Chciał okazać wsparcie? Chyba coś w ten deseń. Szkoda że zupełni niepotrzebnie.

- Jesteś na nich zły? Porzucili cię?

- Co? Nie, nie jestem na nich zły. Jak miałbym być zły na coś, co dla mnie nie istnieje? Ja się chyba nawet nie urodziłem. Pamiętam, że powinienem, ale jeśli bym się urodził, chyba musiałbym dorastać. Mieć jakiekolwiek dzieciństwo, młodość. A ja po prostu się pojawiłem. Puf, i jestem. Bez niczego. - streściłem mu. Znowu bez powodu. 

Ale z drugiej strony... jak może mi zagrozić wyjawienie tego? To nawet nie jest dla mnie nieprzyjemne. Już po prostu przywykłem. Przywoływanie tego pierwszego wspomnienia, analizowanie go pod względem każdego szczegółu, odebrało mi związane z nim emocje. To po prostu żywy, niezmienny obraz w mojej głowie. Widok drzew, dotyk zimnego, wilgotnego mchu pod karkiem. Mój obojętny początek.

- No i co się gapisz? Nie patrz się tak, bo to aż swędzi. - jakby na dowód potarłem swój policzek. 

- Wybacz, że tak zapytałem. Nie miałem zamiaru cię smucić. - skruszył się. Bez powodu. Nie dałem żadnego znaku, że mnie to jakkolwiek dotknęło.

- Nie wybaczam pierdół. To nic ważnego. Z tego co pamiętam, potem jakoś dawałem sobie radę. Widać nie potrzebowałem wiedzieć skąd się wziąłem, żeby jakoś przetrwać. Radziłem sobie świetnie, aż... - przerwałem, by spojrzeć na źródło mojego "aż".

- Aż?

- Aż twój smok najpierw przyprawił mnie o bezsenność, a potem porwał. - odpowiedziałem, wzdrygając się na imię łuskowatej bestii, jakby miało to ją przywołać. Nienawidzę smoków.  

- Przepraszam, że wyszło to tak brutalnie. Nie było innej opcji, ale za to uratowałem cię przed stryczkiem, i przed dalszym życiem w cieniu prawa.

- Może mi się to podobało? - zapytałem ostro, jednak odpowiedź twierdząca byłaby wierutnym kłamstwem. 

- Nie zawsze podobają nam się rzeczy dla nas dobre. Czasem działanie autodestrukcyjne jest bardziej kuszące. Ja pomagam wyjść z tego zaślepienia. Chronię tych, którzy sami się krzywdzili. To oznaka dobroci, prawda? - powiedział obojętnie. On ewidentnie czuł misję. To było przerażające. Ludzie z "powołaniem" do czynienia dobra czy tego dobra ktoś chce czy nie, to oszołomy, niebezpieczni psychopaci, prowadzeni "wyższą ideą".

- Raczej wysokiego mniemania o sobie. - byłem zmęczony, fizycznie jak i psychicznie, więc gdy tylko pod moim dotykiem łóżko okazało się tak wygodne i miękkie, na jakie wyglądało, moje kolana same się ugięły, i usiadłem na materacu ciężko. Adan zaśmiał się na ten widok.

- Wygodne? - zmienił temat. W odpowiedzi padłem na łóżko plecami, i zamruczałem, czując jak zapadam się w miękkości. To było cudowne. Pościel była ślisko chłodna, przyjemnie koiła. Na chwilę zapomniałem nawet, że nie powinienem się przyzwyczajać, a przyjemność jaką czuję jest zaletą niewoli. Nie mogłem dać się przekonać. Byłem tak blisko ucieczki z tego zadupia, i nie mam zamiaru dać sobie to odebrać.

Zakopany pod drzewem trzos jest dla mnie przepustką do nowego życia gdzieś, gdzie nikt mnie nie zna, i nikt nie będzie mnie oceniać. 

- Proszę, w tym będzie ci wygodniej, ale jak chcesz, to możesz spać w tym co masz na sobie. - zwrócił na siebie moją uwagę. Z solidnego kufra z jasnego drewna wyciągnął śnieżnobiały materiał. Kiedy go rozprostował demonstracyjnie, okazało się, że to koszula nocna. Dziewczęca, sądząc po ilości falban i wstążek, no i po obecności szerokiego sznurowania na dekolcie. Skrzywiłem się.

- Tak, wiem że nie widać, ale jestem facetem, i ty akurat o tym wiesz. - odebrałem jednak od niego strój, by móc go osobiście ocenić. 

Może jak stąd zwieję, to uda mi się to coś spieniężyć. 

Położyłem materiał na łóżku. 

- Wiem, że będzie na ciebie pasować. Pasowała na... Nieważne w sumie. Będę się już zbierać. Twoja obecność, a raczej twoja płeć przysporzyła mi obowiązków. Miłej nocy. - skierował się do drzwi, które po chwili zamknęły się za nim. Zostałem sam w tym pięknym miejscu, i nie mogłem się oprzeć bliższemu przyjrzeniu się temu cudowi architektury. Sklepienie, tak wysokie, że wydawało mi się niebem, błyszczało bielą, i złotymi wzorami. Chodziłem w kółko, nie mogąc nacieszyć oczu tym widokiem. Podszedłem do losowego mebla, którym okazała się być mała komódka, o filigranowych kształtach. Otworzyłem jedną z szuflad. Niemal oczy mi wypadły z czaszki na widok masy różnorodniej biżuterii. Srebrne, złote, i jeszcze nie wiem jakie łańcuszki przeplatały się i mieszały, a pośród nich, jak w gnieździe węży, leżały różne zawieszki, z rozmaitych kamieni szlachetnych. Takiego bogactwa jeszcze nie widziałem, a przynajmniej w jednej szufladzie.

Łańcuszki spływały pomiędzy moimi palcami. Kiedy już wykombinuję jak się stąd wyrwać, zabieram szufladę ze sobą. 

Z trudem oderwałem się od podziwiania drogocennych skarbów, by móc alej zwiedzać pokój. 

W następnej kolejności podszedłem do wysokiej biblioteczki. Dwa razy w życiu trzymałem w rękach książkę. Oczywiście dwa razy kradzioną, i jeden raz usyfioną krwią. Ludzie strasznie się o nie bili, a ja nawet nie mogłem odczytać jaką wiedzę okupiono prawdopodobnie tak wielką ceną.

Wyciągnąłem jedną z ciasno skompresowanych książek. Była ładna. Nie wyglądała na tak wysłużoną jak te które widziałem wcześniej. Zacząłem kartkować strony w poszukiwaniu jakiś obrazków. Inaczej nie mogłem się domyślić treści rękopisu. Okładkę miał bowiem dosyć surową. 

Zero ilustracji. Odłożyłem książkę, wziąłem inną, zrobiłem to samo. Zero obrazków. 

Ktokolwiek to czytał, musiał uwielbiać być zasypywanym falą tekstu. Spojrzałem z odległości kilku kroków na półkę. Przez chwilę wodziłem wzrokiem po bardzo podobnych do siebie grzbietach ksiąg, aż pośród nich wychwyciłem ładny, znajomy kolor miedzianej czerwieni.

W dotyku także była znajoma. Do tego ciężka i solidna, okuta czarnym jak smoła metalem. Kartki były zadbane jak we wszystkich, lecz papier był ostrzejszy. W kartkowanie tych groźnych stron musiałem włożyć więcej uwagi. Wtem między rozmazanym tekstem mignął mi obrazek. Zatrzymałem się w tym miejscu, i wstrzymałem oddech. 

Smok.

Smok.

Smok.

Znowu smok. 

Zamarłem w bezdechu, a tom upadł na ziemię. Jedynie przed oczami mi zostawił ten okropny, przerażający obraz. Smok, siedzący na zboczu, narysowany starannie czarnym atramentem.

Odskoczyłem do tyłu. W ustach czułem metaliczny smak, który pojawił się w nich nagle, i nie mogłem znaleźć jego źródła, dopóki nie zauważyłem, że wetknąłem do ust kciuka. To z niego sączył się metaliczny smak. Smak krwi. Zaciąłem się papierem.

Cotygodniowość - check. Jestem z siebie taka dumna.

Drakonis Severus (bxb)Where stories live. Discover now