Resurrection. - 27.

279 18 2
                                    

Kiedy patrzyłam na nich obu, miałam bardzo dziwne wrażenie. Zawsze powtarzałam, że są do siebie bardzo podobni, ale teraz było to widać jeszcze wyraźniej. Wiedziałam już, że Mateusz wie. Kiedy Mike wieczorem wrócił już do siebie, wiedziałam po prostu, że musi posiedzieć trochę sam ze sobą teraz, postanowiłam pogadać z synem. Chciałam wyjaśnić całą sprawę do końca. Nie chciałam, by miał do mnie o coś żal. Bałam się, że... po prostu nie będzie chciał mieć ze mną nic wspólnego. Może przesadzałam, ale to było silniejsze ode mnie. Chyba każda kochająca matka bałaby się czegoś takiego.
Poszłam za nim do jego pokoju, w którym siedział już dobrą godzinę i zapukałam. Natychmiast odpowiedział głośnym 'otwarte'. Był lekko zaskoczony.
- Od kiedy pukasz do mojego pokoju zanim wejdziesz? - zapytał patrząc na mnie wielkimi oczami. Sama może była bym zdziwiona, ale teraz zależało mi na czym innym niż wyjaśnianie kwestii dlaczego zapukałam. Podeszłam bliżej i usiadłam na jego łóżku patrząc na niego. Siedział przy swoim biurku na obrotowym krześle i przyglądał mi się uważnie. Zauważył już moją minę. Na pewno.
- Chciałam z tobą porozmawiać... - zaczęłam, ale przerwał mi.
- Już wszystko wiem.
- Tak, ale... muszę ci parę spraw wyjaśnić. Chcę, żebyś wiedział, że ja... o niczym nie miałam pojęcia na samym początku... - chciałam go o tym zapewnić, by nie ubzdurał sobie, że może go oszukałam.
- Wiem. - odpowiedział spokojnie spoglądając na swoje paznokcie. Zaległa cisza, której nijak nie umiałam przerwać. Dopiero po chwili...
- Nie chciałam, żebyś... - znów wszedł mi w słowo.
- Żebym miał pretensje? Albo pomyślał, że wszystkiego zawsze byłaś świadoma a ja żyłeś w nieświadomości? - spojrzał na mnie znów. - Mamo... To był prawdziwy kop i wiadro bardzo lodowatej i brudnej wody, ale wystarczy mi twoje chodzenie na dach, żeby wiedzieć, że nic nie wiedziałaś. Poza tym, nawet gdybyś coś wiedziała... to ukrywałabyś to przede mną? Wątpię... - wymruczał na koniec. Poczułam niewysłowioną ulgę. Zaczął dalej. - Sam nie wiedziałem jak się do niego odnosić kiedy tu wracałem z tych Stanów, ale... doszedłem do wniosku, że to nie ma i tak żadnego znaczenia teraz. - otworzyłam szeroko oczy.
- Jak to...
- Po prostu. Najbardziej oczywiste rzeczy zawsze jest najtrudniej przyjąć do wiadomości. - powiedział znów kręcąc się lekko na swoim krześle. - Po co mam zatapiać się w tym co było i tracić czas i to co jest teraz? Lepiej po prostu skupić się na teraźniejszości. Wczoraj ojca nie było, dzisiaj jest. I to chyba najważniejsze. - byłam pod lekkim wrażeniem.
- Myslałam że będziesz się wściekał...
- Wściekałem się. Na siebie, na niego, na wszystkich, którzy w tym siedzą. Ale w końcu doszedłem do wniosku, że nic mi to nie da poza zmarnowanymi nerwami. Najlepiej po prostu przyjąć fakty takimi jakimi są i starać się je przetrawić. - zamilkł na chwilę, a potem znów zaczął. - W końcu nie zostawił mnie od tak. Tylko miał kłopoty. Ma. - sprostował na końcu. - Troche dziwnie sie z tym wszystkim czuję, ale pewnie niedługo się z tym oswoję.
Wstałam i podeszłam do niego mocno przytulając. Tym razem nie opędzał się ani nie skrzeczał, tylko pozwolił mi się przygarnąć. Odetchnęłam lekko, myśląc sobie... No, przynajmniej jedno jest już jasne.
