Resurrection. - 20.

282 17 7
                                    

Nie mieściło mi się to w głowie, że mam teraz zostawić swoje dziecko i jechać do domu. Nieważne z kim on będzie, ja chyba oszaleję sama w chacie! Czułam, że znów zaczynam panikować. Przez moment nie mogłam nabrać tchu, on chyba to zauwazył, bo znów złapał mnie za ramiona.
- Dona, uspokój się, słyszysz?
- Jak mam się uspokoić, zabierasz mi syna a drugi koniec świata...!
- Jaki drugi koniec świata, kochanie, posłuchaj mnie! Patrz na mnie! - spojrzałam, ale miałam wrażenie, że za chwilę zrobi mi się czarno przed oczami. - Oddychaj. Nic mu się ze mną nie stanie. Mówie to po raz kolejny. - nie miałam pojęcia co zrobić, ale właśnie w tym momencie podjechał do nas jakiś samochód, ciemny, z przyciemnianymi szybami, a wysiadł z niego jeden z tych facetów, których nie raz widziałam... Patrzyłam na niego wytrzeszczając oczy.
- Nareszcie. - mruknął... Bill? Nieważne, patrzyłam teraz na młodego nie wiedząc już co zrobić, czy go z nimi puścić czy jednak się uprzeć i zabrać go własnoręcznie do domu i zamknąć się na wszystkie zamki.
- Mamo... - zaczął, ale chyba sam nie umiał wymyślić nic konstruktywnego.
- Co jest? - zapytal facet patrząc na nas. - Nie możemy stać tu do wieczora.
- Dona nie jest pewna czy... - Mike był bledszy niż zwykle... i dopiero teraz dotarło do mnie, że jego skóra całkiem straciła barwnik. Wcześniej jakoś o tym nie myślałam... To spostrzeżenie było na tyle oszałamiające w tej całej i tak szalonej sytuacji, że ani się nie odezwałam.
- Ja jej pomogę się zdecydować. - powiedział facet patrząc na mnie. Przeniosłam na niego wzrok. - Wsiadaj chłopcze do nas razem z nim. - zagnał ich, a ja momentalnie zaczęłam histeryzować.
- Ale jak..! Ja nie mogę!
Michael natychmiast znów znalazł się przy mnie.
- Dona... kurwa mać, już nie wiem nawet co ci powiedzieć, po prostu zaufaj mi. Jak tylko wyjedziemy z miasta, zadzwonię do ciebie i dam ci go do telefonu. Obiecałem ci przecież, że będę do ciebie dzwonił nawet co godzinę. Musimy jechać. - powiedział i z tego wszystkiego pocałował mnie mocno nie zważając na nic ani nikogo. Skutecznie mnie tym obezwładnił, kompletnie mnie wmurowało. Patrzyłam tylko jak wsiada do auta, w którym Mateusz już siedział od dobrych kilku minut.
- Niech pani wsiada, ja poprowadzę. - usłyszałam nagle inny głos. Kiedy się odwróciłam zobaczyłam tego młodego, który kiedyś dał mi listę zakupów do zrobienia... Co miałam zrobić? Zrobiłam jak powiedział i wsiadłam do tego samochodu, mojego notabene, ale za kierownicą zasiadłam nie ja, a ten facet. Zamiast zapiąc pasy ja okreciłam się by zobaczyć jak drugie auto wyjeżdża i kieruje się w przeciwną stronę do tej, w który my mieliśmy zaraz pojechać. Natychmiast wyciągnęłam telefon, ale facet złapał mnie za rękę.
- On sam się z panią skontaktuje. My musimy jechać. W domu będzie pani bezpieczna...
- Tak?! A mój syn nie będzie w domu bezpieczny?! - skoro mnie mogli zamknąć w domu to dlaczego wywożą mi go? Byłam tak spanikowana, że nawet nie myślałam by się nad tym jakoś zastanawiać.
- Bo to nim się interesują. - odpowiedział krótko i odpalił silnik. Chwilę później jechaliśmy już drogą do mojego domu.
Nawet nie chciałam myśleć o tym co będzie jak już zostanę tam sama. Spojrzałam na zegarek w telefonie. Jeśli nie zadzwonią dokładnie za godzinę chyba zejdę na zawał! Nie miałam zamiaru teraz tolerować żadnych spóźnień. Gdziekolwiek by nie byli i o której porze, ja chciałam na bieżąco rozmawiać z synem tak jak mi obiecał. Jak nie to wsiadam w samochód i jadę ich szukać. Nie ma chuja.
Czas strasznie mi się dłużył i nie minęła nawet ta obiecana przez niego godzina, kiedy w końcu poderwałam się z miejsca, na którym i tak nie mogłam usiedzieć i poleciałam do drzwi. Wyskozyłam na zewnątrz i zaczęłam walić do jego mieszkania. Prawie natychmiast ktoś mi otworzył, facet który przyjechał po mnie i mnie przywiózł. Zdziwił się nieco na mój widok. Nawet nie zdążył nic powiedzieć.
