Resurrection. - 36

262 14 2
                                    


  Te kilka dni, kiedy wyjechali, były... nieciekawe. Po prostu, mieszkanie zwykle pełne mojego nieokrzesanego syna, teraz stało puste, a ja snułam się z konta w kont. Nie spodziewałam się, że będę aż tak tęsknić. Nie tylko za synem. Brakowało mi tego 'kawalarza'. Momentami nawet bałam się, że obudziłam się z pięknego snu i on nie wróci... ale zaraz potem kopałam się sama mentalnie w tyłek i z uśmiechem podchodziłam do zdjęcia stojącego na komodzie.
Zastąpiło ono poprzednie. Wcześniej widniała tam fotografia ze ślubu... a raczej małej spokojnej uroczystości weselnej, ze mną i Darkiem. Zostało usunięte już jakiś czas temu, kiedy tak na dobrą sprawę Mike zamieszkał tu z nami. Przeniósł już nawet dla własnej wygody część rzeczy do sypialni i stał się po prostu... mężem i ojcem. Tak jak powinno być zawsze. To, że tak nie było to już inna para kaloszy... ale jakoś to przetrawiłam i nie chciałam do tego wracać. Błędy straszne... ale teraz było cudownie. I to się dla mnie liczyło.
Wzięłam zdjęcie w ślicznej ramce do ręki i z uśmiechem przyjrzałam się mu. Byliśmy na nim wszyscy razem. Widząc to nie mogłam wątpić w to, że wróci. Niecierpliwiłam się strasznie, to chyba nie jest trudna sztuka domyślić się jak to jest. Ukochany facet razem z jedynym dzieckiem gdzieś na końcu Europy, siedzą tam u drugiego 'świętej pamięci' i nawet nie zadzwonią. Na tą myśl zamruczałam zła pod nosem. Już ja im pokażę jak już się pojawi...
W końcu pomyślałam, że lepiej będzie jeśli czymś się zajmę. Wracać mieli dopiero za dwa dni, myślałam, że tego nie wytrzymam. Był już wieczór, przygotowanie kolacji nie zajęło mi zbyt wiele czasu, usiadłam w salonie ze zwykłymi kanapkami i kubkiem ciepłej herbaty. Telewizor był włączony, ale nie zbyt zwracałam uwagę na to co w nim było. Myślami byłam bardzo daleko, przy moim ukochanym. W końcu stwierdziłam, że muszę zadzwonić, ale zanim nawet zdążyłam złapać za telefon coś innego pochłonęło całą moją uwagę...

   - Informacja z ostatniej chwili, prosto z San Marino we Włoszech. - spiker wiadomości nagle pojawił się na ekranie telewizora. - Anonimowy pasażer doniósł o dziwnej sytuacji zaistniałej na pokładzie samolotu relacji Warszawa - Rzym, będący świadkiem rozmowy dwóch mężczyzn. Jednym z nich był syn RZEKOMO, jak można stwierdzić w świetle zaistniałej sytuacji, nieżyjącego piosenkarza Michaela Jacksona, mieszkający w stolicy. Więcej informacji na stronie www... - nie słuchałam dalej. Oczy wyszły mi na wierzch, ale natychmiast pobiegłam do pokoju syna i odpaliłam jego laptop. Miałam wrażenie, że na złość teraz tak wolno się włącza, kiedy w końcu był gotowy, a przeglądarka otwarta, wpisałam adres strony, o której mówił facet.

Nie musiałam długo szukać, a już na pewno nie trzeba było ryć na stronie by znaleźć to czego szukałam. Tekst nie był zbyt długi, ale za to... treściwy. A na jego końcu zamieszczony był krótki film rejestrujący tych dwóch imbecylów, którzy tak radośnie w głos gadają sobie o TAKICH rzeczach. Myślałam, że zjem ten laptop.
Wyłączyłam to całe dziadostwo i zaczęłam się zastanawiać czy może już coś wiedzą na ten temat czy jeszcze żyją w błogiej nieświadomości. Pewnie o niczym nie mają pojęcia, w przeciwnym wypadku już miałabym jakiś telefon... Albo i nie. Zrobiłam krzywą minę, przypominając sobie jak nie raz, dwadzieścia lat temu, o czymś mi nie mówił. "DLA MOJEGO DOBRA", oczywiście.
Wyszłam z westchnieniem z pokoju syna, mój telefon od razu przyciągnął mój wzrok, jak magnez. Nie zastanawiałam się, od razu go porwałam i wybrałam numer...