- Mam nadzieję, że wiesz co teraz musisz zrobić? - wypalił, kiedy już się od niego odsunęłam i pogładziłam po głowie. Miałam zamiar już wyjśc i dać mu spokój, ale zatrzymał mnie tymi słowami. Popatrzyłam na niego zaskoczona.
- Co co zrobić...? - patrzył na mnie przez chwilę.
- Pozbyć się debila. - powiedział w końcu jakby o była najbardziej oczywista rzecz na świecie. Domyśliłam się o co mu chodzi. W odpowiedzi posłałam mu tylko uśmiech.
Tak... JAKOŚ będę musiała się go pozbyć.

Nie wiem co mnie podkusiło, że akurat w tym momencie wybrać się z facetami na wielkie zakupy. Siedziałem cały dzień w mieszkaniu. Jakoś nie pchałem się do Dony bo nie byłem pewny czy młody w ogóle chce mnie oglądać. Pomyślałem, że najlepiej chyba będzie poczekać na jakiś jego ruch. Miałem nadzieję, że jakoś to będzie, ale... szczerze powiedziawszy, te nadzieje były bardzo małe. A pojawił się jeszcze jeden problem. Obmyślając znów swój kolejny plan, w jaki miałem się objawić światu nie wziąłem jednej rzeczy pod uwagę. A mianowicie rodziców Dony. Głównie jej ojca. Cały ten czas cieszyłem się nią, jej obecnością i myślą, że znów jesteśmy razem, ale całkowicie zapomniałem o jej ojcu.Zacząłem węszyć katastrofę, kiedy wyszedłem już ze wszystkimi i wszystkim z marketu i ładowałem to wszystko do bagażnika. Lodówka ziała pustkami, czas już był najwyższy. A jakoś, że miałem niedługo 'powstać z martwych' sam się na te zakupy wybrałem i to bez większego przebrania. Na dodatek... włożyłem obrączkę na palec. Nie pamiętałem już kiedy ostatnio ją miałem. Dona swoją wciąż nosiła... na lewej ręce.Ludzie w sklepie i na parkingu gapili się na mnie jakby nie wierzyli w to co widzą. Powstrzymywałem uśmiech, ale tylko do momentu, aż ja sam kogoś zauważyłem. Właśnie, kiedy pakowałem już wszystkie siatki do samochodu. Reszta rozglądała się bacznie. Rozmawiali ze sobą luźno, od czasu do czasu wyśmiewając się ze wszystkich, którzy zbledli na sam mój widok. Sam się wtedy uśmiechałem pod nosem. Bądź co bądź... może nie powinienem... ale bawiło mnie to. Przestało, kiedy usłyszałem głos zza swoich pleców.Odwróciłem się na pięcie jakby poraził mnie piorun. A przecież w gruncie rzeczy to nic wielkiego się nie stało. Pomyślałem, że po cokolwiek on do nas podszedł, swoim zachowaniem mimo wolnie daję mu sygnał, że coś jest nie tak. I miałem rację. Może nie znałem swojego teścia zbyt dobrze, ale tyle już o nim wiedziałem. Że wyłapie wszystko błyskawicznie. I tak się stało. Nie był debilem i tylko brakowało, żeby on sam zaczął się teraz czegoś domyślać. Powiedzenie, że urwałby mi jaja to za mało.- Dzień dobry! - całkiem przyjaźnie mnie zagadał spoglądając po facetach, którzy z kolei spoglądali po sobie i dalej na mnie. - Dalej kręcisz się koło mojej córki? - jak zwykle bezpośredni. I co ja mam mu powiedzieć, pomyślałem. Wykręcić się? A potem co? Nagle takie bum? To wszystko robiło się takie skomplikowane, że momentami nie miałem już na to sił. Przypomniały mi się słowa Elvisa z ostatniej rozmowy z nim."Ja już jestem stary, mi już tylko zbierać na trumnę zostało i wymyślec co mi napiszą na nagrobku. Ale ty masz jeszcze dosyć czasu i siły.'Tak, jasne.W końcu stwierdziłem sam do siebie w myślach, że jak wszyscy to wszyscy.