Rozdział 31

34 3 5
                                    

Zapowiadał się wspaniały, letni poranek.

Słońce majaczyło niewyraźnie za linią horyzontu, jakby wciąż nie było pewne, czy powinno wzejść, czy może wstrzymać się z tym jeszcze kilka minut. Złociste promienie zabarwiły niebo na różowo; na jego tle poszarpane, błękitne obłoki wyglądały jak archipelag wysepek na bezkresnym morzu zapierających dech w piersiach barw.

Nora obserwowała tę scenę przez znajdujące się w jej pokoju okienko. Tak, ten poranek mógłby być naprawdę wspaniały, pomyślała. Gdybyśmy tylko nie przygotowywali się do akcji, która jeszcze kilka tygodni temu byłaby dla mnie równoznaczna z popełnieniem samobójstwa...

Rozległo się ciche pukanie do drzwi.

– Proszę – powiedziała Nora i odwróciła się w tamtym kierunku.

Klamka ustąpiła bezszelestnie; już po chwili w progu stali Adam i Fred, obydwoje ubrani, z całym skromnym dobytkiem upchniętym w znoszonych plecakach.

– Gotowa? – spytał blondyn beznamiętnym głosem. Jego twarz sprawiała wrażenie wykutej w kamieniu.

Nora zastanowiła się nad odpowiedzią.

– Nie. – Westchnęła ciężko. – Boję się. Poza tym nie daje mi spokoju świadomość, że możemy tego nie przeżyć... Ale jeszcze gorsze byłoby poczucie, że mogliśmy chociaż spróbować coś zrobić, a wybraliśmy bierne przyglądanie się śmierci tysięcy ludzi z ukrycia.

– Trwa wojna. Mamy prawo działać w obronie własnej – odparł Adam. – Nikt nie może winić nas za fakt, że chcemy przeżyć.

– Jak głupie nie byłoby to, co robimy... – zaczął Fred i zawahał się. – Wydaje mi się, że... Nora ma rację. Wybraliśmy dobrze. Czasami trzeba podjąć ryzyko. A czasami... czasami jest ono śmiertelnie wysokie.

Brunet uśmiechnął się blado. Wisielczy humor go nie opuszczał.

– To nieodpowiedzialny idiotyzm – mruknął Adam, ale nie protestował. Przysiadł na skraju łóżka Nory i wziął głęboki wdech. – Dobrze, po raz ostatni pozwólmy sobie na chłodną kalkulację. Czy każdy pamięta plan?

Zgodnie pokiwali głowami. Mimo tego blondyn mówił dalej.

– Za jakieś piętnaście minut na dole pojawić się powinien samochód dostawcy pieczywa, który zaopatruje nieliczne funkcjonujące w mieście sklepy. Chowamy się w przygotowanej przez kierowcę kryjówce i modlimy do Boga, żeby okupanta nie naszła ochota na przeszukanie samochodu. Czekamy, aż kierowca dowiezie wszystkie dostawy do sklepów, a następnie wyrzuci nas na podmiejskim parkingu. Tam, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, czekać będzie fura mojego znajomego...

– Wciąż nie wierzę, że udało ci się to wszystko załatwić! – zawołała Nora.

Adam wzruszył ramionami.

– To nic takiego. Kiedy mnie nie było... cóż, pomogłem jednej osobie. Obiecała mi się odwdzięczyć. Teraz ma ku temu doskonałą okazję. A jeżeli chodzi o ten samochód, naprawdę nie mamy gwarancji, że dotrze na miejsce na czas. W zasadzie musimy liczyć na łut szczęścia, które ostatnio raczej nam nie dopisuje.

Nora mimowolnie zerknęła na swoje ręce i nogę. Z raną postrzałową na udzie i połamanymi palcami była zupełnie niepełnosprawna... Mogła opóźnić misję. Mogła sprawić, że cały misterny plan legnie w gruzach. Dziewczyna jęknęła w duchu. Mimo woli stała się kulą u nogi przyjaciół, kolejnym problemem, którym należało się zająć. A teraz narażała ich na kolejne niebezpieczeństwo.

Ale czy nie powinni się cieszyć, że żyli? Wyszli cało z dwóch bombardowań, odnaleźli się mimo panujących w zniszczonym mieście warunków, przeżyli także Niespodziankę... Adam pozbył się już temblaka, jego ręka była prawie zupełnie sprawna. Fred, który został postrzelony w ramię, także czuł się coraz lepiej. Wszyscy ucierpieli – w mniejszym lub większym stopniu, ale ich ofiary były niczym w porównaniu z ofiarami, które oddawali inni.

Ogniste sercaWhere stories live. Discover now