⁵⁰.Polizane, zaklepane

2.1K 221 76
                                    

 


     Changbin otarł spocone dłonie w materiał czarnych spodni. Serce dudniło mu w piersi, jakby zamienione w bęben, o który uderzał ktoś wielkim pałąkiem. W gardle rosła gula, sprawiająca, że oddech wypadał z niego drżący i nierówny. Brunet był zestresowany. Cały w nerwach. Długo zastanawiał się, jak powinien to zrobić. Jak nie zranić Felixa zbyt mocno? Jak rozstać się w spokoju? Jak odejść, aby młodszy nie cierpiał zbyt długo? Jak zerwać, aby sam Changbin nie złamał swojego własnego serca? Nie znalazł odpowiedzi na żadne z tych pytań. A każde z nich, ciągnęło za sobą kolejne, zwieńczając tylko jedną myśl. "Dlaczego?".
Dlaczego brunet nie może być szczęśliwy? Dlaczego nic nie idzie po jego myśli?
- Binnie? - zamrugał podwójnie, wyrywając się z transu. Zamyślił się na kilka chwil, już nie pierwszy raz tego dnia. A słysząc głęboki, miękki głos, jego serce zadrżało w piersi niczym cymbałka. - W porządku?
- Tak, jasne - rzucił słabym, cienkim głosem. Owinął ramiona wokół talii Felixa, pozwalając sobie ostatni raz zaciągnąć się zapachem perfum młodszego. Męskie, odrobinkę ostre, przeżarte olejkami różanymi, które Wendy lubiła dodawać do świeczek. Później rozstawiała je po salonie, kuchni, przedpokojach i we własnej sypialni, by następnie słuchać narzekań braci, iż ich ubrania pachną babsko. Aczkolwiek Changbin lubił ten zapach. Szczególnie gdy łączyły się z perfumami Lixa. Dawało to dziwną, uzależniającą mieszankę, która oddziaływała pozytywnie na starszego. Szkoda tylko, że wszystko, co dobre, szybko się kończy. I tak jak Bin musiał pożegnać się z wakacjami oraz bandą BamBama, tak przyszło mu pożegnać się z chłopakiem, który jako jedyny potrafił wyciągnąć z czarnowłosego co najlepsze.

- Zachowujesz się, jakby coś cię ugryzło - mruknął cichutko Felix, bawiąc się sznurkami bluzy i rozkładając wygodniej na klatce piersiowej swojego chłopaka. - Gorszy dzień? - zapytał, zadzierając głowę do góry, aby móc spojrzeć w otoczoną promieniami słonecznymi twarz Bina.
- Można tak powiedzieć. - Słowa przedzierały mu się przez gardło, raniąc wszelką napotkaną po drodze tkankę, jakoby kwas wypływający z jego wnętrzności. Jednak siedziały tam jeszcze bardziej żrące substancje, w postaci słów "to koniec". I nie, to nie był gorszy dzień... to był najgorszy dzień.

      Changbin nie miał odwagi spojrzeć w oczy Felixa. Dlatego, gdy młodszy zadzierał głowę ku górze, próbując napotkać spojrzenie swojego chłopaka, ten odwracał wzrok w stronę rozciągającego się przed ich nosami jeziora. Obserwował, jak kilka nartników sunie po tafli wody, a wysokie pałki i zielona trzcina kołyszą się spokojnie, poruszane powiewami wietrzyku. Chmury leniwie sunęły po niebie, co raz zerkając w jezioro, które zdawało się odbijać rzeczywistość, jak lustro. Stara wierzba pochylała gałązki, by dotknąć tafli, jednocześnie wygrywając swym szumem delikatną melodię. Wszystko zdawało się takie ciche, takie spokojne i zupełnie niewspółgrające z przeżyciami Changbina, noszącego w swym sercu istną burzę. Chciał uciec. Chciał uciec i nie pokazywać się Felixowi więcej na oczy. Jednak takie postępowanie zraniłoby biednego chłopaka i pozostawiło w przekonaniu, że dla bruneta był tylko przelotną, letnią miłością, kończącą się wraz z nadejściem złotej jesieni. A tego nie chciał. Dlatego przyszedł tu i miał zamiar stawić czoła swoim demonom, wiedząc, jak słono za to zapłaci.
- Binnie... - Mruknięcie dobiegło do uszu starszego, powodując dreszcz spływający po jego plecach. W końcu pozwolił sobie spojrzeć na delikatną, piegowatą buzię i dać czarnym, iskrzącym źrenicom wwiercać się w jego twarz. Rozpromieniona, uśmiechnięta i pełna dziwnej energii, która łatwo udzielała się wszystkim dookoła. Dokładnie taką chciał ją zapamiętać i chciałby, aby właśnie taka pozostała przez resztę życia. - Binnie... - Felix powtórzył, odwracając się przodem do swojego chłopaka, aby zaraz po tym ułożyć drobną dłoń na bladym policzku. Ciepła, gładka i w porównaniu do tej bruneta, maleńka. Zbliżył się z zamiarem złączenia ich warg, jednak gdy tylko ich usta zaczęły dzielić centymetry, Changbin odwrócił głowę w bok, nie pozwalając tym samym się pocałować.
Młodszy odsunął się zaskoczony i aż zamrugał podwójnie, a w środku miał małą igiełkę, przebijającą się, przez co tylko mogła. Jego chłopak nigdy nie odmawiał mu tego typu czułości, a teraz? Zaszła jakaś zmiana?