- Kręcę się nie od dzisiaj. - mruknąłem wrzucając znów coś niedbale na wcześniejsze paczki.- Zauważyłem właśnie. Chciałbym wiedzieć, kiedy zacząłeś jej mieszać w głowie. - zagryzłem wargę. W sumie to było dość zabawne. Mógłbym zacząć odpowiadać mu dość enigmatycznie, ciekaw byłem jego miny. Ale balem się, że domyśli się zbyt szybko. Chociaż... wątpiłem by swoje domysły wziął od razu serio...- Nie mieszam jej w głowie. Po prostu...- Po prostu co? - wszedł mi w zdanie. Jak zwykle. - Po prostu pojawił się jakiś wyrób Jacksonopodobny i myśli, że zanęci wdowę po facecie?- Nie jestem, żadnym wyrobem, proszę pana. - rozbawiło mnie to nieco. - I nie próbuję nikogo nęcić.- Nie jesteś wyrobem? To może PODROBEM? Albo w ogóle NIEROBEM. To też by pasowało. - złośliwy jak zawsze. - Powiem wprost: nie masz sumienia wykorzystując moją córkę. - kurwa, pomyślałem... Tego nie da się mu tak po prostu wytłumaczyć bez zdradzania czegokolwiek. - Sam się zastanawiam co jej strzeliło do głowy, żeby zainteresować się TOBĄ. Sobowtórem zmarłego męża...- Nie jestem niczyim sobowtórem. - powiedziałem spokojnie spoglądając na niego.- No tak. - zaśmiał się. - Każdy jest jedyny w swoim rodzaju, masz rację. - uśmiechnąłem się sam.- W rzeczy samej. Jedyny w swoim rodzaju, powiem więcej... Jestem oryginałem. - powiedziałem, na co faceci wbili we mnie wzrok, ale żaden nic nie powiedział. Natomiast jej ojciec zmarszczył czoło i też się na mnie gapił. Sięgnąłem prawą ręką i zatrzasnąłem bagażnik, wtedy to zobaczył...- Ręka... - mruknął wciąż marszcząc czoło. Domyśliłem się od razu o co mu chodzi. Sam na nią popatrzyłem. Musiał rozpoznać obrączkę, w końcu pewnie nie raz widział podobną i Dony. Wręcz taką samą tylko mniejszą. - Skąd... Skąd ty to masz?- Jest moja. - powiedziałem tylko spokojnie, patrząc na niego.- TWOJA? Ściągnąłeś mu ją z palca w trumnie czy co...?- Nie, nikomu jej nie ściągałem, jest moja. Moja od początku. Tak jak pana córka. - dodałem na końcu po chwili. Tryby w mózgu musiały mu się obracać z zawrotną prędkością, ale nic nie powiedział jak na razie. Stał tylko i taksował mnie wzrokiem. Ciekaw byłem czy słyszał o tych teoriach spiskowych dotyczących mojej ŻYJĄCEJ osoby... Pewnie tak. Na to wskazywała jego mina.Postanowiłem ulotnić się w końcu, więc powiedziałem na do widzenia...- Myślę, że pewne rzeczy już się panu nasuwają na myśl, ale są zbyt dzikie w pana odczuciu, żeby je przyjąc do wiadomości. Mogę jednak panu powiedzieć, że jeśli to jest to o czym ja myślę... to ma pan rację. - jego oczy zrobiły się wielkie jak cebule. Po chwili ciszy...- Ja... Jackson...? - uśmiechnąłem się lekko. - To śmieszne jest! - prychnął znów. Pewnie dodałby coś jeszcze w stylu, że jesteś szurnięty i uwierzyłem w to, że jestem najprawdziwszym królem Popu, ale sytuacja chyba nie pozwoliła mu nic powiedzieć. Ale ja powiedziałem.- Powiedziałem panu kiedyś, że jestem w stanie zrobić wiele i to zrobiłem... jeśli akurat coś zagraża mojej rodzinie. - patrzył na mnie dobra chwilę całkiem blady.- Powiedz mi... - odezwał się w końcu. - Albo jestes wariatem... albo... - zrobił jakiś dziwny gest nie wiedząc za pewne co powiedzieć.