⁵².Co wyście zrobili?

1.9K 203 40
                                    



     Changbin ziewną szeroko, jednocześnie wyciągając ramiona ku górze, by rozciągnąć zastałe kości. Spanie w aucie nie należało do wygodnych, szczególnie gdy siedzenia kierowcy i przedniego pasażera zostały odchylone do tyłu, pozostawiając biednym chłopcom z tyłu warunki wręcz klaustrofobiczne. Dlatego bruneta ciągle męczyło dziwne zmęczenie, którego raczej nie da się już zaspokoić dalszą drzemką. Miał wrażenie, że to właśnie od polityki krótkich drzemek czuje się teraz ociężały.

     W takim świetle spacer zdawał się świetnym pomysłem. Trochę świeżego powietrza, odrobina porannego chłodu tańczącego na policzkach i morska bryza, bijąca od wody, znajdującej się zaledwie kilka ulic dalej. Changbin zrzucił z siebie niedbale koc, by zaraz odwrócić spojrzenie w stronę siedzeniowego kompana. Seungmin, zwinięty w kulkę i oparty o drzwi, przytulał swoją zrolowaną bluzę, oddychając przy tym głęboko. Wyglądał, jakby było mu wyjątkowo zimno, gdy co raz podkurczał mocniej nogi, które po kilku sekundach ześlizgiwały się z siedzenia. Do tego, czarnowłosy miał wrażenie, że ciało winnowłosego drży nieznacznie od panującego w aucie, porannego chłodu. Dlatego chwycił jeszcze raz własny koc, by nakryć nim wieczną zmarzlinę, znaną pod imieniem Kim Seungmin.
- Jinnie... to łaskocze - mruknął cichutko pod nosem, ogarnięty słodkim snem, utwierdzając Bina w przekonaniu, że z pewnością nie chce wiedzieć, co takiego śni się temu chłopakowi.

      Changbin przeciągnął się raz jeszcze, rozglądając leniwie po aucie. Min spał w kącie, mamrocząc coś cicho przez sen, Chan zawinął się w rulon i pochrapywał prawie niesłyszalnie, Jisung gdzieś zniknął i zostawił po sobie tylko zmiętolony koc. Świetnie. Wszystko na miejscu...
Cholera.
Brunet rozejrzał się drugi raz w poszukiwaniu ciemno-granatowej czupryny. Hana nie było w aucie, co raczej było proste do spostrzeżenia, ale gdzie ten cholerny idiota mógł sobie pójść? Rano, dopiero słońce błyskało znad horyzontu, wiał zimny wiatr, sklepy i punkty gastronomiczne jeszcze zamknięte, a ten pewnie włóczy się nie wiadomo gdzie i nie wiadomo po co.
- Co ja się kurcze mam z tymi debilami - warknął pod nosem, otwierając drzwi od auta tak, aby przypadkiem nie obudzić zmęczonego po jeździe Chana i przyssanego do "poduszki" Seungmina. Pierwsze, co przyszło mu do głowy to, aby poszukać tego idioty i sprowadzić go z powrotem do samochodu. Co z tego, że może zakończyć się to błędnym kołem. Nieważne. Wysiadł, zamykając drzwi równie uważnie, co je otwierając, by po chwili poczuć, jak bardzo zdrętwiałe są jego nogi. Zupełnie jakby zakończył hibernację po dobrych 20 latach.

