Rozdział 4

139 6 2
                                    

Wpadłam do pokoju i przebrałam się w normalne ciuchy. Po przebraniu się wyruszyłam do lodziarni.W środku znajdowało się zaledwie kilka ludzi, w tym Iza. Podeszłam do niej i od razu zajęliśmy się rozmową. Po dłuższej chwili dołączyli do nas chłopcy i wszyscy zamówiliśmy desery. Ja wzięłam bananowo-jagodowe lody tajskie a Iza Raffaello-Vanila. Even zamówił naleśniki z czekoladą a Colin gofry.

Właśnie kończyliśmy jeść, gdy podeszła do nas instruktorka.

- Mam plan i termin pierwszych zawodów.- usiadła na wolnym krześle a ja momentalnie zbladłam.

- Jaki?- zdążyłam bąknąć i odsunęłam się niżej na krześle.

- Będą w Californi za kilka tygodni. Even to nasz reprezentant w ujeżdżeniu, reszta pojedzie w skokach i crossie. Oprócz Izy, która jedzie tylko w Crossie. Mam nadzieje o...- nie słuchałam już dalej.

Zestresowana i blada jak trup wybiegłam z lodziarni i udałam do pokoju.

•••

Już po kilku minutach ktoś zaczął się do mnie dobijać.

- Proszę.- zdołałam wymamrotać.

Drzwi uchyliły się a w progu stanął Even.

- Jak tam? Stresujesz się?- usiadł obok mnie na łóżku.

- Nooo...- naprawdę nie chciałam się przyznać, ale na samo słowo " zawody" chce mi się żygać.

- Co ty na to, żeby pojechać na przejażdżkę? Ja, ty. Konie. Zapomnijmy o treningach.

- Daj mi 5 minut.- uśmiechnęłam się, zgarniając z półki grafitowe bryczesy i udając się do toalety.

•••

- To jak? Gotowa?- zaraz po wkroczeniu do stajni zostałam powitana gorącym uśmiechem.

- Palant. Nawet konia nie przygotowałam.- wyprowadziłam siwka i zdjełam derkę. Po wyczyszczeniu założyłam mu tylko uwiąz. Po zapięciu pod brodą kasku ruszyłam w stronę wyjścia a koń podążył za mną.

- Jedziesz na oklep?- usłyszałam za sobą lekko zdziwiony głos.

- Miała być jazda na luzie.- uśmiechnęłam się figlarnie a Even przewrócił oczyma i zdjął siodło, wręczając je stajennemu.

- Ale bez ogłowia?

- Ros grzecznie idzie i bez niego.- poklepałam wierzchowca a on prychnął cicho i stał nieruchomo podczas, gdy na niego wsiadłam.

•••

Jechaliśmy już z pół godziny a konie szły stępem z luźno zwieszonymi szyjami. Na prostej przyłożyła łydkę i ruszyliśmy żwawym kłusem wysiadając kroki. Spokojnie siedziałam na grzbiecie i kierowałam Rosa na lewo kiedy usłyszałam dyszenie obok mnie, zwróciłam w tym kierunku głowę i ujrzałam Koloristyka, który jechał krok w krok z siwkiem, ale bez jeźdźca na grzbiecie. Prawie natychmiast zatrzymałam ogiera i złapałam sfrustrowana wodzę wałacha. Zawróciłem nasz mały zastęp i ruszyłam w drogę powrotną nawołując.

- Tak.

Spojrzałam w dół a na piasku przede mną, najspokojniej w świecie stał sobie bardzo przystojny 17 latek o burzy kurzoczarnych loków.

- Co ty tutaj robisz?

- Spadłem. A co?

- Ty debilu!- pacnęłam go w ramie.

- No co? Ładnie tu co nie?

- Czy ja wiem... Jak na debila to nawet masz gust.

- A możemy zrobić małą przerwę?- podszedł do brzózki i usiadł.

- Niech ci będzie.- z westchnieniem zajęłam muejsce obok niego, a Rosette zaczął z przyjacielem się paść niedaleko.

- Wiesz... Od dawna chciałem ci przyznać, że...

- Że?

- Nooo... Że... Jakby ci to powiedzieć... Naprawdę ... Chyba się w tobie... Tobie zakochałem.- zdążył wyjąkać.

Jak na zawołanie wstałam i szybkim krokiem podeszłam do Rosa. Podciągnelam się na jego grzbiet i dałam mu łydkę. Ruszył zebranym galopem w stronę ścieżki, którą przyjechaliśmy. Co jak co, ale miałam dość wrażeń jak na jeden dzień...

---------------------------------------------

I spotykamy się ponownie xD
Zapraszam do gwiazdkowania i komentowania nowego rozdziału
A dla ciekawskich zapraszam także do czytania mojej drugiej książki " Liczy się tylko czas"

Buziaki😘
~ Laurusiia~

Akademia Canterwood Where stories live. Discover now