⁴⁵.Może nie w takim miejscu

2.4K 263 17
                                    

- Nie marudź, bo już prawie jestem - jęknął Changbin do słuchawki, prawie biegnąc w stronę stajni. Dopiero co wysiadł z autobusu i bał się, że pan Lee ruszy bez niego, przejeżdżając mu czarnym hyundaiem tuż przed nosem.
- Mówiłem ci, abyś został dziś w domu... - Słyszał, jak Felix zamyka klapę bagażnika, wypuszczając przy tym powietrze, jakby z ulgą.
- To ja jestem tu starszy i to ty powinieneś się mnie słuchać. - Brunet poprawił plecak na ramieniu. Czuł się dziwnie, gdy jedyne co miał w swoim bagażu, to butelka wody, bluza i portfel z jakimiś dokumentami w środku. Aczkolwiek nic więcej nie było mu dziś potrzebne.
- Jesteś niemożliwy - mruknął blondyn, zamykając coś jeszcze, ale Changbin za cholerę nie mógł domyślić się, co to takiego.
Dziś Felix jechał zawody. Co prawda nie był to jakiś ważny czy prestiżowy konkurs. Ot, zwykła, towarzyska rywalizacja z zawodnikami innych, okolicznych stajni. Jednak stres był ciągle taki sam. Dodatkowo... Lix to Lix, a jego umiejętność opanowywania stresu była praktycznie zerowa. Jakby tego było mało, jechał z nim pan Lee, który znał się na wspieraniu swojego syna, jak ryba na aportowaniu. Dlatego też brunet zdecydował, że wybierze się na te zawody i da z siebie wszystko, aby młodszy przeżywał jak najmniej stresu.
Changbin rozłączył się, gdy tylko jego stopa stanęła przed bramą. Zobaczywszy rude mury i czarny herb, zdobiący wjazd do placówki, poczuł się trochę dziwnie. Miał czekać na auto właśnie tutaj, jednak nawet nie zwrócił uwagi, że czarny hyundai z nową, lśniącą przyczepą właśnie nadjeżdża w jego stronę. Po prostu stał i wpatrywał się w metalowego rumaka, który niczym paw, trzymał dumnie przednie kopyta w powietrzu, wyginając przy tym szyję w łuk. Wokół konia rozciągały się rośliny, których brunet nie znał. Wiły się one wokół zwierzaka, zamykając jakby w liściastym okręgu.
Changbin zdał sobie nagle sprawę, jak wiele razy tędy przechodził i jak wiele razy nie zwrócił uwagi na ten drobny detal. Tylko raz zatrzymał się na moment, aby dokładnie przyjrzeć się ogrodzeniu. I choć wydać by się mogło, że postradał zmysły, chłopak poczuł nagle dziwny powrót do przeszłości. Zupełnie jakby to był pierwszy raz, gdy staje przed tym wjazdem; jakby miał właśnie zacząć swój pierwszy dzień katorg i jakby miał właśnie pierwszy raz spotkać wszystko to, co znajduje się za metalową bramą. Nawet nie zorientował się, kiedy zaczął zastanawiać się "co by było, gdyby".
Co by było, gdyby nigdy nie został złapany? Co by było, gdyby nigdy nie spotkał na swej drodze Felixa, Hyujina, pana Lee i innych ludzi, którzy albo regularnie odwiedzają stajnie, albo w niej pracują? Co by było, gdyby dalej ciągnął swój beztroski żywot, będąc tym, kim już nigdy nie chce być? W sumie to nie wie. Jednak to tylko przypuszczenia; wydarzenia, które już nigdy nie będą miały racji bytu. Changbin czuł się szczęśliwy, że to właśnie tu stoi w swoich zużytych trampkach, a czarne auto właśnie wyjeżdża, aby ostatecznie zgarnąć go do środka. I to chyba najbardziej różniło teraz, od wcześniej. Właśnie to szczęście.
- Wsiadasz? - Zamrugał podwójnie, słysząc głęboki, tak ciepły i znajomy głos. Zagapił się na kilka sekund i wyszło na to, że Felix zdążył otworzyć już drzwi od auta, aby ten mógł wsiąść. Potrząsnął więc niezauważalnie głową, jakby strzepując z niej zamyślenie i uśmiechnął się lekko.
- Jasne - powiedział, a jego głos zabrzmiał w głowie trochę zbyt entuzjastycznie. Jednak Changbin ciągle nie potrafił uwierzyć, że zaczyna nowy rozdział w swoim życiu.