     Chris zatrzymał się na wyłożonym szarą kostką parkingu przy stacji benzynowej. W powietrzu unosił się subtelny zapach morza, łącząc się z ledwo wyczuwalną wonią benzyny. Changbin uznałby go za drażniący, ale widok, rozciągający się przed jego oczami, zaparł dech w piersiach. Promienie słońca wyglądały nieśmiało zza linii horyzontu, malując wodę złoto-pomarańczowymi barwami. Na niebie widoczna była delikatna, różowa łuna, rozpraszana niebieskimi chmurami. Brunet wsunął dłonie w kieszenie, zaciągając się chłodnym powietrzem. Widział już wiele poranków, ale ten zdawał mu się inny. Trochę magiczny, piękny, aksamitny i dziki. Tak cholernie dziki, gdy poranny wiatr rozwiewał jego ułożoną w nieładzie fryzurę i zielone krzaki, skłębione tuż przy krawężniku. Szeleszcząc liśćmi, synchronizowały się z szumem morza oraz cichym krzykiem mew. I choć od brzegu dzieliło go ogromne pasmo falistych polanek, już stąd mógł dojrzeć lśniącą w słońcu wodę, a gdzieś pomiędzy krzakami i trawą, dojrzał ciemno-granatową czuprynę.
- Już myślałem, że przepadłeś w cholerę - krzyknął, kierując swoje kroki w stronę rozłożonego jak żaba na liściu Hana. Ten, słysząc głos przyjaciela, spojrzał na niego przez ramię, uśmiechając się lekko.
- Chciałbyś - mruknął, wzdychając i znów kierując wzrok ku wschodzącemu słońcu, którego nie widział od dobrych kilku lat.
- Gdybym chciał, to nie wyszedłbym cię szukać, pajacu. - Changbin maszerował szybkim krokiem, a z każdym kolejnym, doglądał nowego skrawka morza, które spokojnie falowało, błyskając słabym, odbitym światłem.
- Szukałeś mnie? To słodkie. - Jisung ani drgnął, czując, jak wiatr delikatnie muska jego pyzate policzki. - Ładnie tu, cholera - mruknął, gdy brunet zajął już miejsce obok, stękając ciężko przy siadaniu.
- Dawno nie byliśmy nad morzem, nie?
- Ostatnio, gdy ty byłeś w czwartej klasie, a ja w trzeciej... chyba. - To była chyba pierwsza, szkolna wycieczka, na którą ich klasy pojechały wspólnie. Jednak to wspomnienie było niewyraźne, trochę mgliste i rozmazane.
- Chyba... - Changbin westchnął, siadając po turecku. Do brzegu ciągle było im całkiem sporo. Nieduża łąka, a za nią niewielki spadek w dół, kryjący za sobą kilka domków i plażę, na której zdążyło zebrać się już kilka osób. Mimo to chłopcy mieli wrażenie, że siedzą na piasku, a ich stopy są podmywane zimną, morską wodą. Chyba wypad na moczenie nóg będzie konieczny.

- To?... O co poszło? - Brunet nie obdarował przyjaciela nawet spojrzeniem. Nie musiał i wiedział, że Jisung też nie oderwie wzroku od delikatnych promieni słońca, tańczących na tafli falującego morza. Przez chwilę zastanawiał się, czy powinien powiedzieć Changbinowi, dlaczego się pokłócili. Na kilka chwil zakwitło w jego sercu zwątpienie, a usta zaszyły się grubymi nićmi. Jednak to przecież Bin, jego najbliższy przyjaciel, na którego zawsze może liczyć i który zawsze będzie blisko, nieważne czy świat właśnie się kończy.
- O kolczyk.
- Kolczyk?
- Tak, kolczyk. - Mocniejszy wiatr zawiał prosto w ich twarze, rozwiewając włosy na boki. - Powiedziałem mu, że chcę sobie zrobić kolczyk w nosie, a on wybuchł złością, co najmniej jakbym chciał kogoś zabić. - Changbin zaśmiał się cicho na te słowa.