- Nie jestem wariatem. - odpowiedziałem spokojnie. - Myśle, że będzie pan w stanie wszystko zrozumieć,, kiedy przyjdze czas... Jedźmy już. - zwróciłem się do facetów i podszedłem do bocznych drzwi auta. Spojrzałem jeszcze na teścia. Oczy wciąż miał wielkie jak spodki. Powiedziałem mu do widzenia i pojechaliśmy. Co innego miałem zrobić?Kiedy w końcu znaleźliśmy się na podziemnym parkingu w apartamentowcu, w którym i ja i Dona z młodym mieszkaliśmy, pognałem od razu na górę schodami ignorując windy. Czułem adrenalinę buzującą mi w żyłach i o ile nie czułem jej, kiedy rozmawiałem z jej ojcem, tak teraz rozsadzała mi bębenki w uszach. W ciągu pięciu minut jakimś dziwnym trafem udało mi się dotrzeć na nasze piętro i natychmiast skierowałem się do jej mieszkania. Nie zawracałem sobie głowy nawet pukaniem do drzwi.- Dona, jest problem... - zacząłem od progu i wbiło mnie. I chyba nie tylko mnie, jak dałem radę zauważyć.Kurwa, pomyślałem... TERAZ? NAPRAWDĘ?!Młody stał oparty o jakąś szafeczkę z boku i chyba próbował powstrzymać się od jakiegoś kąśliwego komentarza. Z założonymi rękami stał i obserwował całą sytuację. Może nawet miał z tego niezły ubaw. Też bym tak chciał. Bo mnie akurat nie było do śmiechu. Ręce mnie świerzbiły, żeby zabić po prostu.Na samym środku salonu, w odległości jakichś... pięciu sześciu metrów ode mnie stała Dona siłując się ze swoim MĘŻEM. Kurwa, o nim też zapomniałem! Czy wszystko musi mi się teraz walić na raz na łeb?! Chociaż, pomyślałem, ten mały gnojek to pryszcz na dupie, problem był inny i o wiele ważniejszy niż ten...Oboje teraz stali w bezruchu wpatrując się we mnie, a ja w nich z takim samym zaangażowaniem. O ile Dona próbowała się jeszcze chwilę temu od niego uwolnić o tyle on ją do siebie przyciągał i próbował pocałować. Teraz oboje wytrzeszczali na mnie oczy. On wyglądał jakby zobaczył najprawdziwszego ducha. Aż uśmiechnąłem się w duchu. Co za kretyn. Naprawdę miałem ochotę podrapać sobie pięści jego zębami.- Mam zwidy. - powiedział w końcu. - Dona, paliłaś w kominku marihuaną i się naćpałem, prawda? - młody wybuchnął śmiechem na te słowa. Sam zmrużyłem tylko oczy słysząc co powiedział, i chociaż nie zrozumiałem polskiego to chyba po prostu wyczułem o co mu chodzi.- Nie paliłam w kominku marihuaną! - udało się jej w końcu oswobodzić.- To co to jest?! - wskazał na mnie paluchem jak przedszkolak patrząc na nią biały jak kreda. - Bal przebierańców?!- Nie drzyj mordy. - młody w końcu przestał się śmiać i chyba nie mógł się już powstrzymać, żeby faceta jeszcze bardziej nie wkurwić. - To nasz sąsiad... przyjaciel mamy. - powiedział znów uśmiechając się pod nosem zadowolony z siebie.- Sąsiad. Przyjaciel. Mamy. - zaczął znów ten... debil. - Kurwa. Co wy. Debila ze mnie robicie?! - spojrzał znów na Donę. - CO TO JEST, ja się pytam?! Zmartwychwstanie?!- Nie bredź! - Dona zaczęła się bronić. Przewróciłem oczami. Jeśli tak wyglądał ich cały pięcioletni związek... to ta kobieta naprawdę ma szczęście, że jednak wróciłem 'do żywych'. Już ja ją od niego uwolnię.Ruszyłem się w końcu i podszedłem bliżej zakładając ręce na piersi i patrząc na niego krytycznie. Co najmniej jakbym oceniał przeciwnika. Żaden z niego przeciwnik. Dona jest moja i widziałem, że jest wkurzona.