Resurrection. - 13.

219 19 0
                                    

Siedzieliśmy w tej knajpie, patrzyłam na niego już jakiś czas. Milczał. Chyba nie wiedział co powiedzieć na moje ostatnie słowa. Sama chyba bym nie wiedziała. Ale taka była prawda. Mimo, że on mnie zafascynował, to wiedziałam, że miłością mojego życia jest i zawsze będzie tylko Mike. Ten prawdziwy, żaden jego sobowtór. Ale dlaczego do chuja ten tu tak mi się podobał? Dlaczego ciągnęło mnie do niego, dlaczego mimo tego, że byłam zła za te konspiracje, cieszyłam się, że mogę znów spędzić z nim trochę czasu?
Przy nim czułam się zupełnie inaczej niż z Darkiem. Z moim obecnym mężem na każdym kroku mogłam spodziewać się awantury. Z Mateuszem żarł się non stop, to było naprawdę męczące. A tu widać, że młody szybko dogadał sie z tym całym Billym i całkiem dobrze się rozumieją, skoro uknuli to wszystko przeciwko mnie. Już ja sobie z nim pogadam. Nawet nie chciałam myśleć o powrocie Darka za te trzy tygodnie. Teraz, kiedy go nie było, a pojawił się Billy... Czułam się o wiele swobodniej niż zwykle. A nie powinno tak przeciez być, prawda? Nie powinnam czuć się tak dobrze przy obcym facecie. A tak się właśnie czułam. Miałam ochotę się uśmiechać, kiedy tak na niego patrzyłam, kiedy zmarnowany szukał pewnie w głowie jakiejś odpowiedzi. Ale najwyraźniej jej nie znajdował.
Pani w końcu przyniosła nasze zamówienia. Natychmiast zajęłam się zawartością mojego talerza, tak naprawdę by robić cokolwiek. On poszedł za moim przykładem. Przez jakiś czas nikt nic nie mówił. Nieźle, pomyślałam. Będziemy tak siedzieć cały czas?
- Opowiedz mi coś o młodym. - powiedział nagle ni z tego ni z owego. Aż na niego spojrzałam lekko zaskoczona.
- A na co ci coś wiedzieć?
- Tak po prostu. To fajny dzieciak... - wbił wzrok w swój talerz. Zastanowiłam się. Co niby miałam mu opowiadać? Sama wiedziałam o moim synu chyba wszystko. Jakże by inaczej? Ale co miałam jemu powiedzieć?
- Ale co chciałbyś wiedzieć? - nawet nie wiedziałam od czego zacząć.
- Tak po prostu... po trochu ze wszystkiego. - uśmiechnał się zachęcająco.
- Po trochu ze wszystkiego... - zastanowiłam się.- Pomyślmy... - mruknęłam.
- Nie śpiesz się. Mamy dużo czasu. - wymruczał znów patrząc na mnie.
- Jasne. - odchrząknęłam cicho. - Więc, począwszy od tego, kiedy się urodził. Miałam to szczęście, że był stosunkowo spokojnym dzieckiem. Nie płakał za bardzo, noce przesypiał spokojnie. - wzruszyłam ramionami. Troche mnie to krępowało, opowiadanie o nim. - Kiedyś nie był taki śmiały.
- Tak? - zainteresował się nagle. Patrzył na mnie wyczekująco, aż rozwinę nieco swoją myśl.
- Tak. Do dziesiątego roku życia był raczej... powściągliwy. Wobec tych, których kompletnie nie znał. Byłam trochę zdziwiona, bo gdy pierwszy raz odwidziałam z nim rodzinę Michaela wcale się nie krępował. Kiedy przyjechały do moich rodziców Janet i LaToya też się nie wstydził. Ale ogółem... Kiedy mieszkaliśmy w Australii, chował się zawsze za mną, kiedy ktoś przyszedł. Cały czas był tylko ze mną. - westchnęłam. - Ale był kochanym dzieckiem. - uśmiechnęłam się i zobaczyłem, że sam się uśmiecha. Miał jakieś takie zamglone spojrzenie. Może to sobie wszystko wyobrażał. - Tylko raz wykazał się większą odwagą w stosunku do obcego dla niego człowieka.
- To znaczy? - naprawdę wydawał się być bardzo zainteresowany.
