Rozdział 21

16.4K 644 36
                                    

Dotarcie na miejsce okazało się proste, zbyt proste. Byłam pewna, że zanim dotrę chociażby na lotnisko już zostanę złapana. Ku mojemu zdziwieniu wylądowałam bezpiecznie i bez problemów ze strony Aristowa, czy też jego wysłanników. Jeżeli kwestia dotarcia do celu była prosta, to o moim tymczasowym lokum nie pomyślałam. Postanowiłam zamówić taksówkę i poczekać na zewnątrz lotniska.

Wciągnęłam w płuca powietrze i powoli je wypuściłam. Czułam, że zaczyna się nowy rozdział w moim życiu. Na początku na pewno będzie trudno lecz wiem, że dam sobie radę, o ile irytujący osobnik mnie nie złapie, a to jest bardzo możliwe. Najrozsądniej będzie, jeżeli zaszyję się w jakimś małym miasteczku. W większej metropolii jest większa szansa na to, iż zostawiłabym po sobie jakiś znaczący ślad.

Boli mnie, że moje uczucie do Nicolaia wcale nie zmalało. Oszukał mnie ale mimo wszystko na myśl o nim czuję motyle w brzuchu. Z ojcem mam podobnie, też mnie oszukał ale gdzieś pomiędzy zasianą nienawiścią powoli kiełkuje jakieś ciepłe uczucie. Podejrzewam, że czas zmaże rozczarowanie ale nie rany przez nich zadane. Jestem pamiętliwą osobą, a krzywdy zrobione pod moim adresem zapamiętuję wyjątkowo dobrze.

Czekając na podwózkę wyciągam mapę państwa i uważnie studiuję swoje położenie. Najbezpieczniej będzie udać się na jakiś dworzec autobusowy i dotrzeć do innego miasta. Niestety ale większe miasta są łatwym celem i najbardziej prawdopodobnym.

Muszę zadzwonić do Lydii i matki. Na razie wolę nie informować Ruby o moich planach, nie ma to nic wspólnego z zaufaniem, jednak będąc w willi mafiosy jest bardziej narażona na podsłuch.

Wybierając numer postanawiam w międzyczasie rozmienić pieniądze. Mam szczęście, gdyż po załatwieniu pieniędzy nadjeżdża taksówka. Podaję kierunek jazdy i czekam na połączenie. Po kilku sekundach odzywa się głos siostry.

- Jesteś na miejscu? – pyta z przejęciem.

- Udało mi się. Właśnie jadę na jakiś dworzec – wzdycham.

- Musisz jak najszybciej zmienić swoje położenie. Nicolai już zaczął węszyć. Wpadł do naszego domu niczym rozjuszona bestia, nigdy go takiego nie widziałam. Był przerażający – mówi, a ja słyszę strach w jej głosie. – Masz szczęście, bo niedawno wyszedł.

- Już planuję, gdzie się udać. Nie martw się poradzę sobie – uśmiecham się pod nosem.

Słyszę szum w słuchawce i krzyk siostry. Czuję nadciągające kłopoty.

- Witaj kochanie – odzywa się głos po drugiej stronie. Gwałtownie wciągam powietrze. – Moi tropiciele pracują w pocie czoła nad poszlakami, więc to tylko kwestia czasu zanim cię znajdę. Bądź pewna, że nie potraktuję cię ulgowo, a gdy się spotkamy… - przerywam mu.

- Gdy się spotkamy wykrzyczę ci na żywo jak bardzo cię nienawidzę. Bawiłeś się mną od początku, całe to narzeczeństwo i próby zatrzymania mnie w Rosji. Ukryję się tak, że mnie nie znajdziesz! – krzyczę i szybko się rozłączam.

Nie będę ryzykować przechwyceniem sygnału. Łamię telefon na pół, jest to model z klapką, więc nie mam z tym najmniejszego problemu. Odsuwam szybę i gdy kierowca nie patrzy wyrzucam telefon.

Podniósł mi tylko ciśnienie i narobił bałaganu w moim sercu i myślach.

Na dworcu postanawiam wsiąść w pierwszy lepszy autobus, czasami spontaniczne decyzje są najlepsze. Kupuję bilet, siadam z tyłu i opieram czoło o szybę. Patrzę na zmieniający się krajobraz i powoli czuję jak senność bierze nade mną górę.

