Zagubione Rzeczy

1.3K 147 76
                                    

– Jasna cholera, gdzie ja to podziałem?

Keith usłyszał podniesiony głos szatyna z korytarza, po czym odłożył książkę i otworzył drzwi.

Lance chodził z jednego pokoju do drugiego, robiąc jeszcze większy bałagan niż zwykle, mrucząc coś pod nosem.

Brunet oparł się o framugę drzwi, zakładając ręce na tors i wodząc wzrokiem za chłopakiem, wszedł na jego usta drobny uśmiech.

Lance McClain był typem człowieka, któremu wszędzie coś się gubiło. Nie ważne czy była to lista zakupów, numer telefonu, czy sama komórka, one po prostu same gdzieś magicznie znikały. Jakby dostawały nóżek i wymykały się ze swoich miejsc, gdzie powinny grzecznie leżeć oraz czekać. Tak często było z kluczami od mieszkania. Chłopak miał już chyba z pięć kopii. Za każdym razem, gdy gubił klucze, choć one tak naprawdę zawsze znajdowały się w jego kieszeniach, robił nowy. Keith kiedyś się śmiał, że zacznie je kolekcjonować. Klucze, telefon, kiedyś nawet portfel, aż w końcu zaczął gubić ubrania. Najpierw znajdowały się one w pralce, co było po części normalne, ale nigdy nie pamiętał, żeby je tam wkładał. Potem widywał je pod łóżkiem, za szafą, gdzieś obok biurka, ale kiedy znalazł bluzkę w kuchni, zaczął się zastanawiać czy aby na pewno wszystko z nim w porządku. Keith nieraz nie wiedział, czy się śmiać, czy płakać.

Kogane stał już tak dobre pięć minut, zanim Lance w końcu go zauważył.

– O, Keith, cześć. – Uśmiechnął się do niego niezręcznie, przystając na chwilę. – Przeszkodziłem ci w czymś?

– Nie, nie, spokojnie. I tak już skończyłem czytać. – Odwzajemnił uśmiech, przekręcając głowę na prawą stronę. – Co tym razem zgubiłeś?

Lance wypuścił głośno powietrze, wydając z siebie głośny krzyk frustracji. Co prawda znają się zaledwie pół roku, ale od samego początku połączyła ich nić sympatii. No prawie, bo najpierw potwornie się o wszystko kłócili, ale niestety żadne z nich nie miało wystarczająco pieniędzy, by płacić samemu cały czynsz za mieszkanie. I nikt nie chciał z nimi mieszkać. Latynos był zwyczajnie za głośny i nadpobudliwy, a Keith...był po prostu sobą. To cud, że jeszcze się nie pozabijali.

– Nigdzie nie mogę znaleźć tej brązowej kurtki!

– Tej z żółtym na ramionach i białym kapturem?

– Dokładnie! Przeszukałem już chyba każde miejsce w domu i nigdzie jej nie ma! – Pobiegł ponownie do salonu. – A randka z Allurą jest za dwadzieścia minut!

Keith ruszył jego tropem i spojrzał na szatyna, który aktualnie wywalał wszystkie poduszki na podłogę, uparcie starając się znaleźć swoją kurtkę.

Westchnął cicho.

– Poszukam jej za ciebie, a ty idź, załóż coś innego.

– Kiedy ja nie mam nic innego!

Kogane wywrócił oczami, po czym wszedł do pokoju współlokatora, gdzie, o dziwo było czysto i otworzył szafę na oścież. Wszystkie półki, jak i wieszaki zapełnione były ciuchami po brzegi. Ledwo się tam mieściły, a on jeszcze mówi, że nie ma w co się ubrać? Gorzej niż z kobietą. Przeczesując wnętrze szafy, grzebiąc między wieszakami, poczuł bardzo przyjemny zapach. Nie był mocny, bardziej delikatny i słodki. Nie podobny do aktualnych perfum chłopaka.

Pokręcił głową, wyjmując dżinsową kurtkę. Bodajże McClain miał ją na sobie, kiedy się tu wprowadzał. Tak, tamtego pięknego dnia – znaczy, był piękny, dopóki nie zjawił się Latynos – niósł szklankę z herbatą, idąc do salonu. I w tamtym momencie ni stąd, ni zowąd, wyrósł przed nim Lance, który, jak się potem okazało, dzwonił i pukał kilka razy, ale nikt mu nie otworzył, a drzwi po prostu były otwarte. Keith dostał – lekko mówiąc – trzy sekundowego zawału, przez co podskoczył w miejscu, wylewając przy tym całą herbatę wprost na szatyna. I tak się wszystko zaczęło – od herbaty.

