9. 22 września - Przyjaciele, randki i złe wrażenia

Start from the beginning
                                    

Też się uśmiechnęłam i potaknęłam. Tak, chłopcy. Ale Marley nie wiedziała, że ten konkretny chłopak prawdopodobnie nie zrobiłby tej konkretnie chłopięcej rzeczy – chodzi mi o zostawianie swojego wypracowania na ostatnią chwilę – gdybym to ja nie trzymała wczoraj tego konkretnego chłopaka do wpół do jedenastej w nocy, by pomógł mi z moim zadaniem z Transmutacji, bo jestem głupia (i sądzę, że również trochę samolubna). Nie zdawała sobie sprawy, że tak naprawdę to nie była jego wina, że robił tak chłopięcą rzecz, ale moja.

- Och – odpowiedziałam słabo, przesuwając goframi po talerzu. Zagryzłam niepewnie wargę. – Więc wróci?

Marley wzruszyła ramionami, jej twarz po raz kolejny zniknęła za Prorokiem.

- Tak przypuszczam.

- Och – mruknęłam znowu. – Dobrze. Bardzo dobrze.

Wiedziałam, że musiałam brzmieć jak kompletny głupek.

- Czemu? Tęskniłabyś za mną, Lily?

Podniosłam gwałtownie głowę na rozbawiony głos, który rozbrzmiał zza mnie. Z chłopięcym uśmiechem przyklejonym do twarzy i ogromnym podręcznikiem trzymanym bezpiecznie pod pachą, James przyjrzał mi się z wyraźnym śmiechem tańczącym w jego oczach.

- Ja-eee... co? – wybełkotałam, rumieniąc się wściekle za bycie przyłapaną na szukaniu go. Taka rzecz nie pasuje do Przyjaznego Planu. Prawdę mówiąc, taka rzecz z pewnością nie pasuje do ZBYT przyjaznej kategorii czy może nawet graniczy z kategorią prześladowczą. Nie jestem żadnym z tych. Zbyt przyjazną ani prześladowcą, o to mi chodzi.

James posłał mi znaczący uśmiech, gdy opadł na miejsce obok mnie. Sięgnął po swój pełny talerz i przesunął na nowe miejsce, i położył podręcznik na stół z głośnym bum.

- Przyznaj to, Evans – droczył się, wciąż uśmiechając się szeroko jak psotny siedmiolatek. – Twoje śniadanie po prostu nie byłoby kompletne beze mnie. Okropnie byś za mną tęskniła, gdyby mnie tu nie było.

Jego wyniosła arogancja, do której byłam tak przyzwyczajona i która wcześniej tak mnie odpychała, nie wydawała się taka zła, gdy siedział tam z tym jego niewinnym uśmiechem, uważnie na mnie patrząc, jego rozbawienie jawne. Walczyłam by nie pokazać uśmiechu, po czym przypomniałam sobie decyzję z ostatniej nocy i delikatnie pozwoliłam mu wypłynąć. Przyjaźni ludzie mogą się uśmiechać, kiedy inni ludzie się z nimi droczą. Mogłam być rozbawiona, gdy teraz robił takie rzeczy. Koncepcja wydawała się niemal dziwna, ale równocześnie trochę pocieszająca.

- O tak – odcięłam się sarkastycznie, przewracając oczami i wbijając widelec w gofry. – Jestem pewna, że byłabym bez ciebie opuszczona.

James uśmiechnął się zawadiacko, zanim dodał zadowolonym tonem: 

- Wiedziałem. – Potem bezceremonialnie wepchnął sobie do ust dużo czerwonej jajecznicy. Udawałam, że wymiotuję do mojego talerza, a on znowu się roześmiał.

Widzicie? Bycie przyjaznym to taka bułka z masłem.

Jeszcze trochę kontynuowaliśmy gawędzenie i jedzenie (oczywiście, ja byłam całkowicie przyjazna i w ogóle nie niegrzeczna, i nieprzyjazna jak byłam, powiedzmy, parę dni temu, lub zbyt-przyjazna i prześladowcza jak byłam, powiedzmy, parę minut temu) kiedy James nagle przypomniał sobie o zapomnianym wypracowaniu z Mugoloznastwa i sięgnął do torby by wyciągnąć czysty kawałek pergaminy.

- O czym jest? – zapytałam, przysuwając do siebie jego otwarty podręcznik, gdy szukał w torbie pióra. Na górze strony było napisane: Samochód.

Commentarius [tłumaczenie]Where stories live. Discover now