- Zadzwoń do niego! - zażądałam natychmiast, na co uniósł lekko brwi. - No dalej! - ponagliłam go. Coś w mojej twarzy chyba go przekonało, bo nic nie powiedział tylko wpuścił mnie do środka. Potem wykręcił numer.
- Halo? No. Twoja przyjaciółka awanturuje się, żeby się z tobą połączyć. - powiedział zerkając na mnie, a ja sie napompowałam.
- Wcale się nie awanturuję! - powiedziałam lekko podniesionym głosem. Facet uśmiechnął się, przez chwilę jeszcze rozmawiał a potem podał mi słuchawkę. Dorwałam ją jakby od niej zależało moje życie.
- Halo?! - zapytałam gorączkowo.
- Jesteś strasznie niecierpliwa. - usłyszałam jego ciepły głos. Wyczułam, że się uśmiecha. Od razu poczułam się lepiej, ale chciałam najpierw porozmawiać z synem.
- Daj mi syna. - powiedziałam od razu. Bez słowa podał mu telefon. Kiedy usłyszałam jego głos, w końcu odetchnęłam.
- Mamo, przestań w końcu. Za dwa dni bedę znowu w domu. Uspokój się. - chyba się martwił tą moją histerią.
- Już ci kiedyś mówiłam, że kiedy będziesz miał swoje dzieci będziesz wiedział co ja teraz czuję. Nie mogę się nie martwić o ciebie. - zaśmiał się cicho.
- Ja wiem, wiem. Ale czasami przesadzasz Tak jak teraz.
- Może i masz rację. - westchnęłam. - Ale nic na to nie poradzę. Jak się czujesz? Wszystko w porządku? - zapytałam głosem pełnym niepokoju.
- Tak, mamo. - odpowiedział z lekkim politowaniem. - Jedziemy na Poznań autostradą.
- No to dobrze... Na Poznań... Zatrzymacie się w Poznaniu? Może ja przyjadę do was... - musiałam zacząć wymyślać, po prostu musiałam.
- Nie, mamo, przestań! Zostań w domu. Nic mi się nie stanie, nie panikuj. A poza tym nie wiem czy się tam zatrzymamy czy tylko przejedziemy przez Poznań.
- Jak to przejedziecie? To gdzie oni cię wiozą?!
- Nic mi nie będzie...
- Wiem, ale...!
- Mama... Spokojnie. Gdzieś tam się zatrzymamy, jak się zatrzymamy to się o tym dowiesz. Kocham cię, mamuś.
- Ja ciebie też - westchnęłam. - Daj mi tego pajaca. - mruknęłam na co sie zaśmiał. Po chwili znów go usłyszałam...
- I jak? Uspokoiłaś się chociaż trochę?
- Nie. - burknęłam. Zaśmiał się cicho.
- Ile razy mam ci mówić, że nic mu się nie stanie?
- Martwię się o was obu. - mruknęłam tak, że aż zwątpiłam, że mnie zrozumiał. Ale zrozumiał.
- O mnie nie musisz.
- Muszę. - chwila ciszy. - Niech tobie też nic się nie stanie. - dodałam.
- Nic się nie stanie, obiecuję. - powiedzial cicho. - Połóż się, odpocznij... albo idź do przyjaciółki. Josh, który cię odwoził, pojedzie z tobą.
- Dlaczego ma jeździć ze mną?
- Bo chcę mieć pewność, że jesteś bezpieczna. Ja też się martwię. Nie ma mnie tam, jakos muszę to zorganizować, żeby samemu też nie oszaleć z niepokoju. - parsknęłam śmiechem.
- Ty? Ciebie chyba nic nie jest w stanie pokonać... - wymsknęło mi się to. Nie miałam zamiaru tego mówić, miałam na myśli to, że tyle lat w tym ... czymś. Nie wiedziałam jak to nazwać.
- Był moment, kiedy było blisko. - powiedział po chwili. Poczułam silny skurcz w żołądku, naprawdę zabolało, aż syknęłam. - Co się dzieje?
- Nic, nic... Chyba zaczyna mnie boleć brzuch od tego wszystkiego. - chyba się zaniepokoił.
- Kurde... - zaklął cicho.
- Co?
- No nie ma mnie przy tobie. - westchnęłam.
- Nic mi nie będzie. To tylko brzuch.
- Coś co wygląda niewinnie, może się okazać czymś bardzo poważnym.
- Chcesz mnie wysłać do lekarza?
- Powinienem. - zamyślił się. - Tak, powinnaś iść do lekarza.
- Przestań. - prychnęłam.
- Mówię poważnie.
- Ja też.
- Dona. - odezwał się surowiej. Aż uniosłam brew do góry. - Proszę. - dodał o wiele łagodniej. Nie miałam siły się z nim teraz kłócić.
- Pójdę jak już wrócicie.
- Jak wrócimy będziesz się migać. - roześmiał się lekko. Sama się uśmiechnęłam.
Rozmawialiśmy jeszcze jakąś chwilę. Jechali wciąż bez przerwy nie zatrzymując się na razie. Kiedy zadzwonił znów sam za godzinę, dokładnie co do minuty, znów poczułam się trochę lepiej. Jakaś mała cząstka ciężaru spadła mi z serca. Chciałam, żeby już wrócili. Obaj.

I have fallen, I will rise - Resurrection.Where stories live. Discover now