     Nie wyobrażał sobie Jisunga z kolczykiem w nosie. W końcu przekłucie tych pieprzonych, dwóch dziurek w lewym, a potem prawym uchu, było dla niego wyzwaniem. Plus brunet musiał jeszcze przyjść z nim do domu kolegi, który takimi sprawami się zajmuje, aby granatowowłosy, w strachu przed igłą, nie rozmyślił się w ostatniej chwili. Dlatego myśl o tym, że Han dałby sobie wbić coś w tego małego kulfona, było wręcz abstrakcyjne.
- Ty i kolczyk w nosie? - zaśmiał się krótko, kręcąc głową.
- Wpadłem na ten pomysł wczoraj po południu. Wieczorem mu powiedziałem. Dziś rano się rozmyśliłem. - Changbin pokręcił głową. Cały Jisungn. Dobrze, że nie zdążył się umówić albo samemu zrobić sobie krzywdy.
- Jak bardzo mu się to nie spodobało?
- Ooo, zrobił niezłą awanturę. - Chłopak zrobił trochę głupią minę, krzywiąc się na wspomnienie krzyczącego Chana. - Powiedział, że jestem niepoważny, później, że coś mi się w dupie poprzewracało, następnie, że tylko mnie to oszpeci, a na samym końcu stwierdził, że albo on, albo kolczyk. - Brunet pokiwał głową. Chyba już nie chodziło o ten cholerny kolczyk, ale o fakt, że Han nie da nikomu decydować o swoim ciele. Aczkolwiek w tym wszystkim trzeba też zrozumieć Banga.
- Nie bądź taki. Wiesz, że Channie bardzo to wszystko przeżywa.
- Wiem. Nie ukrywam, że obu nas poniosło. - Jisung westchnął cicho, przymykając oczy. Zdawał sobie sprawę, że przesadził. Chris też przegiął z reakcją. Jednakże żadne nie potrafiło schować dumy do kieszeni i przeprosić. Dobrze, że to było najtrudniejsze. Później już tylko z górki.
- Wyjaśnicie to sobie i wszystko znów będzie dobrze. - Changbin uśmiechnął się lekko, czując małe ukłucie w sercu.

     Mając przy sobie tę parę i ich relację, tęsknota za jego własną, jakoś tak niespodziewanie rosła. Zazwyczaj o tej porze, powoli budził się do życia, aby wstać, ubrać śmierdzące koniem ciuchy, spakować plecak, wsiąść do autobusu i rozpocząć nowy dzień swojej "kary". Tak sobie pomyślał, że Felix pewnie gramoli się teraz w łóżku, jęcząc, że musi wstać. A może stoi na balkonie, pijąc herbatę, po słabo przespanej nocy? Nie wiedział i nie chciał pytać, obawiając się tego, iż być może wiadomością wyrwie chłopaka ze snu. Dlatego pozostało mu tylko patrzeć na wschodzące słonce, z nadzieją, że być może on też właśnie na nie spogląda. Tak jak w tej bajce, którą ostatnio oglądali, a którą blondyn, tak uwielbiał.
- Changbin... - Brunet zamrugał leniwie, wyrwany z zamyślenia, przez głos Jisunga. - ...jak myślisz, co jest za tym morzem? - zapytał miękkim głosem, mrużąc powieki i przygryzając delikatnie dolną wargę. Bin mógł jednak wyczuć w jego słowach jakiś niepokój.
- Japonia - mruknął, udając, że nie zrozumiał, o co chodzi przyjacielowi, przez co dostał kuksańca prosto w ramię.
- Wiesz, o co pytam...
- Wiem - mruknął gardłowo. Spróbował spojrzeć za horyzont; dojrzeć coś, co znajduje się za wodą i jest im wielkie i niezbadane. Aczkolwiek nieważne jak bardzo się skupiał i jak bardzo pragnął zobaczyć tam cokolwiek... wszystko było spowite jakąś dziwną, gęstą mgłą. Przełknął więc głośno ślinę, zdając sobie sprawę, jak wiele jest niewiadomych w jego życiu i jak wiele będzie jeszcze musiał przejść. Przerażało go to; rosło niczym pająki w oczach arachnofobika, a w przyszłości, być może, spędzi sen z powiek.
- Nie mam zielonego pojęcia - westchnął, tylko kątem oka spoglądając na Jisunga, który na kilka chwil był całkowicie nieobecny.
- Gdy już wrócimy... dokąd pójdziemy?
- Nie wiem. - Changbin oparł łokcie o kolana, pochylając się do przodu.

