Resurrection. - 31.

293 20 0
                                    

- Mike... Budź się. - potrząsnęłam go lekko za ramię. Był wieczór, położył się dwie godziny temu temu próbując mi wmówić, że to tylko zmęczenie materiału. Ale ja tak jak kiedyś, przeczuwałam, że to ma jakieś drugie większe dno.
Przebudził się mrugając oczami, jakby nie bardzo wiedział gdzie się znajduje. Był bledszy niż zwykle. Rozejrzał się lekko, a gdy mnie w końcu dostrzegł westchnął cicho natychmiast przywołując na twarz coś co za pewne miało mnie zapewnić o jego dobrym samopoczuciu. On nie czuł się dobrze i ja nie byłam ślepa.
- Przyjechała kolacja. - powiedziałam siadając obok niego na skraju łóżka i przyglądając mu się. Uśmiechnął się.
- Dziękuję... - mruknął i przetarł twarz dłońmi.
- Powiesz mi co ci jest? Czy dalej będziesz próbował zamydlić mi oczy? - zapytałam prosto z mostu rezygnując z wszelkich prób wyciągnięcia tego z niego w bardziej delikatny sposób. Popatrzył na mnie jakby zaskoczony. Ale w następnej chwili zauważyłam w jego oczach taką charakterystyczną rzecz, która świadczyła o tym, że właśnie próbuje wymyślić coś czym mnie znowu będzie mógł zbyć.
- Dona, znowu się zamartwiasz. Tak samo jak kiedyś. - uśmiechnął się, ale mnie nie było do śmiechu. - Zasnąłem, chociaż nie miałem zamiaru, czuję się trochę skołowany przez to...
- Ja cię proszę... - zaczęłam przerywając mu mało delikatnie. - Nie próbuj mi znowu wciskać bajeczek. Ja widzę od jakiegoś czasu, że coś się dzieje. Wiele się w tobie zmieniło, ale TO jedno najwidoczniej pozostało bez zmian. Jak zwykle nic mi nie mówisz.
- Po co masz się jeszcze dodatkowo martwić, to nic wielkiego, poza tym mamy ważniejsze sprawy. Jedyne na czym musimy się teraz skupić to nasz syn, którego ktoś chce ugryźć w dupe, mimo że ostatnio panuje cisza w tym względzie. - powiedział to co najmniej takim tonem jakby kończył rozmowę.
- A więc jednak coś jest na rzeczy? Co to jest?! - domagałam się odpowiedzi. Wstał i podszedł do wózka z jedzeniem, które nam tu przyprowadzono. Tak samo jak kiedyś...
- Już powiedziałem, że nic nad czym musiałabyś się zastanawiać. - mruknął wsuwając coś z jakiegoś talerza. Zapieniłam się. Ja tego naprawdę nie rozumiałam jak on może tak do tego wszystkiego podchodzić. Odgradza mnie od siebie... Nie na tym to polega.
- Ale będę się zastanawiać, masz mi powiedzieć...! - zaczęłam, ale znów...
- Nie ma tu o czym rozmawiać, koniec tematu, Dona. Kolacja na ciebie czeka. - otworzyłam szeroko oczy siedząc teraz z nim i wpatrując się w jego plecy. Co ona sobie wyobraża?!
- Osz ty, kurwa, szlachta jebana, ja ci pokażę! - wywarczałam tylko i nie zastanawiajac się w ogóle nad niczym, złapałam go za fraki i pociągnęłam do siebie. Kompletnie się tego nie spodziewał ale nie obchodziło mnie to.Wylądował na łóżku pode mną wpatrując się we mnie szeroko otwartymi oczami, po czym uśmiechnął się lekko jakby zakłopotany.
- Lubię jak przejmujesz inicjatywę. - mruknął na co zacisnęłam zęby. Żartów mu się zachciało. Zeszłam z jego ud i usiadłam obok opierając się o wezgłowie łóżka, na którym poukładane były sporej wielkości poduszki. Kiedy zobaczył moją obrażoną minę i to, że kompletnie nie zwracam na niego uwagi, westchnął i usadowił się obok mnie. - Dona. - szepnął pół głosem opierając lekko czoło o moje ramię. - Przecież wiesz, że ja chcę tylko twojego dobra. Ja tu nie jestem ważny...
- Nie jesteś ważny? - wpadłam mu natychmiast w słowo. - A kim jesteś w takim razie? Nie jesteś ważny dla mnie, dla swojego syna?
- Nie jestem tak ważny jak wy. - powiedział patrząc mi z bólem w oczy. Naprawdę... czasami nie pojmowałam jego toku rozumowania. Jak mógł sądzić, że jest nieważny albo mniej ważny?
- Dla nas jesteś najważniejszy. - powiedziałam patrząc na niego i po chwili gdy spuścił wzrok chwyciłam jego twarz w swoje dłonie i patrząc mu przez chwilę w oczy pocałowałam go czule. - Dla mnie nie ma ważniejszego mężczyzny w życiu. Nigdy po tobie tak naprawdę z nikim nie chciałam być. Uważałam to za jakiś rodzaj zdrady.
- Dona, proszę cię... - chciał zaprotestować, ale nie pozwoliłam mu.
- Tak uważałam i tak było. Michael... Ja cię kocham...
- A ja to niby byłem święty i żyłem w dozgonnym celibacie. - zironizował. No, miał dużo racji... ale nie chciałam się nad tym rozwodzić. Patrzył smutnym wzrokiem w jakiś punkt na pościeli. Przełknęłam ślinę. - Nie jestem ciebie wart, ani syna... - powiedział znów.
- Co ci się nagle stało? Nieważne co było. - przytuliłam go mocno. - Chcę... chcę wierzyć, że będzie dobrze.
Bardziej wyczułam jak westchnął niż to usłyszałam. Trwaliśmy tak w uścisku jakiś czas po czym ułożyliśmy się wygodnie na łóżku blisko siebie. Wtuliłam się w jego bok pod jego ramieniem i westchnęłam cicho. Spojrzałam na niego w górę z lekkim uśmiechem... Zrobiło mi się tak ciepło... To ciepło biło od jego ciała. Czy czułam się tak dobrze kiedykolwiek przez ten cały czas kiedy go nie było...? Nigdy.
Wtuliłam twarz w jego klatkę piersiową. Z przyjemnością zaciągnęłam się jego zapachem czując jak zaczął gładzić moją głowę i plecy. Wtedy w mojej głowie pojawił mi się pewien obraz... Jego, sprzed dwudziestu lat, ubranego jak do podróży, kiedy...
Zacisnęłam palce na jego koszuli...

