Rozdział trzydziesty pierwszy

1.3K 125 225
                                    

Nie było mnie... rok. Jeżeli są tutaj jeszcze jacyś dawni, stary bywalcy (a wydaje mi się, że kilku się ostało), to z pewnością przecierają oczy ze zdziwienia, bo zniknęłam bez śladu na dwanaście miesięcy. Nowi Czytelnicy pewnie nawet nie zauważyli, jak bardzo zmaściłam i przestałam trzymać się grafiku, który sama sobie wyznaczyłam.

Dobra wiadomość: wracam. Zła: na ten moment – tylko na rozdział.

Nie chcę wchodzić w szczegóły, co się działo. Owszem, przede wszystkim choruję na brak czasu i zanik weny. Albo żyję w takiej nerwówce, że nawet nie zauważam, że tej weny NIE MA. Naprawdę czekam na dzień, kiedy będę mogła odetchnąć i w końcu porobić to, na co naprawdę mam ochotę. Ale to jeszcze nie teraz. Zasłużyliście na jakiś znak ode mnie za to, że jesteście (dlatego piszę ten rozdział kosztem skrócenia czasu na sen, ale za tak wielką aktywność pomimo mojej nieobecności, powinnam zarwać miesiąc nocek i nadrobić wszystkie zaległe rozdziały). Gwoli ścisłości – byłam (nieregularnie, ale jednak) i czytałam Wasze komentarze, chociaż nie miałam czasu na nie odpisać. Za każdy serdecznie dziękuję i kłaniam się nisko.

Ze spraw organizacyjnych: rok to dużo. Przez dwanaście miesięcy możecie nauczyć się prowadzić samochód i zdać egzamin państwowy na prawo jazdy (straszne rzeczy, nie polecam), przeczytać 52 książki (jeżeli stawiacie sobie wyzwanie jedna książka na tydzień), zakochać się, przeżyć rozczarowanie tą osobą (i przy okazji fazę załamania, płaczu oraz gapienia się tępym wzorkiem w ścianę) i wrócić do normalności. Dlatego jestem przekonana, że nie wróciłam z tymi samymi poglądami, z jakimi zniknęłam. Nie chcę przeredagowywać całej analizy, bo to nie ma absolutnie żadnego sensu (bo jakby nie patrzeć – to nadal ja i nie będę się tego wypierać). Mam nadzieję, że nie będę jakoś drastycznie przeczyć samej sobie, ale jeżeli to jednak zrobię – bądźcie wyrozumiali, bo tylko krowa nie zmienia poglądów. Mam nadzieję, że to, co teraz napiszę, będzie mądrzejsze niż to, co pisałam do tej pory. Wszyscy jesteśmy wynikami lekcji, które przechodzimy i stajemy się przez to mądrzejsi.

Nie przedłużając – zapraszam na analizę trzydziestego pierwszego rozdziału!

Rok temu zatrzymaliśmy się na wyznaniu Hardina, które sobie szybko przypomnimy:

– Mówię prawdę, przysięgam. Wiem, że myślisz, że jestem złym człowiekiem... ale przy tobie... – Urywa. – Nieważne.

Dlaczego zawsze przerywa?

– Dokończ zdanie, Hardin, albo sobie pójdę – mówię poważnie.

Jego oczy płoną, gdy je we mnie wbija; jego wargi rozchylają się powoli, jakby każde słowo miało jakiś ciężar. Nieważne, czy będzie to kłamstwo, czy prawda – czekam na jego odpowiedź.

– Przy tobie... przy tobie chcę stać się dobry, dla ciebie... Chcę być dobry dla ciebie, Tess.

Ostatnio od kogoś mądrzejszego ode mnie usłyszałam, że faceci w relacjach z kobietami się nie zmieniają i w sumie (na podstawie moich doświadczeń) muszę się z tym stwierdzeniem zgodzić. A jak się przekonamy później – Hardin Scott jest idealnym przykładem na potwierdzenie tej tezy.

Próbuję się cofnąć, ale jego uścisk jest zbyt mocny. Chyba się przesłyszałam. Emocje biorą górę, odwracam się więc i wpatruję się w mrok podwórka, próbując domyślić się znaczenia kryjącego się za jego słowami. Hardin chce być dla mnie lepszy? W jaki sposób? Chyba nie sądzi, że... A może?

Dlaczego lubimy tak wszystko komplikować? Ja już pominę kwestię, że wewnętrzne monologi Tessy są nużące, męczące i przeczące podstawowym prawom logiki, ale – na Boga – czy nie lepiej po prostu zapytać? Wiem, że czasami nie ma okazji – nie takie otoczenie, nie taka sytuacja, ale to są IDEALNE WARUNKI. Kiedy jedna osoba zmusza się do zwierzeń, druga ma świetną okazję, aby zrobić to samo i wyrzucić z siebie wszystko albo zadać pytanie, które wcześniej bała się zadać.

Analiza "After"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz