Rozdział 6

48 8 6
                                    

– Kęs zjadł trochę mielonki!

Lena wpadła na Norę, która upuściła na ziemię niesione przez siebie talerze. Z ulgą stwierdziła, że szkło nie ucierpiało.

– Słucham?

Dzień rozpoczął się jak każdy inny. Wszyscy ukrywali napięcie i strach pod maską pobłażliwych uśmiechów. Podczas śniadania rozmawiali o sprawach małej wagi, które poruszali raczej w celu zapełnienia ciążącej im ciszy niż wymiany jakichś głębszych myśli. Nora myślała o wczorajszym wieczorze. Co tak właściwie się stało? Czy był to początek tego, o czym mówił Fred? Chociaż nie dostrzegła w zachowaniu Adama żadnej widocznej zmiany, czuła, że coś było inaczej. Ta myśl podnosiła ją na duchu.

– Kęs przez noc zjadł odrobinę mielonki, napił się też wody z miski! – zawołała Lena radośnie. Jej twarz zdradzała zmęczenie, ale w oczach lśniły iskierki radości. Nora także odpowiedziała uśmiechem.

– Cudownie to słyszeć. Myślisz, że mu się poprawiło?

Brunetka jakby się zawahała, ale mimo to odpowiedziała:

– O tak, z pewnością. Zdrowieje w oczach.

Chociaż pies wcale nie wyglądał lepiej, wszyscy chcieli wierzyć, że jego stan rzeczywiście się poprawił. Informacja, że w niewielkim stopniu odzyskał apetyt, wlała w ich serca nową nadzieję. Gdy Lena i Fred wyruszyli do sklepu, oboje byli w doskonałych nastrojach.

Nora zabrała się za sprzątanie po śniadaniu. Zajęcie to pochłonęło ją do tego stopnia, że nie zauważyła stojącego w cieniu drzewa chłopaka, który bacznie się jej przyglądał.

– Potrzebujesz pomocy?

Podskoczyła. Kiedy zdołał podejść tak blisko?

– Poradzę sobie.

– Ładnie śpiewasz.

Nora zamarła. No tak – znów przyłapała się na nuceniu pod nosem. Poczuła, że się czerwieni. W odpowiedzi odburknęła coś niezrozumiałego.

– Mówię na serio – powiedział Adam, nie spuszczając z niej wzroku.

Przyjrzała mu się uważnie. Nie dostrzegła ani śladu kpiny. Zdziwiło ją to. Czyżby miało to związek z wczorajszą rozmową?

– Dziękuję.

– Lubię tę piosenkę. Moja mama... też ją czasami nuciła.

– The Cranberries.

– Zgadza się – odpowiedział.

– Czy twoja mama...

– Nie żyje.

– Tak mi przykro.

Zapadła cisza, za którą jednak kryło się zrozumienie. Nie potrzebowali słów, by odnaleźć to, czego oboje tak bardzo potrzebowali.

– Twoi rodzice też nie żyją, mam rację?

– Zostali zamordowani.

Czekał. Doskonale wiedział, że to jeszcze nie wszystko. Nie pomylił się.

– Słyszałam strzały. Słyszałam, jak umierali. Byłam tam... Wtedy, ósmego maja, wszystko się zaczęło... Już dłużej nie mogę. Już nie mogę udawać, że to nic takiego, że nic się nie stało...!

Tym razem nie próbowała ukrywać łez. Pozwoliła im swobodnie płynąć, rzeźbić na jej policzkach misterne wzory i skapywać przydużą bluzę. Zanim zdążyła się obejrzeć, poczuła, że ktoś ją obejmuje. Zamarła zszokowana. A jednak to nie mogło być złudzenie – trwała w silnych ramionach Adama, które przyniosły jej upragnione ukojenie. Rozluźniła się i dała się ponieść chwili. Liczyło się tylko tu i teraz; mogła przezwyciężyć ból, nie musząc o nim zapominać. Pragnęła, by ta chwila trwała wiecznie.

Ogniste sercaWhere stories live. Discover now