- Binnie? - mruknął, ciągle będąc w szoku, że starszy siedzi ze skwaszoną miną i lekko zmarszczonymi brwiami, jakby blondyn zrobił coś złego. I choć wyglądało to, jak gdyby Changbin złościł się na Felixa, tak naprawdę czuł dziwną, narastającą gulę w gardle, która nie pozwalała mu wypowiedzieć, chociażby słówka.
- Przepraszam - mruknął, spuszczając głowę i zaciskając palce na materiale spodni. W jego głowie formowały się różne zdania, a każde dążyło do ich rozłąki. Jednak gdy tylko próbował wypowiedzieć choć słowo, usta zdawały odmawiać mu posłuszeństwa i nie przepuszczały, chociażby jednego słowa. Oczy zaczynały go dziwnie szczypać, a dłonie robiły się mokre. Oddech zaś wypadał z piersi, jakby brunet właśnie przebiegł maraton.
- Nic się nie stało... - mruknął Felix, wahając się, czy powinien ponowić próbę pocałowania starszego, czy może sobie odpuścić. Nie rozumiał, co się dzieje, a dziwny ucisk w sercu sprawiał, że miał naprawdę złe przeczucia. Dlatego, zanim jeszcze Changbin zebrał słowa, złapał za drugi policzek, chcąc czule go pogłaskać. Jenak i to spotkało się z odtrąceniem, a silna dłoń bruneta złapała go mocno w nadgarstku.
- Felix... - Głos starszego brzmiał, jakby był polem bitwy bólu i żalu. - Przestań - szepnął, a brwi blondyna zmarszczyły się w niezrozumieniu. Para ciemnych, czekoladowych oczu zaczęła badać twarz Bina. Kruczoczarne kosmyki rozwiewane przez wiaterek, ciemne, smutne oczy, które cały dzisiejszy dzień zdawały się matowe, malinowe usta, jakby zamrożone w poważnym wyrazie.
- Hej... - mruknął, zaczynając poważnie się niepokoić. Dlatego skakał po całym obliczu chłopaka, czując, jak strach rośnie w jego piersi. Nie wiedział, co się szykuje i nie wiedział, co może się zdarzyć...ale miał złe przeczucie, które nakazywało sercu ściskać się w ciasny supeł.

      Changbin ciągle nie potrafił zebrać zdania w kupę. Ciągle uciekały mu słowa, wydawały mu się głupie lub zbyt płytkie. Chciał się postarać oraz sprawić, aby młodszy nie cierpiał zbyt długo i mocno. Jednak jak zerwanie ma nie sprawić mu bólu? Brunet musiałby chyba zachować się jak ostatni dupek; jak arogant, który bawi się uczuciami innych. Bo przecież, gdy ktoś zmiesza cię z błotem, jest o wiele łatwiej z tym kimś się rozstać. Chociaż... to raczej byłoby jeszcze gorsze.