- Kiedy miał siedem lat przyczepił się do mnie taki jeden. Nie chciałam się z nim spotykać, ale w końcu pomyślałam, że czemu nie. - wzruszyłam ramionami. Słuchał uwaznie. - To nie trwało długo. Facet na początku robił bardzo dobre wrażenie. Kwiatki, szmatki i tak dalej, Mateusza traktował jak najlepszego kumpla, wyobraź sobie. - parsknełam śmiechem.
- I co dalej?
- Starał się dopóki pierwszy raz się z nim nie umówiłam. - zrobiłam krzywą minę. - Nie czułam tego z resztą, zmuszałam się do tej znajomości. Ale myślałam, że może to tylko na początku, że potem będzie pewnie lepiej. Ale nie było. Wcale mnie nie interesował. - wpakowałam sobie jeden kęs do ust. - Tak po trzeciej randce, jesli dobrze pamiętam... zaczęły się pierwsze cyrki. Ja nie wiem za kogo on się miał, ale na pewno nie był normalny. - popiłam swoją colę.
- Co zrobił?
- Moje dziecko zaczęło mu przeszkadzać. - wyjaśniłam. Wytrzeszczył na mnie oczy.
- Jak przeszkadzać, nie rozumiem??
- Normalnie. Na początku starał się go upychać po znajomych, żeby jak sam stwierdził móc pobyć choć trochę tylko we dwoje. Stwierdziłam, że raz czy dwa to nic złego, ale potem przestało mi się to podobać, bo najchętniej to wywalałby go komuś codziennie. Kiedy mu to wytknęłam wściekł się i powiedział, że przez tego dzieciaka nie może mnie nawet dotknąć, bo mały wszędzie za mną łazi. - prychnęłam. - Po pierwsze to ja nie wiem co on sobie wyobrażał, że po pary tygodniach wskoczyłabym mu już do łóżka? - parsknęłam znów śmiechem. - Awantura... Potem przez jakiś czas był spokój. A potem znowu to samo. A finał był naprawdę spektakularny. - patrzył na mnie w lekkim napięciu.
- Co się stało?
- Wściekł się znowu jednego razu i powiedział, że albo pozbędę się tego bachora, albo on sam to zrobi. - wytrzeszczył znów na mnie oczy. W następnej chwili zacisnął zęby i dłonie w pięści. Nic nie powiedział. - Możesz sobie wyobrazić co zrobiłam.
- Co?
- Wykopałam fagasa za drzwi... a raczej próbowałam.
- Próbowałaś...?
- Mhm. Raczej był silniejszy ode mnie. Moje dziecko na to patrzyło...
- NA CO?! Zgwałcił cię?!
- Nie. - zaśmiałam się. Dlaczego każdy komu o tym opowiadałam od razu zakładał taki scenariusz? - Ale musiałam się z nim troche posiłować zanim udało mi się go wypchnąć z domu. Sąsiad usłyszał moje wrzaski i mi pomógł. Ale zanim do nas przybiegł, ten gnój zdążył wystrzelić mi z liścia. - przez chwilę nic nie mówił, tylko patrzył na mnie wielkimi oczami w milczeniu.
- Uderzył cię?
- No... tak jakby. I własnie wtedy mój synek jakby... się przebudził. Musiałbyś to widzieć, jak wystartował, jak mu przygrzmocił w klejnoty, to od razu debilowi odechciało się dalszej szarpaniny. Mój mały bohater. - zaczęlam chichotać. Billy po chwili sam się uśmiechnał, ale wyglądał na rozeźlonego. - Od tamtej pory zrobił się taki bardziej otwarty. Już sie za mną nie chował. Nie wiem, może poprzysiągł sobie, że będzie mnie bronił. I bronił. Prawie stanął na głowie, kiedy wychodziłam za Darka, ale nie wiele zdziałał. - wyciągnął rękę i złapał mnie znów za dłoń. Ścisnął ją lekko. Spojrzałam mu w oczy...
- Niech ja tylko się dowiem, co to za...
- Daj spokój. - przerwałam mu zanim jeszcze skończył. Westchnęłam. - Głupich nie sieją, sami się rodzą. - skwitowałam całość. Skrzywił się lekko. Ale to nie było do niego...
- Chciałbym sobie porozmawiać z tym... damskim bokserem. - powiedział bardzo wymownie. - Jak się nazywa? - dodał całkiem niewinnie.
- Wincenty Witos. - mruknełam patrząc na niego.
- Ok. Dziękuję. - nie no, błagam, dał się nabrać! Zaśmiałam się. - Co?
- Chyba nie myślałeś, że naprawdę powiem ci jak on się nazywa?
- Myślałem...
- Daj spokój. - powtórzyłam. - Nie rób głupot...
- Głupot? On cię uderzył...
- To było jakies dziesięć lat temu, człowieku. Myślisz, że ja w ogóle pamiętam jak on się nazywał? - powiedziałam lekceważąco i uśmiechnęłam się patrząc na niego. - Wiem tylko tyle, że był tam jakimś urzędasem, nic więcej.
- Na pewno. - chyba mi nie wierzył.
- Na pewno!
- W sumie to powiedziałas mi wystarczająco dużo. - stwierdził nagle grzebiąc widelcem w swoim talerzu. Otworzyłam szeroko oczy.
- Słucham?
- Tak... Urzędnik... Ustrój mają tam niezbyt skomplikowany. Wystarczy mi kilka dni, żebym dowiedział się co to za typ...
- Powiedziałam, żebyś nie robił głupot, Billy. - powtórzyłam. Spojrzał na mnie tak jakoś, kiedy wypowiedziałam jego imię. Uśmiechnał się raczej... smutno... Nic nie powiedział. - Ej.
- Co? - mruknął wciąż grzebiąc w swoim jedzeniu.
- Masz mi obiecać, że nie będziesz nigdzie grzebać.
- Ja nie będę.
- BILLY! Nie rób jaj! - zaśmiał się.
- Nie robię.
- OBIECAJ mi, że nie będziesz nic robił. Ani ty ani nikt inny! - patrzyłam na niego zdenerwowana. Jeszcze tego mi brakowało, jakbym nie miała dość teraz swoich problemów. Popatrzył na mnie lekko z ukosa.
- Dla ciebie wszystko. - odetchnęłam trochę, choć ten komentarz nieco mnie skrępował.
- No...
- Ale nie ma nic za darmo. - dodał chytrze. Aż zawarczałam.
- Co chcesz w zamian?! Wiadro kartofli?! - znów zaczął się śmiać. Nie wiedziałam skąd u niego teraz to poczucie humory.
- Nie, akurat to mi nie potrzebne... - odchrząknał cicho pod nosem. - Umówisz się ze mną na taką prawdziwą kolację. Z prawdziwego zdarzenia.
Patrzyłam na niego wielkimi oczami jak spodki. Co on sobie wyobraża?!
- Dopiero co ci powiedziałam, że mam męża i że mi na nim zależy...
- A ja ci powiedziałem, że mnie zalezy na tobie i nie mam zamiaru odpuścić. Mam ci to udowodnić? - mam uciekać? Czy jeszcze chwile poczekać?
- Niby jak? - pochylił się w moją stronę z uśmiechem.
- Nie dam ci spokoju, dopóki się ze mną nie spotkasz.
- Ale co ci to da? Nawet jeśli się zgodze to tylko dla świętego spokoju, żebyś się ode mnie odczepił, a o powtórce nie będziesz miał co marzyć. - wyrecytowałam jak żołnierz.
- Jesteś pewna? - coś w jego głosie wzbudziło moje podejrzenia.
- Co masz zamiar zrobić?
- Nic. - odparł niewinnie. - Jestem kreatywny. Możesz być pewna, że ci się spodoba i będziesz chciała powtórki. - zmrużyłam oczy.
- Nie sądzę.
- Ale ja tak. - wyszczerzył się znów. Miałam ochotę trzasnąc go w papę ale się powstrzymałam. Wkurzał mnie, ale z drugiej strony schlebiał mi, że tak chce się starać. Głupota ludzka, postanowiłam zaczekać i zobaczyć co z tego wyniknie.
- Możesz robić co chcesz. - rzuciłam niedbale zakładając ręce na piersi. - I tak nic nie zdziałasz. Przez pięć lat nie zdradziłam Darka i teraz też tego nie zrobię.
- To nie byłaby żadna zdrada. - powiedziałam łagodnym tonem. Aż na niego znowu spojrzałam.
- Jak to nie? A co to twoim zdaniem by było?
- Zdradzasz, jeśli w ogóle w jakikolwiek sposób jesteś związana z partnerem. A ty jesteś z nim tylko dlatego, bo wydaje ci się, że musisz. W jakiś pokraczny sposób chcesz w ten sposób mu się za coś odwdzięczyć. Chciałbym tylko wiedzieć za co. Dona, to małżeństwo istnieje tylko na papierze, nawet jeśli chodzisz z nim do łózka to mało co cię z nim łączy. Nawet Mateusz jest... - zająknął się, a potem dokończył. - ...twojego pierwszego męża. Powiedziałbym nawet więcej, ale nie chcę cię urazić.
- CO byś powiedział?? - ukuło mnie to, ale jakby to powiedzieć... powiedział prawdę. Byłam takim typem osoby, że nie umiałam się wkurzać o coś co sama wiedziałam, że jest prawdziwe. Nie kłamał. Ale to nie znaczyło, że otwarcie powiem, że ma rację.
- Powiedziałem, że nie chcę cię urazić.
- Powiedz, jestem bardzo ciekawa!
- Ok, jak chcesz. Tylko pamiętaj, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła. - pogroził mi paluchem przed nosem. - Powiedz mi - zaczął. - Kiedy ten... twój mąż - powiedział z obrzydzeniem. - cię dotyka albo kiedy się z nim kochasz to co sobie wyobrażasz? - wytrzeszczyłam na niego oczy. Czułam, że momentalnie purpurowieję. Co on sobie wyobraża???
- Nie bądź świnia.
- To tylko pytanie, ale według mnie jak najbardziej na miejscu. - wzruszył ramionami.
- NA MIEJSCU???
- Tak. - popatrzył mi w oczy. - Nie kochasz go, nie jesteś z nim szczęśliwa...
- Nawet jeśli kogoś sobie wyobrażam to ty wiesz KTO to jest i tu właśnie wracamy do punktu zero i tego co ci powiedziałam! Kocham tylko jednego faceta, a żaden inny PODOBNY mi go nie zastąpi! - zdenerwowałam się naprawdę. Zaczęłam zbierać swoje rzeczy i ubierać się. - Zdążyłam za siebie zapłacić, cześć! - rzuciłam tylko i wyszłam szybko na dwór kierując się do swojego samochodu.
- Zaczekaj! - usłyszałam za sobą, ale nie zareagowałam. Po chwili poczułam jak łapie mnie za ramię. - Przecież wiesz, że nie chciałem cię zranic... Ale przyznałaś mi właśnie rację. - spojrzałam mu w oczy, ale nie byłam w stanie nic konstruktywnego powiedzieć. Westchnęłam tylko.
- Daj mi spokój. - chciałam wsiąść do auta, ale oczywiście znów mnie powstrzymał.
- Proszę cię. - dotknał mojego policzka. Mimo panującego mrozu dłonie miał ciepłe. Było to miłe uczucie przy tym ostrym szczypaniu. - Odwiozę cię. Chyba nie myślisz, że pozwolę ci jechać samej po tym jak... zjedliśmy razem kolację... chyba tak to można nazwać? - uśmiechnął się lekko. Prychnęłam.
- Nie potrzebuję, dzięki, możesz wracać sam. - nie miałam zamiaru tak łatwo dać sie przekabacić.
- Daj spokój.
- Ty daj! I idź mi stąd już! Bo cię rozjadę! - pogroziłam mu paluchem przed nosem. Zaśmiał się wesoło.
- Jestem bardzo ciekawy. - powiedział i przeszedł kawałek dalej ustawiajac się przed maską mojego samochodu. Cudak.
- Daj spokój.. - westchnęłam. - Mówię to już któryś raz.
- Ja też. - patrzeliśmy na siebie jakiś czas, po czym zacisnęłam usta i zatrzasnełam drzwi auta, które otworzyłam i zamknęłam całe.
- Niech ci będzie. Ale potem się ode mnie odczepisz! - podszedł do mnie. Bardzo blisko.
- Nie. - powiedział z szerokim uśmiechem. Fuknęłam pod nosem. Był naprawdę niemożliwy.


I have fallen, I will rise - Resurrection.Where stories live. Discover now