- To teraz już wiem, dlaczego nawet nie pisnęłaś, kiedy ci zadzwoniłem, że wracam później! I teraz też, zachowujesz się jakbym cię raził prądem!- Powiedziałam, nie bredź! I powiedziałam ci też, że mam anginę! Nie będę się z tobą całować. - teraz ja razem z Matem zaczęliśmy się śmiać. Co za... Naprawdę niezła szopka. Dona nawet nie zauważyła, kiedy zaczęła mówić po angielsku. Emocje. A ten chyba musiał się w tym troche podszkolić bo chyba ją nawet zrozumiał. - Idę do sklepu. - warknęła przez zaciśnięte zęby na co wytrzeszczyłem na nią oczy. Jasne, tak najlepiej. Zwiać i zostawić mnie z tym idiotą samego. Chociaż... to może nawet dobrze.Kiedy wyszła, młody też się zmył do siebie. Zostałem z tym imbecylem sam. Patrzyliśmy na siebie mierząc się wzrokiem, chyba miał ochotę dać mi w zęby.- Kim ty w ogóle jesteś?! - zaatakował mnie bezpośrednio. Uśmiechnąłem się.- Przyjacielem właścicielki tego mieszkania. - odpowiedziałem spokojnie.- Naprawdę?!- BLISKIM przyjacielem. - dobrze się bawiłem nawet jego kosztem. Aż go skręcało...- Przyjacielem?! PRZYJACIELEM! Trzymaj się z daleka od mojej żony, KIMKOLWIEK byś nie był! - uniosłem wysoko brwi na te słowa.- Sugerujesz coś konkretnego?- Niczego nie sugeruję! JA ŻĄDAM, żebyś odwalił sie od mojej żony, natychmiast i raz na zawsze!- Zachowujesz się jak pięcioletnie dziecko. Co najmniej jakby zeżarł ci lizaka. - powiedziałem lekko znudzonym głosem obrzucając go spojrzeniem pełnym politowania. Jeszcze bardziej się wpienił.- Ja nie żartuję. I cię ostrzegam! Jeśli...- Chcesz mi grozić? - spojrzałem znów na niego z uniesioną brwią. Chyba naprawdę miał ochotę coś rozwalić. Na przykład... mnie.- Ja nie grożę. Ja OSTRZEGAM. Jeśli nie zostawisz Dony w spokoju...- To co? Co mi zrobisz? Dasz mi zęby? Aż tak się boisz? - parsknąłem śmiechem. - Właśnie, czego się boisz, co? Że ją przelecę? A może, że już ją przeleciałem? Miałem na to dużo czasu. - patrzyłem z zadowoleniem jak robi się purpurowy na twarzy z wściekłości. - A może to nie to, co? - zacząłem z innej beczki. - Może boisz się tego, kim mogę być? Co? Przyznaj się. Nie takie rzeczy świat widział. - wbijał we mnie oczy, ale nic nie powiedział.- Masz się trzymać od niej z daleka. - wywarczał przez zaciśnięte żeby. Gdyby mógł chyba by wyskoczył ze skóry. Uśmiechnąłem się tylko pod nosem naprawdę rozbawiony jego miną i zachowaniem. Wyszedł, co było mi bardzo na rękę. Ale zaraz przypomniałem sobie, że Dona też wyszła do sklepu, więc pomyślałem, że pewnie poleciał za nią i teraz będzie jej truł ten zgrabny tyłek przez cały czas. Szkoda tylko, że próżny jego trud. Ona jest moja. I kropka.- Niezłe jaja. - usłyszałem w pewnym momencie. Spojrzałem w tamtą stronę i spostrzegłem syna stojącego ze dwa metry ode mnie z rękami założonymi na piersiach i uśmiechającego się kpiąco pod nosem. Ciekaw tylko byłem czy ten uśmieszek jest skierowany do mnie czy do tego cymbała... Poczułem znów ukłucie w brzuchu...- No powiedzmy... - odpowiedziałem. Nie wiedziałem nawet gdzie podziać oczy. - Kiedy on tu się w ogóle pojawił?