Głucho. Nikt nie raczył odebrać. Nawet Mateusz, podejrzewałam, że specjalnie... A może nie, może rzeczywiście żaden z nich nie słyszał dźwięku swojego durnego telefonu, ale mało mnie to obchodziło w tej konkretnej chwili. Postanowiłam więc nagrać się na sekretarce mojemu ukochanemu mężowi.
Kiedy już zostawiłam wiadomość, w której wręcz żądałam by do mnie natychmiast oddzwonił, klapnęłam na kanapę i westchnęłam ciężko odgarniając niesforne włosy z czoła. Co oni sobie myślą?! Spodziewałam się tabunów gapiów pod domem i reporterów pod drzwiami w ciągu dwudziestu czterech godzin. Nie mogło być inaczej. Czy ten idiota nie miał lepszego miejsca na rozmowy o Tym?!
W głowie miałam tylko jedną myśl: za ile czasu pod moimi drzwiami zbierze się ta cała hołota z kamerami, mikrofonami i tak dalej? Bo to, że sie zjawią te telewizyjne hieny to wiedziałam na pewno. Kiedy usłyszałam pukanie do drzwi, aż podskoczyłam. No, az tak szybko to się ich nie spodziewałam. Oblizałam wargi jakbym szykowała się do jakiegoś ataku i z wbitym wzrokiem w drzwi podeszłam do nich powoli. Nie było opcji, żebym z kimś dyskutowała. Miałam ochotę wywiesić plakietkę z napisem "NIKOGO NIE MA W DOMU!"
Ale kiedy otworzyłam drzwi, zobaczyłam kogoś zupełnie innego. I niespodziewanego.
Przez próg przeszedł Darek, ku mojemu wielkiemu zdumieniu oczywiście, nawet nie wyduszając z siebie ani słowa. Sama nie miałam pojęcia co powiedzieć. Od momentu, kiedy się wyniósł, a więc już kilka dobrych tygodni temu, nie widziałam go ani razu. Praktycznie to zdążyłam już o nim zapomnieć. Dosłownie. Co chyba zauważył...
Nie dało się tego nie zauważyć. Wszędzie, gdzie kiedyś stały nasze zdjęcia, teraz stały fotografie moje i Michaela. Nie wyciągałam starych. To były chwile uchwycone praktycznie przed momentem. Podszedł do komody i wziął do ręki jedną z ramek.
- Hm. - mruknął. - Nie spodziewałem się aż takiego rozrzewnienia. - odkładając ją spojrzał na mnie.
Ja też na niego patrzyłam. Czułam się niezręcznie. Zamknęłam drzwi i przeszłam głębiej do salonu, a on oczywiście za nim. Pominęłam jego wypowiedź.
- Przyszedłeś zabrać resztę rzeczy? Spakowałam je do pudła, możesz je zabrać na raz. Nie jest tego dużo. - jasne było dla mnie, że nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Ale ja nie zamierzałam stwarzać żadnych złudzeń. Po co, jeśli wszystko i tak było jasne?
- Nie przyszedłem po rzeczy. Przyszedłem porozmawiać.
No jasne, pomyślałam. Jakże by mogło być inaczej, prawda?
Nie miałam ochoty na pogaduszki z nim. W sumie to nie wiedziałam nawet jak go nazywać... Niby był mężem, ale ja wiedziałam, że to nieprawda. Moim mężem od zawsze był Michael. Nieważne jak bardzo to wszystko jest pokręcone.
- O czym? - zapytałam ostrożnie patrząc na niego z kilkumetrowej odległości.
- O nas, o naszym małżeństwie chociażby. Dona... - zaczął, ale chyba nawet nie wiedział co chce powiedzieć.
- Powinieneś bardziej się przygotować na to spotkanie. - mruknęłam wciąz się mu przyglądając.
- Tutaj żadne przygotowanie mi nie pomoże. - powiedział patrząc mi prosto w oczy. - Odpowiedz mi na pytanie. - zaczął w końcu. Patrzyłam na niego zastanawiając się co mu przyszło do głowy. I kiedy w końcu da sobie spokój. - Jak zamierzasz dalej żyć? Ty i młody. Jak chcecie dalej funkcjonować. Zastanawiam się nad tym już jakiś czas i jakoś nie mam na to pomysłu. A ty masz?
- O co ci chodzi? - natychmiast przyjęłam postawę obronną.
- Chodzi mi o to, że nie wyobrażam sobie, żebyś żyła w takim... czymś. Ja nie wiem czy ty w ogóle się nad tym zastanawiałaś. Już pomijając samo JEGO ciągłe istnienie, chociaż żyć nie powinien, to jak TY chcesz w tym żyć? Będziesz się teraz ukrywać razem z nim? Zapakujesz siebie i młodego do jakiegoś busa i wyniesiecie się na Alaskę...?