- Cholera - przeklął pod nosem, przygryzając dolną wargę. Nie spodziewał się, że będzie to aż tak trudne. Do tej pory zrywanie z partnerami i partnerkami przychodziło mu całkiem gładko. Trochę smutku, kilka łez, bolesne "żegnaj" albo "zostańmy przyjaciółmi" i tyle. A teraz? Teraz myślał, że zaraz zachowa się tak, aby to Felix z nim zerwał, tym samym odciążając Changbina z tego zamiaru. Życie jednak nie jest tak łatwe i czarnowłosy musi zmierzyć się z tym demonem oko w oko.
- Felix... ja... - zaczął niepewnie, bawiąc się palcami, których skórki po bokach paznokci były obgryzione już prawie do krwi. - ...myślę, że powinniśmy się rozstać. - Zdębiał. Felix aż się zapowietrzył. Wyprostował się, wytrzeszczając oczy i otworzył buzię, kłapiąc nią, jakby chciał coś powiedzieć, ale struny głosowe odmawiały mu posłuszeństwa. Uderzyło to w niego jak kula armatnia w ceglany mur, raniąc wszystko, co tylko mogła w ciele jasnowłosego.
- Ale... ale jak to... - jęknął, patrząc na Changbina, który znów odwrócił głowę, nie chcąc patrzeć, jak w zazwyczaj radosne oczy wlewają się łzy. - Dlaczego. Coś jest z nami nie tak? Ze mną jest coś nie tak?
- Nie! Oczywiście, że nie! - Brunet zaprzeczył, chcąc upewnić młodszego, że to nie jego wina; że to w ciemnowłosym leży problem. Dlatego znów spojrzał na pobladłą, piegowatą twarz, którą zdobiła para drżących, przeszklonych oczu. - To ze mną jest coś nie tak. I dopiero teraz sobie to uświadomiłem.
- Nie gadaj bzdur!
- Kiedy to prawda! - Oboje niepotrzebnie się unieśli, ale napięcie, rosnące z każdą kolejną sekundą napawało ich coraz większą chęcią na krzyk. Natomiast młodszy czuł, jak popada w stan, w którym nie potrafił się kontrolować. - Felix... proszę, znajdź sobie kogoś lepszego. - Przełknął ciężko ślinę, czując, jak te słowa paliły w język. Miał wrażenie, że ktoś właśnie rozdziera go na pół, aby zabrać kilka organów i znów zszyć w mniej zgrabną całość albo wlewa formalinę prosto w gardło.
- Przestań! - Krzyk mimowolnie uciekł z gardła młodszego, a dłonie drżały, nie mogąc znaleźć sobie odpowiedniego miejsca. - Nie chce nikogo lepszego. Dla mnie ty jesteś najlepszy!
- Felix... wierz mi, nie jestem dla ciebie odpowiednim chłopakiem. - Changbin gdzieś pomiędzy tymi słowami próbował przekonać samego siebie, że tak będzie lepiej. Rozstaną się, chwilę poboli i będą żyć dalej, puszczając dobre chwile w niepamięć. Jednak jakoś tak nie potrafił sobie uwierzyć.
- Przestań... proszę, przestań - zaszlochał cichutko, spuszczając głowę w dół, a po piegowatym policzku zaczęły spływać gorzkie, kryształowe łzy.

      Jedna po drugiej, uderzając prosto w spękane serce Changbina, którego powieki zaczynały piec coraz mocniej. Bo jak miał się nie rozkleić, gdy osoba, której szczęścia pragnie, płacze? Miał wrażenie, że każda kolejna słona łza przedziera go jak pocisk, raniąc wszystko, co napotka na swej drodze. Nie wiedział, jak ma się zachować. Odejść? Zostać? Przytulić go? Poczekać, aż sam się uspokoi? Zacisnął wargi w cienką linię, unosząc głowę, by spojrzeć w niebo. Spokojne, błękitne z kilkoma chmurkami, zrobionymi jakby z waty cukrowej, niebo. I choć tak słoneczne i niewzburzone, dla bruneta zdawało się zachmurzone i deszczowe.
- Nie płacz... proszę, nie płacz... - jęknął bezsilnie, nie wiedząc już, co ma robić.
- Jak mam nie płakać? - Młodszy otarł łzy rękawem bluzy. - Kocham cię idioto i nie chcę, aby to skończyło się zbyt szybko. - Na pierwsze słowa, Changbinowi zakręciło się w głowie, a ciało przez chwilę stało się prawie bezwładne. Nie spodziewał się ich, po tym, jak powie, iż to czas się rozstać. Jednak gdy już padły i absolutnie zmiękczyły całego bruneta i z jego oczu pociekły gorzkie łzy.
- Przepraszam... - Schował twarz w dłonie, nie chcąc, aby Felix patrzył na jego rozsypkę. Wszystkie trzewia skręciły mu się w środku, a głowa nie pozwalała odpocząć od retrospekcji, jakie to życie będzie mu teraz smutne.
- Ty... ty naprawdę chcesz to skończyć? - Zazwyczaj głęboki, miękki głos stał się teraz wyższy, drżący i rozrywany przez łapczywe oddechy, które blondyn łapał w swoje płuca. Miał wrażenie, że każdy kolejny haust powietrza jest boleśniejszy od drugiego i zamiast dotleniania organizmu, pożera jego chęci do życia.