Nie miałam pojęcia co się ze mną stało. Nagle jakby ktoś przełączył kanał w telewizorze... i obudziłam się w jakimś łózku. Nic nie widziałam, nie otwierałam oczu. Nie chciałam widzieć. Ale czułam. Czułam miękką pościel, pachnącą poduszkę... Wszystko pachniało tak świeżo... Jakby dopiero zdjęte z linki.
Byłam pół przytomna. Próbował zlokalizować jakoś wszystkie części swojego ciała, ale nie bardzo mi to szło... Wspomnienia dobijały mi się na chama do głowy wypełniając ją tymi obrazami... Mike leżący rozciągnięty na ziemi bez życia... Nie chciałam tego znów oglądać.
Zacisnęłam mocno powieki, a wtedy poczułam jak ktoś przeczesuje mi włosy. Natychmiast otworzyłam oczy tak szeroko jak umiałam i...
- Mike...? MIKE!!! - najpierw szepnęłam, a potem prawie wrzasnęłam, ale tak jakbym nie miała na to sił... Nie przypominało to wrzasku. Ale za to podźwignęłam się do siadu i rzuciłam się prawie na niego. Kompletnie zaskoczony objął mnie przytulając mocno i gładząc po włosach.
- Już dobrze, kruszynko, już dobrze, ciii...
- Boże, ja już nic z tego nie rozumiem! - szepnęłam przerażona. Więc jak... To naprawdę był tylko sen? Ściskałam go mocno, musiałam być pewna, że jest tu naprawdę. Był.
- Już wszystko dobrze... - powtózył cichym szeptem tuląc mnie i kołysząc lekko. Uspokajałam się powoli.

I have fallen, I will rise - Resurrection.Where stories live. Discover now