Rozdział 27

21 4 7
                                    

Nora przeciągnęła się leniwie i zignorowała ból pleców, który był oczywistym następstwem nocy spędzonej na podłodze. I wtedy przypomniała sobie rozmowę, której urywki dotarły do niej wieczorem.

Zerwała się z posłania i rozejrzała po pomieszczeniu, w którym się znajdowała. Była sama. W zasięgu wzroku nie było ani Jaśniejących Nadzieją, ani Freda, ani zresztą nikogo, kto był tu jeszcze wczoraj wieczorem. Nora pomyślała, że będzie musiała porozmawiać z brunetem na temat solidarności i pozwalania jej spać w nieskończoność.

W pomieszczeniu nie było okien, więc Nora nie potrafiła nawet powiedzieć, która mogła być godzina. Niepewnym krokiem wyszła na korytarz i ruszyła przed siebie, usiłując przypomnieć sobie drogę do wyjścia. Na pustych korytarzach natknęła się na zaledwie kilka osób. W końcu, gdy była już od krok od poddania się, dostrzegła rozmawiającą z jakąś kobietą dziewczynę od Jaśniejących. Podeszła do niej bez namysłu.

– Przepraszam – zaczęła niepewnie. Dziewczyna odwróciła się w jej kierunku. – Nie widziałaś może chłopaka w moim wieku, średniego wzrostu, brunet...

Zamyśliła się.

– Och, musisz mieć na myśli Freda! – zawołała w końcu.

Nora uniosła brwi.

– Skąd wiesz jak on... Zresztą nieważne. Gdzie on jest?

– Obawiam się, że poszedł z naszymi w teren. Musiałabyś pogadać z Fasolą, nie znam szczegółów.

– W teren? – jęknęła Nora. – Ale... jak? Dlaczego?

Dziewczyna wzruszyła ramionami.

– Już mówiłam, nie znam szczegółów. Pewnie zaoferował pomoc. Każda para rąk się przyda – odparła obojętnie. – A propos pomocy, skoro i tak nie masz nic do roboty, chciałabyś pomóc mi w kuchni? Mam tam dyżur za... – Zerknęła na zegarek. – Pół godziny.

Nora początkowo rozważała zostawienie Fredowi wiadomości, ale po jakimś czasie doszła do wniosku, że skoro on się na to nie pokusił, ona także nie widzi takiej potrzeby. Niech zobaczy, jak to jest znikać bez ostrzeżenia. Już po chwili dziewczyny szły ulicami zrujnowanego miasta w kierunku miejsca, które obwołane zostało kuchnią polową.

Jaśniejąca przedstawiła się Norze jako Kuna – dziewczyna zdążyła już przywyknąć do faktu, że wszyscy posługiwali się pseudonimami. Chociaż póki co nie miało to żadnego praktycznego zastosowania, no może oprócz odróżnienia od siebie poszczególnych osób, nikt nie mógł mieć pewności, że Jaśniejący Nadzieją w bliskiej przyszłości nie będą zmuszeni ukrywać swoich tożsamości.

– To już niedaleko – oświadczyła Kuna i uśmiechnęła się nieśmiało.

Była niska, a związane w dwa warkocze blond włosy podkreślały dziecinne rysy jej twarzy. Dziewczyna miała rumiane policzki i wielkie, błękitne oczy. Nora uświadomiła sobie, ile okrucieństwa te oczy musiały oglądać; znów uderzyła ją niesprawiedliwość wojny. Wszyscy będą musieli dojrzeć znacznie szybciej, niż miałoby to miejsce w normalnych warunkach. Rzeczywistość, w której żyli, uległa drastycznej zmianie – a oni musieli się do niej dostosować.

– Pomożesz przygotowywać jedzenie, prawda? Potem trzeba będzie jeszcze pozmywać, posprzątać... Ale to na ogół idzie szybko, bo ludzie są chętni do pomocy.

Nora w zamyśleniu pokiwała głową. Chociaż wyciąganie ofiar spod gruzów wydawało się jej o wiele efektywniejszą formą pomagania, nie miała serca odmówić Kunie. Poza tym doskonale zdawała sobie sprawę ze stanu, w jakim się obecnie znajdowała; bolące plecy i poranione ręce zapewne uniemożliwiałyby jej ciężką pracę i noszenie cegieł. Dzień wytchnienia w kuchni z pewnością dobrze jej zrobi – no i przede wszystkim Nora nie będzie siedzieć bezczynnie.

Ogniste sercaWhere stories live. Discover now