Keith mimowolnie uśmiechnął się pod nosem, zamknął szafę, jednocześnie jeszcze raz rzucając jej przelotne spojrzenie i wrócił do salonu. Lance próbował odsunąć kanapę, mocno podpierając się ściany.

– Ej, Lance. – Rzucił w jego stronę kurtkę, którą Latynos złapał jedną ręką. – Ta będzie pasować.

– W ogóle zapomniałem, że ją mam! - Posłał mu promienny uśmiech, zakładając dżinsówkę. – Nie czekaj na mnie z kolacją, pewnie wrócę rano.

Kogane pokiwał głową, rozumiejąc, że znowu będzie sam dojadać resztki z wczorajszej kolacji. Cudownie.

Podszedł do korytarza, gdzie szatyn przeglądał się w lustrze, poprawiając przy tym włosy.

– Gumki masz? – spytał, zmuszając się do głupiego uśmiechu. – Nie chcę w tak młodym wieku zostać wujkiem.

Lance prychnął pod nosem, zawiązując sznurówki swoich białych adidasów i się wyprostował. Z tylnej kieszeni ciemnych szarych spodni wyjął małe opakowanie, które błysnęło w świetle żarówki. Keith udał zaskoczonego, na co Latynos zaśmiał się dźwięcznie.

– Nie może być, wielki Lance McClain, sam kupił sobie prezerwatywy.

– Oj tam, nie przesadzaj. – Wywrócił oczami, nadymając policzki. To, że pracuje w drugą stronę od najbliższego sklepu i zwykle jest padnięty, gdy z niej wraca, wszystko wyjaśnia! – Nigdy cię nie błagałem, żebyś chodził za mnie.

Brunet podniósł wysoko brew, zakładając ręce na tors.

– Tak? – spytał ironicznie. – A co było tydzień temu?

Latynos oblał się soczystym rumieńcem, próbując bezskutecznie zakryć go niebieskim szalikiem. Będzie mu to teraz wypominać do końca życia.

– Nie, nie pamiętam. Nic się takiego nie wydarzyło.

Wystawił język w stronę Keitha i uciekł z domu, zatrzaskując za sobą drzwi. Chłopak jeszcze przez chwilę wpatrywał się w nie, po czym westchnął cicho i skierował się do salonu. Tam poukładał wszystkie poduszki na swoje miejsce, doprowadzając przy tym pomieszczenie do należytego ładu.

Skierował kroki na korytarz i wszedł do swojego pokoju. Czerwone ściany, ciemne dębowe meble oraz szary, puchaty dywan. Obok okna stało łóżko, a zaraz naprzeciwko ogromna półka z książkami. Postawione były jedna na drugiej, powodując tym wygięcie drewna. Jak dołoży do tego jeszcze jeden tytuł, to z pewnością już półki nie będzie miał.

Położył się na łóżku, wyjmując spod kołdry brązową kurtkę Lance'a. Wtulił twarz w materiał, zaciągając się cudownym zapachem perfum i miętową nutką żelu pod prysznic.

On kiedyś mu ją odda. Przycisnął mocniej do siebie bluzę, obejmując się ramionami. Lance i tak nigdy się nie domyśli, że to on ją wziął. Tak samo, jak nigdy się nie domyśli, że jest w nim zakochany od dwóch miesięcy.

Kiedyś mu powie.

Kiedyś powie mu wszystko.

Kiedyś...

---------------------

Witam po dokładnym miesiącu nieobecności. Jak ten czas szybko leci, prawda?

Ogólnie następnym razem, jak rozdziału nie będzie ponad 2 tygodnie, to niech ktoś się upomni, czy coś xd
Czasem potrzebuję motywacji.

Szczerze to...nie mam pojęcia co to jest za shot i w ogóle przepraszam za tak dupne zakończenie :<
Jak napisze kolejnego, to na pewno ten usunę.

Czyli jak widzicie, jeszcze żyję :>

I wszystkiego najlepszego kobitki <3

Miłego dnia/popołudnia/ wieczoru/ nocy (niepotrzebne skreśl) 😘

We are a good team [Klance] / One ShotsHikayelerin yaşadığı yer. Şimdi keşfedin