       Changbin znów zamilkł. Trzymał twarz w dłoniach, czując, jak kolejne pojedyncze łzy wypływają mu z oczu. Oczywiście, że nie chciał skończyć. Kto chciałby skończyć związek praktycznie w samym jego cukierkowym początku? Na pewno nie brunet, który też kochał Felixa, nieważne jak rzadko mu to mówił.
- Nie - rzucił szybko jakby przestraszony. Próbował zmusić się do powiedzenia szybkiego "tak", ale blokada w jego gardle zrobiła się zaczarowana i przekształciła je w bolesne zaprzeczenie. - Oczywiście, że nie... - prychnął smutno i przełknął ciężko ślinę. - Też cię kocham smarkaczu. - Pociągnął nosem, ocierając mokrą twarz i mrugając podwójnie. Te dwa słowa po prostu musiały paść z jego ust, bo inaczej by oszalał.
- To dlaczego? - Oczy Felixa poczerwieniały tak jak cała jego buzia. - Dlaczego chcesz to skończyć? - Para czarnych, przeszklonych źrenic, przysłoniętych kurtyną mokrych rzęs wpatrywała się z niezrozumieniem w Changbina. Chciał go zatrzymać. Tak bardzo chciał zatrzymać go przy sobie i nigdy więcej nie słyszeć, że muszą się rozstać. Czuł, jak jego serce właśnie kruszy się na drobne kawałeczki i to nie tylko przez słowa bruneta.
- Bo... bo... - starszy zapowietrzył się, nie wiedząc, od czego zacząć. Przez głowę przemykało mu tyle złych rzeczy, które zdążył zrobić w ciągu całego swojego życia. Nikt nie jest perfekcyjny, ale on znalazł się pod linią "złej przyzwoitości", zamieniając się tym samym w swoich oczach w istnego potwora. A Felix był aniołem, któremu ktoś podciął skrzydła, przez co spadł na ziemię i stał się nieco bardziej ludzki. Zaczął popełniać błędy oraz skażać się przyziemnością, ale ciągle zachował swoją ponadprzeciętną dobroć. Jednak jak demon i anioł mają żyć razem? Jak Changbin ma przestać brudzić tę biel własną czernią? Nie wiedział, ale tak właśnie to wszystko widział. - ... naprawdę nie jestem dobrym człowiekiem. Teraz muszę ponieść tego konsekwencje. - Spuścił znów głowę, czując wstyd. Nawet nie spodziewał się ile złych myśli siedzi w jego głowie, a ile złych myśli uwolni ta rozmowa.
- Przestań pierdolić. - Młodszy zdobył się na warknięcie i gwałtowne złapanie policzków bruneta, by móc unieść jego wzrok ku górze.

      Nienawidził, gdy Changbin mówił tak o sobie. I choć Felix starał się zawsze być wyrozumiały, tak takie pieprzenie starszego przyprawiało go o ból, smutek i złość. Nie widział w nim tego potwora, którego Bin czasem widział w lustrze, a chłopca, który zagubił się w pewnym momencie swojego życia, a któremu nikt nigdy nie pokazał, jak ma iść. Oczywiście, do ideału mu daleko, ale kto na tym świecie jest idealny? (Rafał Brzozowski) No właśnie. Nikt.
- Binnie, proszę, powiedz mi wszystko. - Pociągnął nosem, jednocześnie głaszcząc drobnymi kciukami policzki starszego, a on tylko czuł ich przyjemne ciepło i wodę różaną, która biła od młodszego na kilka metrów. I chyba właśnie to go uspokoiło.
- Ja... muszę wyjechać.
- Na długo?
- Na trochę. Bardzo trochę. - Felix zagryzł dolną wargę, jeszcze raz pociągając nosem, ale nieco się uspokajając.
- Czemu?
- To skomplikowane. - Changbin złapał ostrożnie drobną dłoń młodszego, aby owinąć ją swoimi chłodnymi palcami. Miał wrażenie, że jeśli tego nie zrobi, blondyn w pewnym momencie odejdzie i zostawi go tu samego, co w teorii powinno być dla niego komfortowe, a co w praktyce złamałoby doszczętnie jego serce. - Po prostu muszę jechać.
- Binnie... - Felix przysiadł się jeszcze bliżej, ponownie pociągając nosem i czując, jak wiatr drażni mokre ścieżki na jego piegowatych policzkach. Dlaczego wszystko dookoła zdawało się takie spokojne? Czyżby przyroda ich podsłuchiwała? - Powiedz mi...
- Nie mogę.
- Myślałem, że ludzie w związku nie mają między sobą tajemnic.
- Nie mam przed tobą tajemnic, ale nie chcę, aby ta wiedza zaważyła na twoim bezpieczeństwie... - Młodszy zapowietrzył się na chwilę, domyślając się, o co tu chodzi. W końcu nie mogło chodzić o nic innego. Ciemnowłosy miał aktualnie chyba tylko jeden problem. I choć nie mówił o nim zbyt dużo, piegowaty mógł dużo się domyślić.
- A co z twoim bezpieczeństwem? - zapytał, marszcząc przy tym brwi i mrużąc mokre o płaczu oczy. Changbin tak bardzo martwił się o Felixa, ale gdzie tu martwienie się o jego bezpieczeństwo? Bo nawet jeśli dla niego wyjeżdżał, to przecież podczas podróży może stać się coś złego.

     Brunet pokręcił głową, przybierając na twarz mały, bolesny uśmiech. Przed chwilą powiedział temu głupkowi, że chce z nim zerwać, a ten ciągle się o niego martwi. Głupek. Po prostu naiwny głupek, którego Bin tak mocno kocha, a którego głupota była czarująca.
- Liczy się tylko to, abyś ty i Jinbin byli bezpieczni. - Młodszy zmarszczył jeszcze mocniej brwi. Powoli zaczynał się denerwować idiotyzmem Bina. Cóż... chyba oboje byli skończonymi debilami.
- I dlatego chcesz zerwać? Bo martwisz się o moje bezpieczeństwo? - Chłopak zagryzł mocno dolną wargę, walcząc z myślami, a lekki wiaterek rozwiewał przydługie, jasne kosmyki jego włosów. - Nie pomyślałeś, że pęknie mi serce?
- Oczywiście, że pomyślałem, ale nie ma żadnej innej drogi. - Changbin zacisnął palce na dłoni blondyna, czując, jak ból z serca promieniuje po całym ciele, a nerwy trzęsą ciałem. Nie widział innej drogi, a myśl, że piegowatemu mogłoby się coś stać, doprowadzała go do szaleństwa. Dlatego chciał się rozejść.
- Zawsze jest inna droga Binnie... - Młodszy złapał mocniej za rękę ciemnowłosego i wymusił na ustach drobny uśmiech.

      Wizja wyjazdu Changbina zdawała mu się paskudna, ale wizja rozstania się była o wiele, wiele gorsza. Dlatego próbował wymyślić cokolwiek innego, oby tylko nie musieć żegnać się z Binem na zawsze.
- Felix... tak będzie lepiej... wierz mi. - Brunet uśmiechnął się delikatnie, chcąc go przekonać.
- Nie. Nie. Nie. Nie i nie. Nie zgadzam się i nie pozwalam ci odejść. Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. Jesteś mój i nic tego nie zmieni. Wymyślimy coś. Cokolwiek. Przecież nie musimy się rozstawać. Związki na odległość też istnieją, a i tak nie wyjeżdżasz na zawsze. Kiedyś musisz wrócić. Nie zrobiłeś nic złego.
- Felix...
- Po prostu... jedź, a ja będę na ciebie czekał. - Dwa, ogromne, przeszklone węgielki zaczęły wpatrywać się z nadzieją w oblicze Changbina, któremu serce krajało się na ich widok.

     Ile Felix będzie musiał doglądać powrotu swojego chłopaka? Jak długo będzie cierpiał? Jak uda mu się to wytrzymać? Brunet nie miał pojęcia, ale ta bardziej samolubna część właśnie zabrała głos. Nie chciał się rozstawać. Chciał być z blondynem jak najdłużej; chciał móc go przytulić po długiej nieobecności i powiedzieć słodko "wróciłem" jak w tych wszystkich, słabych harlekinach.
- Będziesz na mnie czekał? - zapytał, robiąc tę minę, która wskazywała na to, iż nie do końca wierzy w to, co Felix próbuje mu przekazać.
- Będę czekał. - Na te słowa Changbin, uśmiechnął się nieco bardziej, znów spuszczając głowę i czując, jak łzy ponownie pieką go w powieki. Zdał sobie sprawę, jak wielki skarb próbuje tu zatracić i jak bardzo nie chce go zatracić. W końcu kto byłby w stanie zadeklarować się, aby na niego czekać? Rodzice nie interesowali się, kiedy wróci, a matka nigdy nie wypatrywała go w oknie z ciepłym obiadem na stole oraz nigdy nie wydzwaniała, gdy ten nie wracał o przyzwoitej godzinie do domu. Tylko Jinbin czasem. I Jisung, gdy musiał stać sam na miejscu ich spotkania, spoglądając zniecierpliwiony na telefon, bo Seo spóźnia się już drugi kwadrans.
- Dobrze - szepnął cicho, a jedna ze słonych łez znów spłynęła po jego policzku. Jednak była ona trochę bardziej szczęśliwa od poprzednich. - Czekaj, aż wrócę... - Po tych słowach młodszy też się uśmiechnął, czując dozę ulgi. Oboje poczuli się lepiej, jakby jakiś ciężki, ogromny głaz spadł z ich serc.
- Już tęsknię...
- Ale... - Changbin spoważniał w kilka chwil. W zaledwie sekundę doszedł do wniosku, że nie może być tak paskudny; że nie może być aż tak egoistyczny... a przynajmniej do czasu. - ...jeśli już nie będziesz mógł dłużej czekać... czuj się wolny do kopnięcia mnie w tyłek i znalezienia kogoś innego.
- Nie denerwuj mnie - warknął przez cichy śmiech, nie potrafiąc się już dłużej powstrzymać.



     Chłodny wiatr poruszał zielonymi liśćmi drzew, tworząc przy tym delikatną, słodką kołysankę. Tafla wody wzburzyła się lekko, zniekształcając odbijane chmury, które nieznacznie przyspieszyły kroku na błękitnym niebie. Powoli zaczynały się gromadzić, kłębić i przybierać szaro-grafitowych barw, zasłaniając tym samym złote słońce. Powiewy robiły się coraz silniejsze i bardziej gwałtowne, ale to nie przeszkadzało ani Changbinowi, ani Felixowi, którzy, jakby stęsknieni, wtulali się w siebie nawzajem, wymieniając czułymi pocałunkami. Nie czuli, że nadchodzący deszcz zaczyna ich pospieszać. Po prostu cieszyli się sobą, jakby to miał być ostatni moment, gdy mogą być blisko.

- Felix... - Brunet przerwał, łapiąc w płuca chłodne powietrze. - Mogę cię o coś prosić? - Młodszy, z wypiekami na buzi i odrobinkę szybszym oddechem, uniósł brwi w pytającym geście, jednocześnie owijając ramiona mocniej wokół szyi swojego chłopaka.
- Zawsze - szepnął cicho, bojąc się, że głośne słowa zniszczą tę chwilę. Nie należała co prawda do jego top3 najlepszych momentów mojego życia, ale każdy czas bliskości z Changbinem był mu wyjątkowy.
- To samolubne, ale... nie znajduj nikogo innego niż ja, dobrze? - Brunet zacisnął palce na plecach ukochanego, spoglądając błagalnie w jego oczy. Samolubna część jego samego znów się odezwała, każąc mu o to prosić, po tym, jak ich wargi się spotkały. Felix zaś nie potrafił zrobić nic innego, jak zaśmiać się cicho i ponownie musnąć usta trzymającego go tak mocno w objęciach chłopaka.
- Jasne - mruknął cichutko, przyciągając Changbina za ramiona, by móc mocno go przytulić. - Ale jeszcze jedno...
- Co takiego? - Młodszy gwałtownie, ale nie zbyt daleko, odsunął się od starszego, by następnie wystawić swój język i przejechać nim po zaróżowionym policzku Bina, wprawiając go w osłupienie. Przeanalizowanie tego, co się właśnie tu stało, było zbyt trudne.
- Fuj! - krzyknął po chwili.
- Polizane, zaklepane - oznajmił radośnie Felix, czując się dumnym z tego, co właśnie zrobił.
- Jesteś obrzydliwy. - Changbin pokręcił głową, czując, jak młodszy wyciera swoją ślinę rękawem bluzy.
- Próbuję cię oznaczyć, aby nie przyszło ci do głowy znaleźć sobie tam kogoś innego.
- Głupek... nikogo innego nie chcę.


a/n: 
Przepraszam za ten nawias z Brzozowskim w tekście. Jednak czułam, że nie będę sobą, jeśli tego nie zrobię, buzi. 

[w trakcie poprawek]•I am not• //ChanglixTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon