko, że gapi się na ciebie bo cię lubi.

- Tak myślisz? - postanowiłem się z nią podroczyć ściszonym głosem. Uścisk na moim ramieniu nabrał mocy. Powstrzymałem się przed syknięciem.

- Jesteś tylko nowy. Nie myśl że jesteś jakiś wyjątkowy.

- Serio? Do was też przychodził rano? Wieczorem siedział z wami w pokoju? - podsycałem gniew który czułem za plecami. Naginałem prawdę, ale tylko trochę. Przyszedł bo się zraniłem, rano też przyszedł żeby mnie uwolnić.

- Szybko mu się znudzisz. - warknęła dziewczyna, po czym odeszła, widocznie spłoszona. Już po sekundzie miałem się dowiedzieć czym.

- Zaprzyjaźniliście się? - w głosie Adana brzmiał uśmiech pełen nadziei. Nie powinienem mu jej psuć, prawda?

- Nie lubię suki, ale ona za mną też nie przepada. - odpowiedziałem beztrosko, rozgniatając przy tym malinę widelcem.

- Mówiłem coś o przeklinaniu... Zaraz... Nie lubicie się? Przecież rozmawiacie ze sobą?

- Z tobą też rozmawiam, a nie lubię cię jak nikogo innego. - Adan westchnął za moimi plecami słysząc moje słowa.

- Nie zjadłeś. Znowu.

- Jejku, jesteś spostrzegawczy. - odrzekłem z ironią.

- Zjedz. Proszę?

- Odpie... Odwal się, proszę?

- Dobrze, w takim razie po prostu zjedz. Bez proszę.

- Nie. - odwróciłem się do niego, bo sala była już prawie pusta. Spojrzałem mu stanowczo w oczy. - Nie jestem twoją własnością, nie możesz mi rozkazywać. Nigdy więcej. - warknąłem, a zimna twarz miedzianookiego tylko bardziej mnie denerwowała.

- Jesteś tego pewien? - nagle przygwoździł mnie do krzesła, kładąc ręce na jego oparciu, i tym samym więżąc mnie pomiędzy nimi. Musiałem wbić się w mebel by utrzymać dystans.

- Tak. - odpowiedziałem, trochę mniej pewnie. Szarlatan stanowił dla mnie zagadkę.

Przepraszam za tą moją tygodniową nieobecność. Miałam trochę do roboty. Mam zamiar wrócić do aktualizacji co tydzień.

Drakonis Severus (bxb)Onde as histórias ganham vida. Descobre agora