- Jakieś... pół godziny przed tobą. - odpowiedział, wszedł do kuchni a ja za nim. Wyciągnął z lodówki sok i spojrzał na mnie. - Chcesz? - zapytał z uniesioną brwią.- Jasne... - więc mnie też nalał.- Mama aż zdębiała, kiedy go zobaczyła. Miał wrócić dopiero jutro rano. Powiedział, że chciał jej zrobić niespodziankę. - parsknął smiechem. - No i zrobił. Tylko na to patrzyłem i czekałem, aż ty się tu władujesz.- Długo czekać nie musiałeś. - mruknąłem siadając obok niego przy kuchennej wyspie.- W rzeczy samej. Załapałeś się na najlepszą część tego przedstawienia. - spojrzał na mnie wymownie, na co zacisnąłem zęby. Co jak co, ale akurat TA część tego przedstawienia nie przypadła mi do gustu. Zachichotał cicho widząc moją minę. - Chciał ją przytulić, ale spierdalała od niego możliwie jak najszybciej i w każdy możliwy sposób. A potem na siłę ją sobie wziął. - prychnął.- Kretyn. - warknąłem zgrzytając zębami. - Że też musiał się przywlec akurat teraz!- A gdyby przyjechał jutro to by coś zmieniło?- Nie. Najlepiej to gdyby nigdy nie wracał. - zaśmiał się.- No. Jestem tego samego zdania.- Teraz będę musiał bez przerwy zdmuchiwać sobie grzyba spod nosa, ja pierdole... - zacząłem zrzędził opierając czoło na rękach. Chłopak zaczął się znów śmiać w swoją szklankę z sokiem.- Nie przejmuj się. Jestem pewien, że jeszcze dzisiaj wyląduje ze spaniem na kanapie w salonie. - powiedział po chwili.- Tak myślisz? - zapytałem wciąż opierając się na rękach.- Tak.- Może masz rację... Jakoś sobie nie wyobrażam... żeby kładła się z nim do jednego łóżka. - zakląłem pod nosem. - Twoja matka musi chyba tyle wiedzieć, że na pewno jej na to nie pozwolę. - prychnąłem znów wściekle. - Inteligent zasrany...- Inteligent? ON?? On jest ohydnym mutantem. - młody powiedział to w taki spokojny i oczywisty sposób, że zabrzmiało to jakby powtarzał to codziennie. Zacząłem się śmiać. W głos po prostu, nie mogłem się powstrzymać. Chłopak popatrzył na mnie przez moment a potem sam zaczął się śmiać.Drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem i do środka wparowała Dona z kilkoma siatkami. A więc naprawdę była w sklepie. Już się uśmiechałem na jej widok, kiedy zaraz za nią pojawił się ten... Uśmiech od razu mi zszedł z twarzy. Kiedy ten dureń zobaczył, że wciąz tam jestem i na dodatek tak sobie siedzę z Matem i popijam soczek aż się zapienił. Miałem wrażenie, że zaraz spuchnie z tej całej złości tak jak stoi. Powstrzymałem się, żeby znów nie ryknąć śmiechem.Ale sytuacja wcale nie powinna mnie śmieszyć. Teraz nie będę mógł już tak po prostu zbliżać się do Dony, całować jej... Zaraz zaraz, kto powiedział, że nie?Westchnąłem teatralnie odstawiając na pół opróżnioną z soku szklankę i wstałem. Wszyscy automatycznie wbili we mnie swój wzrok. Podszedłem do swojej 'przyjaciółki' i powoli, delikatnie pocałowałem ją w policzek spoglądając w tym samym czasie na tego głąba, który wciąż stał w miejscu i jeszcze troche a by wybuchnął. Zaśmiałem się w końcu pod nosem wciąż na niego patrząc.- Muszę już iść. Zobaczymy się później. - powiedziałem do niej, a potem odwróciłem się do syna. - Cześć, młody.