     Skąd ma wiedzieć, co stanie się w przyszłości? Co zastaną, gdy wrócą do domów? Co się tam stanie? Co się z nimi stanie? Było wiele niewiadomych, ale z tego właśnie składa się życie. Z jednej, wielkiej niewiadomej, która rośnie z każdym postawionym przed siebie krokiem. Brunet nie wie, kim jest, a już teraz musi podejmować decyzje, które zadecydują o jego życiu, będącym ogromnym znakiem zapytania. Dokąd więc pójdzie, gdy wróci?
- Pójdę tam, gdzie poprowadzi mnie mój kompas. I nie będę dbał o to, jak daleko mnie zaprowadzi. Chcę po prostu być sobą, a przy sobie trzymać wszystkie bliskie mi osoby. To moje największe marzenie. Być, czuć szczęście, kochać i być kochanym. - Jisung pokiwał głową, a jego oczy zaszkliły się nieznacznie. - A ty?
- Ja? - zapytał, podnosząc się do pozycji siedzącej, by podkulić nogi pod brodę i nabrać powietrza w płuca. - Chcę wiedzieć, po co żyję. - Zaciął się na kilka chwil, nabierając zachłannie powietrza w płuca i wypuścił je ze świstem, by móc kontynuować. - Chcę mieć was wszystkich przy sobie. Ciebie, Chrisa, Seungmina, Jeongina... nawet Felixa... i Minho... i Woojina. Chcę, byście byli szczęśliwi. I chcę po prostu być, kierować się swoim sercem.
- Zawsze się nim kierowałeś... - Changbin w końcu odwrócił całkowicie głowę, by spojrzeć w oblicze przyjaciela, który z przeszklonymi oczyma, patrzył nigdzie. - Zazdrościłem ci tego.
- I dokąd mnie to doprowadziło? Jestem tutaj jak ten wyrzutek, uciekający, niczym pieprzony tchórz. - Jakaś frustracja i żal rosły w głosie Hana z każdym kolejnym słowem.

    Czuł się winny całemu temu zajściu i nie potrafił pozbyć się tej myśli. Dał się porwać miłości, która nie wiadomo jak długo będzie trwała, mieszając tym samym w życiu nie tylko swoim, ale i własnych przyjaciół. Chyba dopiero tego poranka zdał sobie z tego sprawę, a teraz gorycz zalewała całe jego gardło oraz usta. I choć wiedział, że nikt nie ma mu tego za złe, czuł się okropnie. Nie umknęło to uwadze Changbina, któremu serce ścisnęło się na widok Jisunga w takim stanie. Aczkolwiek nic innego, jak "to nie twoja wina" czy "czasem tak bywa" absolutnie nie przychodziło mu do głowy.
- Nigdy nawet nie myśl, aby przestać się nim kierować. Bo tylko ono dobrze cię poprowadzi, gdy wszystko inne zawiedzie. - Brunet przełknął ciężko ślinę, znów spoglądając w stronę morza, a chłodny wiatr rozwiał jego ciemne kosmyki.
-Pierdolenie... ale robi się chyba zbyt ckliwie - mruknął Han, czując, że jedna, słona łza powoli spływa po jego policzku, by spaść na materiał spodni, pozostawiając po sobie tylko mokry, lśniący ślad.
- Trochę. - Changbin zaśmiał się cicho, przygryzając dolną wargę.

    Naprawdę doceniał to, że Jisung tu jest i mogą właśnie o tym porozmawiać. Miał wrażenie, że to ważne, a z nikim innym nie potrafiłby podzielić się takimi przemyśleniami. No może jeszcze z Felixem, ale jego tam nie było. Poza tym... Bin i Han zawsze są w tych samych butach. Dlatego zrozumieją się jak nikt inny.
- Co ty na to, aby pójść dziś na imprezę?
- Jaką imprezę?
- Jeszcze nie wiem. Po prostu... zabawić się jak za dawnych czasów. - Jisung brzmiał nieco dziwnie, jakby zmuszał się do wypowiedzenia tych słów. Changbinowi zaś nie było w humorze imprezować. Czuł się raczej przytłoczony całą tą sytuacją i strachem, że go poniesie. Co, jeśli liźnięcie starego życia, sprawi, że do niego wróci? Chociaż bardziej bał się spicia w trzy dupy i niepamiętania poprzedniej nocy, gdy obudzi się z jakąś niepożądaną osobą obok. Nie. Nie ma mowy. Dlatego otworzył już usta, gotowy zaprotestować, gdy oboje zostali rozproszeni donośnym rżeniem i tętentem kopyt, galopujących po ziemi.

[w trakcie poprawek]•I am not• //ChanglixWhere stories live. Discover now