Czuję szarpnięcie. Momentalnie się budzę i rozglądam bo bokach aby dostrzec potencjalne zagrożenie. Obok mnie stoi kierowca autobusu. Przez pierwsze kilkadziesiąt sekund nie słyszę co do mnie mówi, po chwili bełkot coraz bardziej się wyostrza.

- Proszę pani to jest ostatnia stacja.

Przecieram oczy i odwracam się w kierunku szyby, pytając gdzie jesteśmy. Starszy pan odpowiada obojętnie, że w Selfoss.
Obok przystanku widzę stację paliw – tam też się kieruję uprzednio ściągając perukę. Wchodząc do sklepu staję przed ladą z wysiłkiem stawiając bagaż na ziemi. Starszy obleśny facet patrzy na mnie i na moją torbę. Chrząkam zirytowana, a mężczyzna coś odburkuje.

- Papierosy – mówię głośno. – Obojętnie jakie.

Facet w dalszym ciągu się na mnie gapi, a ja już z lekka zaczynam się irytować. Nie wiem o co mu chodzi.

- On nie zna angielskiego – słyszę zza pleców damski głos.

- Chyba najwyższy czas aby się nauczyć – mruczę pod nosem nie odwracając się.

Kobieta staje obok mnie i mówi w obcym dla mnie języku do sprzedawcy. Ten w odpowiedzi rzuca paczką fajek i zgarnia kasę daną przez nieznajomą.

- Proszę – podaje mi zakup i uśmiecha się lekko.

Jestem więcej niż pewna, że uchodzi za tutejszą piękność. Długie rude włosy i oczy barwy jasnej czekolady na pewno niejednemu facetowi zawróciły w głowie.
-Dziękuję – odpowiadam i biorę papierosy. – Zaraz oddam ci pieniądze.

- Nie trzeba – macha ręką i spogląda na mój bagaż.

- To może weźmiesz sobie jedną? – wyciągam ku niej rozpakowaną paczkę, a ona kręci głową i mówi, że nie pali.

Na zewnątrz staję koło popielniczki i w spokoju wypuszczam dym. Obserwuję ciemnozielone auto, przy którym kręci się nieznajoma, po chwili kobieta podchodzi do mnie i ponownie zaczyna rozmowę.

- Nie masz gdzie się zatrzymać – zagaja, stwierdzając fakt.

- Jak widać – lekko podnoszę bagaż.

- Zapraszam do mnie…

- Nie zaprasza się nieznajomych do własnego domu. Mogłabym być mordercą albo jakimś innym czarnym charakterem.

- Samo to, że tak mówisz świadczy o tym, że nie należysz do żadnej z tych kategorii, które podałaś – uśmiecha się.

Nie wiem co jest z nią nie tak ale dziwnie się przy niej czuję, tak spokojnie. Sprawia wrażenie szczerej i dobrej, jakby żyła w całkiem innym świecie. Może robię źle, że zgadzam się na jej propozycję, jednak nie mam nic do stracenia, tym bardziej, że Nicolai już węszy jak mnie odszukać. Im prędzej się gdzieś ukryję tym później mnie znajdzie.

Gdy zatrzymujemy się pod domem dziewczyny jest już ciemno, przez co widzę tylko światła domu. Posłusznie wchodzę do środka uważnie się rozglądając. Przytulne wnętrze, zupełnie jak charakter właścicielki.

- Przepraszam za bałagan ale nie wiedziałam, że będę mieć gości.

- Nawet jakbyś wiedziała, że będą goście i tak nie posprzątałabyś – odezwał się męski głos.

Odwróciłam się w jego kierunku, a zza ściany wystaje jedynie głowa mężczyzny w średnim wieku.

- Racja – wybucha śmiechem dziewczyna. – Gdzie moje maniery – puka się w głowę. – Jestem Ophelia, a to jest Edgar mój wujek – wskazuje na mężczyznę.

- Christina – postanawiam w dalszym ciągu korzystać z fałszywej tożsamości.

Po pokazaniu mi mojego pokoju siadamy do kolacji. Co chwilę się śmieję z żartów jakie padają przy stole. Nigdy nie doświadczyłam uczucia takiej beztroski jak w tej chwili. Zawsze goniłam za czymś albo zwyczajnie nie było czasu. Nigdy tak naprawdę nie zaznałam rodzinnej atmosfery, a przy tych ludziach czuję się jak w domu.

Wystarczy wybaczyć Where stories live. Discover now