- Cześć. - odpowiedział mi z nosem w swojej szklance. Doskonale wiedziałem, że jeszcze trochę i zeżre tą szklankę żywcem, byleby tylko nie ryknąć śmiechem na co miał wielką ochotę. Było to widać gołym okiem. Przeszedłem obok tego jelenia z lekkim uśmiechem i w końcu znalazłem się w swoim mieszkaniu.Co teraz? Nie miałem zamiaru chować się z nią po kontach. Teraz miała czas, żeby mu powiedzieć, że kulturalnie chce kopnąć go w dupę. Ale za chwilę przyszła mi na myśl niepokojąca myśl... A jeśli ten kretyn zdoła ją sobie jakoś urobić i ona go nie zostawi? Jeśli to mnie każe spadać? Przeraziłem się, ale po chwili pomyślałem, że to niemożliwe. Tyle razy mi mówiła... Na pewno się z nim wkrótce rozmówi, pomyślałem sobie by się uspokoić i przetarłem twarz. Zadzwonił mój telefon. Odebrałem nawet nie sprawdzając kto to.- Halo. - mruknąłem znudzony.- Hej, bracie! - usłyszałem w słuchawce bardzo dobrze znany mi głos mojej mimo wieku wciąż rozwydrzonej siostry. Uśmiechnąłem się lekko.- Hej, Janet. Co słychać nowego?- To ja się o to pytam. Nic nie wiem, Dona ani młody wciąż nie odbierają telefonów... - westchnąłem.- Dona już nawet nie jest taka zła... Mówiła mi tylko, że nie ma zielonego pojęcia co miałaby powiedzieć gdyby twój telefon odebrała. Za każdym razem patrzy w niego z głupią miną przez cały czas aż się rozłączysz i połączenie zostanie przerwane. A młody... to chyba inna sprawa.- To znaczy? - wciąż miała jakieś pretensje o to wszystko, ale na szczęście już o niczym głośno nie mówiła. Miała prawo być wściekła, w końcu... Nieważne.- To znaczy, że chyba poukładał sobie to w głowie na jakiś swój specyficzny sposób. Nie wiem, nie rozmawiałem z nim jeszcze tak... po tym wszystkim. Ale kiedy wrócił ze Stanów przestał mi tak przysrywać.- No to dobrze. - mruknęła lekko markotnie.- Nie martw się. Porozmawiam z Doną, może w końcu od ciebie odbierze. - prychnąłem. - Kiedy w końcu pozbędzie się mężulka. Żałosne.- Co?- Wrócił już z delegacji, wyobraź sobie, wlazłem na nich niedawno... Przed chwilą od niej wyszedłem. Na siłę chciał ją pocałować, kiedy ona wymyślała coś o anginie. To miał być powód dla którego nie chciała się z nim całować. - parsknąłem. Zaśmiałą się.- No to powinieneś się cieszyć.- Będę się cieszył, kiedy go pogoni. Boję się, że ten głąb namiesza...- Daj spokój, Mike. No chyba taka głupia nie jest. Niedługo cały świat wszystkiego się dowie, będziecie mogli normalnie razem żyć tak jak kiedyś. Co jej może dać takiego ten imbecyl?- Nie wiem. Ale masz rację. Jak zawsze. - roześmiała się wesoło.Uwierało mnie jak nie wiem to, że on tam był, z nią. Jakby nie było, miał prawo, przecież ja nie mogłem tak po prostu wziąć go za szmaty i go wypierdolić z domu. A miałem na to wielką ochotę. Byłem zły. Ale miałem nadzieję, że chociaż Mat... Skoro tam jest, to może będzie starał się choć trochę ostudzić jego zapędy w stosunku do jego matki. Westchnąłem. Byłem pewny, że tak właśnie będzie. Choćby dlatego, że chłopak sam go nie znosił. Uśmiechnąłem się pod nosem. Jeszcze tylko trochę i będzie po wszystkim, pomyślałem, a wtedy...No właśnie, co wtedy? Nagle uderzyło mnie to z ogromną siłą. Nie miałem pojęcia co będzie i jak to wszystko się skończy. Może okazać się tak... że postawią mi drugą tablicę nagrobną.


I have fallen, I will rise - Resurrection.Where stories live. Discover now