Brunet spojrzał przez okno, przyglądając się stajni, do której właśnie wjechali. Była na pewno mniejsza od tej, którą widywał na co dzień i chłopak posunąłby się nawet o stwierdzenie, że trochę hm... "Biedniejsza"? Sam nie wiedział. Może po prostu nie robiła tak ogromnego wrażenia, jak stajnia państwa Lee.
- Długo mu to zajmie? - mruknął, nieustannie spoglądając za szybę. Widział nastolatków w różnym wieku, którzy ubrani w dresy, biegali od pomieszczenia do pomieszczenia, zapewne przygotowując swoje konie do startu. Zbierali szczotki, chwytali za uwiązy czy właśnie szli z wiadrem wody. Robili różne rzeczy, ale wszystkich łączyło to wielkie zapracowanie i zapatrzenie w to, co zaraz będą przeżywać.
- Nie wiem... - Changbin zmarszczył brwi, słysząc niepewny, drżący głos, dobiegający z siedzenia obok. Brzmiało to trochę jak płacz małego, przestraszonego kotka, szukającego swojej mamy. I w sumie właśnie takim bezbronnym, zagubionym kiciusiem był Felix. Siedział na fotelu, patrząc przed siebie, na skórzaną, czarną skrzynkę pomiędzy przednimi siedzeniami i bawi się przy tym palcami. Stresował się... nawet jeśli to tylko głupie zawody towarzyskie.
Starszy trochę tego nie rozumiał. Wydawało mu się, że parkur na tego typu konkursie będzie kaszką z mleczkiem dla tak świetnej pary. Przecież biegają tu raczej młodziki i blondyn, ze swoim ukochanym i bardzo utalentowanym koniem rozłoży każdą przeszkodę na łopatki. Dlatego Changbin łudził się, że młodszy podejdzie do sprawy, choć odrobinę spokojniej, niż ostatnimi razy.
- Hej - mruknął, patrząc na piegowatą twarz, na której malowała się lekkie skwaśnienie, jakby Felix właśnie wypił sok ze świeżych cytryn. Chciał coś powiedzieć, pocieszyć zestresowanego chłopaka i sprawić, że poczuje się minimalnie lepiej. Jednak akurat teraz, słowa ugrzęzły mu w gardle, jakby ich natłok zaplątał się gdzieś między strunami głosowymi. Stwierdził więc, że wypowiadanie pustych wyrazów będzie zbędne; że będą niczym groch rzucony o ścianę. W końcu czasem czyny działają o wiele więcej niż słowa, a Changbin doszedł do wniosku, że właśnie teraz znajduje się w takim przypadku. Dlatego nie martwiąc się, że chociażby pan Lee zaraz przyjdzie, objął swojego chłopaka i wtulił jego głowę we własne ramię.
- Będzie dobrze. - Jego głos był niski i ciepły z tą charakterystyczną chrypką, którą Felix tak uwielbiał.
- Mam taką nadzieję. - Słowa wypadające spomiędzy malinowych warg blondyna ciągle były niestabilne i pełne niepewności. Aczkolwiek te defekty były o wiele słabsze niż jeszcze przed chwilą. Młodszy złapał Changbina mocno za materiał koszulki, chowając swój nos w zgięciu pachnącej perfumami i pianką po goleniu szyi. Zacisnął desperacko małe piąstki, jakby bojąc się, że brunet zaraz ucieknie, zostawiając go. A starszy po prostu głaskał go czule po plecach.
- Nie powinniśmy wypakować nerwusa z przyczepy? - zapytał po jakiejś minucie trwania w tej pozycji.
- Powinniśmy - westchną młodszy, nie odrywając się od torsu Changbina, a kreśląc na jego bokach mikroskopijne kółka. Miał jednak wrażenie, że gdy już wysiądzie z auta i wyprowadzi Pentagona z przyczepy, wybuchnie kolejnym stresem, który poprowadzi go do sromotnej porażki. Nie chciał spartaczyć, chociaż tych zawodów. W końcu powinny być kaszką z mleczkiem.
- Tato jeszcze nie idzie? - zapytał, odsuwając w końcu obsypany jakby złotymi plamkami nos od piersi bruneta, aby spojrzeć za okno. Dookoła ciągle plątali się jeźdźcy, a nawet kilka kuców mignęło im przed oczami. Gdzieś pomiędzy tym zgiełkiem, jakby mara z mgły, wyszedł pan Lee, trzymając jakieś papiery w rękach, o które Changbin nawet nie chciał pytać. Mężczyzna podszedł do auta i zapukał w okno, aby oznajmić siedzącym w nim chłopcom, że mają ruszyć tyłki, bo czas wypakować konia z przyczepy.

[w trakcie poprawek]•I am not• //ChanglixWhere stories live. Discover now