- Jeśli będzie taka potrzeba to tak! - podniosłam głos i nawet o tym nie wiedziałam. Nie chciałam krzyczeć, ale natychmiast coś mi się załączało. Chciałam mieć święty spokój. On mi go nie dawał. - Przeprowadzę się nawet na Antarktydę.
- Zwariowałaś kompletnie! - podszedł do mnie bliżej, aż się cofnęłam. Nie chciałam ryzykować, że coś weźmie sobie sam. - Wyniszczysz się przy nim do cna!
- Wyniszczałam sie codziennie przez dwadzieścia lat...!
- Przez niego właśnie! - ryknął. Aż zamilkłam. - A teraz co? Pojawił się znikąd, wyszedł diabłu z dupy, a ty natychmiast porzuciłaś całe dotychczasowe życie. I mnie. - dodał patrząc na mnie żałośnie. Nie wiedziałam czy chce wzbudzić we mnie jakies poczucie winy... - Byliśmy razem pięc lat,, poświęciłem ci pięc lat życia, a tym tak po prostu na zawołanie o mnie zapomniałaś. Skreśliłaś mnie zupełnie. Czy pomyślałaś o mnie choćby przez chwilę? O tym co czuję? Myślisz, że ja nie zdaję sobie sprawy z tego co wy tu robicie? Doskonale wiem, że udajecie wszyscy trzech kochającą się rodzinkę.
- My niczego nie udajemy, naprawdę jesteśmy kochającą się rodziną!
- To tylko pozory, Dona. - znów się do mnie zbliżył, a ja znów zrobiłam krok do tyłu. - Ułuda, która pewnego pięknego dnia pryśnie ani się nie obejrzysz i zostaniesz goła w tym wszystkim. Jak długo będziesz w stanie się kryć z tym wszystkim? Z nim?
- Tak się składa, że chyba nie będę musiała robić tego zbyt długo. - wysyczałam. Moja otwarta niechęć do niego chyba naprawdę go raniła, ale co ja na to mogłam poradzić?
- Niby jakim sposobem?
- Normalnym. - obeszłam go dookoła i poszłam do kuchni. - Nie będzie się wiecznie ukrywał.
- Robi to od dwudziestu lat. Z tego co wiem to nawet wieść o synusiu go do ciebie nie sprowadziła. Jak możesz tak łatwo wierzyć w to co on ci opowiada? Skąd wiesz, że któregoś dnia znów nie kopnie cię w tyłek tak jak wtedy.
- On nie kopnął mnie w żaden tyłek, idioto! - zbierało mi się już na płacz. Nie chciałam już z nim dłużej gadać. Robiło mi sie niedobrze.
- A co zrobił, powiedz mi! Jak inaczej nazwiesz to, że cię zwyczajnie porzucił. I to z dzieckiem! A teraz udaje troskliwego męza i tatusia? Proszę cię, Dona, nie rozśmieszaj mnie.
- Przestań. - teraz już nie wytrzymałam i rycząc, ocierając oczy odepchnęłam go od siebie jedną ręką. Nie chciałam go słuchać, a on wciąz gadał i gadał. Nieważne, że było w tym trochę racji. To była przeszłość, a teraz jest teraz. Nie chciałam do tego wracać, a on na siłę znów to wszystko do mnie sprowadził.
Patrzył na mnie przez chwilę jak chlipałam lekko się w sobie kuląc. Nie wiedziałam czy celowo doprowadził mnie do takiego stanu. Może na koniec chciał odegrać czułego partnera, bo właśnie za chwilę zaczął mnie obejmować.
Odepchnęłam go natychmiast. Mogłam mieć w tym momencie ochotę na wiele rzeczy, ale na pewno nie na jego bliskosć.
- Dona, proszę cię...
- O co mnie znowu prosisz? Zadowolony jesteś z siebie? O to ci chyba chodziło... - zaczęłam biadolić, a on przytulił mnie do siebie mocno i pocałował w czubek głowy. Nie miałam siły z nim walczyć. Czekałam, aż sam mnie puści, ale nie puszczał. W końcu odsunął się lekko i popatrzył na mnie jakby chciał wiedzieć jak się czuję. Czy już odrobinę mi przeszło. Nie przeszło, ale nie musiał o tym wiedzieć. Ważne, żeby się w końcu wyniósł.
- Zabierz te swoje manele i wyjdź już. - mruknęłam uwalniając się w końcu od niego sama. Był zły i to było widać. Ale mało mnie to w tej chwili obchodziło. Chciałam zostać sama.
Wyszedł w końcu co przyjęłam z wielką ulgą, ale wcale wielce się nie uspokoiłam. Usiadłam w salonie na sofie i trzęsłam się dobre kilka minut zanim byłam w stanie wziąć jakiś głębszy uspokajający oddech. Nie wiedziałam czy jestem bardziej wściekła czy bardziej zrozpaczona. Sięgnęłam po telefon i wybrałam numer, rząd cyfr obijał mi się o ściany czaszki. Momentami miałam wrażenie, że aż dudni mi w głowie.
Roztrzęsiona odliczałam sobie pojedyncze sygnały, jeden po drugim aż w końcu po drugiej stronie odezwał się ukochany głos. Potrzebowałam tego jak jakiegoś lekarstwa na ciężką chorobę.
- Hej, kochanie, stęskniona? - w jego głosie słychać było zadowolenie. - Wracamy już jutro... - pociągnęłam nosem i zabuczałam cicho co natychmiast go zaalarmowało. - Co się dzieje, Dona?
- Nic. - zachlipiałam pociągając znowu nosem i przecierając oczy wolną ręką. Chciałam mu od razu powiedzieć o wizycie 'męża', ale... jakoś spasowałam.
- Przecież słyszę, że płaczesz. Powiedz co się stało. Zaraz się pakuję i wsiadamy w samolot... - rozgorączkował się jak zwykle. Ale nawet mnie to trochę rozbawiło. Gdyby to było możliwe, pewnie przeskoczyłby cały kontynent, żeby się do mnie dostać.
- Nie świruj. - powiedziałam trochę bardziej spokojnym głosem ale wciąz pociągając nosem. - Nic mi nie jest... i nic się nie stało. Po prostu.... zrobiło mi się trochę smutno. - nie wiedziałam czy łyknął tą bajeczkę czy nie, ale byłam pewna, że gdyby dowiedział się prawdy natychmiast urwałby to i owo Darkowi. Wolałam uniknąć niepotrzebnych awantur, a młody też by go specjalnie nie zatrzymywał. To też wiedziałam aż za dobrze.
- Dona, znam cię nie od dziś. - powiedział całkiem poważnym tonem. - Nieważne, że nie było mnie obok przez dwadzieścia lat, znam cię jak nikt i wiem, że coś kręcisz. - prychnęłam.
- Pierwszy co się ze wszystkiego mi spowiada. - usłyszałam jak cicho się śmieje.
- To co innego. Ja jestem mężczyzną w tym związku, nie muszę ci o wszystkim mówić, wypada, żebym ze swoimi problemami sam sobie radził.
- Aha, czyli ja nie musze o niczym wiedzieć, ale tobie muszę mówić wszystko?
- Mniej więcej. - zaśmiał się. Trochę mnie ta rozmowa pokrzepiała. Sam dźwięk jego głosu i jego śmiech mi pomagały. - Jestem twoim mężczyzną, muszę o ciebie dbać i chronić cię.
- Ile razy już ci mówiłam, że to zawsze działa w obie strony? - mruknęłam rozpuszczając włosy i przeczesując je sobie palcami.
- Sto tysięcy razy. - przyznał. - Ale to nie wiele zmienia.
- To WSZYSTKO zmienia. - przepychałam się z nim dalej. Chciałam żeby ta rozmowa trwała jak najdłużej. Tęskniłam za nimi strasznie i chciałam, żeby byli już w domu obaj. Zwłaszcza teraz po tej akcji z Darkiem.
- Wiem. Ale ty wiesz, że ja dalej będe upierał się przy swoim. - powiedział z widocznym samozadowoleniem.
- I to w tobie kocham. - roześmiałam się w końcu i całkiem otarłam łzy. Uspokoiłam się, choć to nie było łatwe. Ale mimo to spodziewałam się trudnej do przetrwania nocy.
- Ja kocham ciebie całą. - wymruczał, aż zrobiło mi się ciepło. - Jutro wracamy. Wieczorem będziemy już znowu wszyscy razem. - ta wiadomośc była dla mnie szczególnie ważna. I szczęśliwa.
Dalsza część rozmowy zeszła nam na sprosnych żartach i przekomarzaniu się. Byłam uśmiechnięta dopóki nie położyłam się do łóżka. Wtedy stało się to czego wcześniej się spodziewałam i obawiałam. Wróciła chandra, którą obdarował mnie wcześniej Darek. Nie wylewałam już łez, ale czułam się beznadziejnie. Może rzeczywiście miał rację, że jak głupia prawie natychmiast wybaczyłam wszystko Michaelowi i do niego wróciłam po pięciu latach małżeństwa z NIM... ale... Po dwudziestu latach samotności tak naprawdę i błagania Boga o cud nie mogłam postąpić inaczej. W końcu nareszcie wysłuchał moich modlitw.  

I have fallen, I will rise - Resurrection.Where stories live. Discover now