rozdział 7

1.6K 163 14
                                    

jeśli ci się podoba, nie zapomnij dać gwiazdki! to dla mnie duża motywacja :)

Nie mam pojęcia, jak stało się TO i kto TO zrobił. Po prostu wszedłem do samochodu, przekręciłem kluczyk, nacisnąłem nogą jeden z tych przycisków na dole i auto samo uderzyło w szczęśliwą jabłonkę Cassa.

Zacznijmy od tego, kto zostawia kluczyki w samochodzie, w swoim Porsche. W ogóle czemu on ma te głupie Porshe, gdy nie kupił jeszcze łóżka do mojego pokoju. Ma coś z głową, jeśli myśli, że będę całe życie dzielił nim sypialnię. No i przecież ja nawet nie mam prawa jazdy, czemu zostawił mnie w tym pieprzonym samochodzie.

— Alan, czemu ty zawsze robisz takie rzeczy?

Poprawiam się wygodnie na kanapie. Zakładam nogę na nogę. Patrzę na Asha, którego blond włosy trochę podrosły i sięgają mu już za uszy. Ubrał na siebie brzydki żółty sweter i białe spodnie, i jeszcze pomalował usta różowym błyszczykiem. Jest większą ciotą niż zwykle.

— Jakie? — udaję zdziwionego, dobrze wiem, że ciągle robię jakieś głupoty. — Nic nie zrobiłem — unoszę dłoń. — Przysięgam na życie mojego przyszłego dziecka.

Chyba zabrzmiałem jak chuj. Mam to w dupie. Kurwa, powinienem lepiej dobierać słowa. I chyba jeszcze im nie powiedziałem, że jestem w ciąży.

— To, co tu robisz? — Ash krzyżuje ręce na piersi i patrzy na mnie, unosząc brew. — I to z niczym.

Rzeczywiście, nie miałem przy sobie praktycznie nic — żadnych ubrań, kosmetyków, dokumentów, a jedynie 2 kondomy, 15 dolarów, pół gumy i rozładowany telefon.

— Chciałem was odwiedzić, ale zapomniałem torby — kłamię, rozglądając się po suficie.

Nie ma żadnych plam.

— Raczej zwiałeś, jak stałeś w momencie, gdy dotarło do ciebie, że tym razem Cass może cię zabić.

Intuicja Asha była niesamowita, nic mu jeszcze nie powiedziałem, co zaszło, a i tak wie wszystko. Może powinien zgłosić się do Genialnych umysłów czy innego talent show.

— To nie ma znaczenia — wzruszam ramionami. — Od dziś wracam do domu.

Swoją drogą Cass wcale by mnie nie zabił, bo noszę jego dziecko, ale miałby zawiedzioną minę. Kiedy tak na ciebie się gapi, jakbyś zdradził jego zaufanie, to najgorsze tortury. Kiedy sprzedałem pierwszą płytę Joeya z jego podpisem przypadkowej pani, tak na mnie spojrzał. Okazało się, że była warta paręnaście tysięcy, ja dostałem za nią 200 dolców i to jeszcze, dlatego, że powiedziała, że miałaby wyrzuty sumienia, gdyby wzięła ją za 20. 

— Żartujesz? — Ashley nachyla się de mną i pstryka mnie w czoło, mlaskam. — To chyba będziesz spać na kanapie, bo Andrea zajęła twój pokój.

Wzdrygam się. Nasza kanapa była najgorsza. Po nocy na niej masz wrażenie, że połamałeś sobie wszystkie kości. Serio. Nie kłamię.

— Jestem w ciąży — oznajmiam, przerażony wizją bycia traktowanym jak gość.

Ashley przez chwilę patrzy na mnie chłodno, po czym śmieje się krótko. To niemiłe.

— Niezła próba — stwierdza, zasłaniając dłonią usta, żeby jak najmniej było słychać jego chichot.

To naprawdę fajne otrzymywać wsparcie od swojej rodziny.

— Nie. Nie. Ja serio — podkreślam to słowo — jestem w ciąży.

Przez chwilę patrzymy sobie w oczy z Ashem. Jako jedyny z rodzeństwa mam niebieskie oczy jak moja matka. Wszyscy posiadają złote po ojcu. Z tego powodu matka wcale nie kocha mnie mocniej.

My fucking soulmate || A/B/OWaar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu