Resurrection. - 40

495 20 24
                                    


Donata

Stałam w drzwiach do naszej sypialni, i patrzyłam jak mój mąż pakuje wszystkie swoje najpotrzebniejsze manele.

- Denerwujesz się. - mruknęłam, podchodząc w końcu do niego i przytulając się lekko do jego pleców.

- Staram się opanować, ale... Prawdę mówiąc, żołądek już dawno odmówił mi posłuszeństwa. - powiedział, odwracając się i przygarniając mnie do siebie, ucałował w czubek głowy. - I na dodatek muszę cię tu zostawić samą. - dodał.

- Nie będę sama.

Tak, udało się nam wspólnymi siłami wybić naszemu synkowi wyjazd do San Marina razem z ojcem. Cieszyłam się, chociaż coś mi tu śmierdziało. Znałam mojego syna i wiedziałam, że on nigdy , po prostu nigdy tak łatwo nie odpuszcza. Ale pomyślałam, że zrozumiał widocznie w końcu powagę sytuacji i nie będzie niczego odpalał. Miałam taką nadzieję. Chyba, że schowa się w walizce Michaela, co było lekko mówiąc, mało prawdopodobne, jeśli chodzi o wykonalność tego pomysłu.

Sam Mike... Wiedziałem, że przejmuje się nie tylko śmiercią swojego teścia, który był też przecież jego przyjacielem w tym wszystkim. Razem siedzieli w tym samym gównie, nieważne, że Presley jeszcze raz tyle co Mike. Rozumiałam jego zdenerwowanie i obawy co teraz będzie, ale miałam nadzieję, że to co powiedziałam mu wcześniej odniosło spodziewany skutek. Na to wyglądało. Nie przejmował się już domniemaną obecnością Lisy, może mu to nie zwisało, ale podchodził do tego z o wiele większym spokojem. Być może stwierdził, jak większość przy takich okazjach: co ma być to będzie.

Ja sama nie zamierzałam się tam pchać. Nigdy nie miałam z tym człowiekiem do czynienia, a poza tym miałam już własnego prywatnego nieboszczyka. Drugi nie był mi potrzebny. Mogłam jedynie o nim myśleć i podziwiać w pewien sposób. Tak jak i podziwiałam po cichu Michaela za to co zrobił. Nigdy mu się do tego nie przyznam oczywiście, ale minęło już dość czasu, bym pewne rzezy zaczęła postrzegać inaczej. Na początku miałam ochotę go zabić, chciałam go nienawidzić, ale akurat to drugie było niemożliwe. Po prostu. Był przecież miłością mojego życia... Ale zaczęłam rozumieć, że mimo, że nie było to najlepsze i najrozsądniejsze rozwiązanie, to zrobił to nie tylko ze strachu. Ale przede wszystkim z miłości. Do mnie, do swojej rodziny. Przyjaciół. Bo w tamtym czasie zagrożeni byli tak naprawdę wszyscy, a zdecydowana większość nie miała o niczym zielonego pojęcia. Jacksonowie wiedzieli, ale wydawało mi się, że niezbyt zdawali sobie sprawę z tego co się dzieje i co to wszystko oznacza.

Wciąż jeszcze nie zamieniłam nawet słowa z Janet ani LaToyą. Z nikim zresztą z tamtej strony. Jak dotąd nie miałam pojęcia co miałabym im powiedzieć, o czym rozmawiać. Wszyscy wiedzieli co się działo, nikt nie pisnął słowem. Miałam gdzieś, że objęli ich jakąś tak klauzulą milczenia. Mimo wszystkiego co czułam i myślałam w tej chwili, jedno jak dotąd nie zmieniło się ani o jotę. Powinni mi powiedzieć. O wszystkim. Nieważne co kto mówił. Nieważne co mówił Mike, ja powinnam wiedzieć. Nie wiedziałam co bym zrobiła, gdybym się o tym dowiedziała, ale byłam pewna, że moje życie wyglądało by zupełnie inaczej. Może nie koniecznie lepiej. Ale ja sama czułabym się inaczej. Byłabym spokojna, jeśli to w ogóle możliwe. Po prostu wiedziałabym, że mój ukochany żyje, nie umarł. Oszczędziłoby mi to masy bólu przez te wszystkie lata. A Mateusz znałby ojca. A Mike znałby jego. To chyba największa strata w tym wszystkim. Nie to, ile czasu my straciliśmy, ale to, co ominęło Michaela w związku z jego synem. Dogadywali się jednak świetnie i miałam nadzieję, że ich relacje będą się tylko jeszcze bardziej zacieśniać.

Mike wylatywał wieczorem, więc kiedy tylko spakował to co trzeba, przytulił mnie, pocałował żarliwie i po raz tysięczny w tej godzinie zapewnił, że mnie kocha. Zaśmiałam się.

I have fallen, I will rise - Resurrection.Where stories live. Discover now