[2.1] Wróg u bram

638 52 161
                                    

Ten rozdział ma ponad pięć tysięcy słów. Pięć tysięcy. Nie dało się tego rozdzielić, wybaczcie! Na komputerze nie wyglądał na taki długi, bo tak naprawdę wcale nie jest. W książkach są dłuższe! Zaczynamy wchodzić w tematy miłosne, a ja wcale nie umiem opisywać tego uczucia🤣 Starałam się, ale sami ocenicie, czy się udało. Tak czy inaczej, piszę póki mam czas, a powoli zaczyna go brakować, więc już nie przedłużam. Enjoy the reading! 
__________

Od samego rana na Baker Street panowało zamieszanie. Tego dnia John wylatywał na szkolenie medyczne, więc każdy uwijał się, jak mógł, aby pomóc mu zdążyć na samolot. No prawie każdy. Sherlock siedział w fotelu, próbując nie zwracać uwagi na tę chaotyczną bieganinę. Dłonie ułożone w piramidkę pod brodą oraz zamknięte oczy, sprawiały, że emanował z niego spokój, który zwykle udzielał się otoczeniu. Szkoda, że nie było tak tym razem, bo Watsonowi przydałoby się trochę rozluźnić. 

- Wziąłeś sweter? - zapytała pani Hudson, wręczając Johnowi termos ciepłej herbaty, przyniesiony przed chwilą z dołu.

- Nawet dwa, pani Hudson, dziękuję.

- Pamiętaj, ubieraj się ciepło, jesień w tym roku jest wyjątkowo mroźna - nerwowo poprawiła mu krawat. - Ach, Sherlock... ten miły pan inspektor do ciebie. Poprosiłam go, żeby zaczekał na dole. 

- Niech wejdzie - rzucił tylko, nie otwierając oczu. Doskonale się spodziewał kim jest "miły pan inspektor", a myśl o tym, że może przyniósł mu wieści o jakimś ciekawym morderstwie, napawała go radością. 

Po chwili na schodach było słychać ciężkie kroki, charakterystyczne tylko dla jednej osoby. 

- Greg! Co cię do nas sprowadza? - zaciekawił się lekarz.

- Wyjątkowa sprawa. Scotland Yard organizuje dziś wieczorem coś w rodzaju przyjęcia integracyjnego... 

- O mój boże... - mruknął Holmes. 

- ...tak więc chciałem was zaprosić. Jakby nie patrzeć, jesteście częścią wydziału.

- Bardzo dziękuję, że o nas pomyślałeś, ale zaraz wylatuję do Berlina na szkolenie i wracam dopiero jutro wieczorem. Weź ze sobą Sherlocka, on chętnie pójdzie, prawda? - odwrócił się do niego.

- Jasne! Chętnie pójdę na spotkanie z Andersonem i całą bandą półgłówków. John, postradałeś zmysły? Oczywiście, że nigdzie się nie wybieram, a już szczególnie, kiedy mam iść sam. 

- Owszem, wybierasz się i nie pójdziesz sam, tylko z Gregiem. 

Sherlock spojrzał na niego błagalnym wzrokiem.

- O nie, już ta godzina! Jak nic spóźnię się na samolot. 

- Podrzucić cię? Przyjechałem radiowozem, jak pojedziemy na sygnale, będzie dwa razy szybciej. 

- Jeśli to nie problem. 

- Jasne, że nie! Które lotnisko? 

Sherlock słyszał już tylko stłumione głosy swoich przyjaciół oraz pani Hudson, krzyczącej do Watsona, aby nie zapomniał regularnie jeść. Dobry boże, wyjeżdżał tylko na jeden dzień, a jego nie-gosposia zachowywała się, jakby miało go nie być cały miesiąc. 

John wyszedł bez pożegnania. No cóż, chyba za bardzo się spieszył. Chyba z tego pośpiechu zapomniał zabrać torbę - pomyślał, gdy spojrzał na stojącą przy drzwiach walizkę przyjaciela. 

- Jeszcze torba - powiedział zdyszany Watson, kiedy wpadł po chwili do salonu. - Poradzisz sobie? - cofnął się po raz drugi. 

Holmes tylko kiwnął głową. 

Study in love || JohnlockWhere stories live. Discover now