Chapter seventeen

439 22 4
                                    

Soundtrack -lilpeep- gohstboy

7:52
Nerwowo stukam paznokciami w gładką powierzchnie blatu, czekając na to aż ekspres do kawy skończy robić moją podwójną espresso.
Zazwyczaj nawet najzwyklejsze latte wystarczy mi do tego żebym nie zdołała wysiedzieć w jednym miejscu przez dłużej niż 5 minut, ale ta sytuacja jest wyjątkowa.
Przez całą noc nie zmrużyłam oka, jakoś nie potrafiłam po wydarzeniach z wczoraj.

Powinnam czuć się winna? Łatwa? Brudna?
Czuje poczucie winy spowodowane brakiem poczucia winy.

Doskwiera mi brak tytoniu, ogólny brak substancji odurzających, przez ostatnie kilka dni byłam na haju emocjonalnym a teraz mam ‚break down' jak po długim ciągu.
Przeczuwam że nie wypuszczę dzisiaj papierosa z ręki, dumając nad swoją wygodnie niewygodną, marną dolą.

Odgłos butów na schodach cuci mnie jak wiadro ziemnej wody.
Podnoszę wzrok i nieznacznie prostuje zgarbioną sylwetkę, staram się stworzyć wokół siebie aparycje kompletnego rozluźnienia.
Nie mam pojęcia jaki jest tego skutek ale podejrzewam ze napewno odbiegający od zamierzonego.

-gdzie idziesz?-przerywam niezręczną ciszę, upijając łyk kawy żeby moja ,obojętna' postawa wydał się bardziej wiarygodna

-do pracy- odpowiada unikając kontaktu wzrokowego

-w sobotę?- opieram się biodrem o blat i unoszę pytająco jedną brew

-tak-mówi na wdechu
-z resztą muszę jechać jeszcze zmienić opony na zimówki, myślę że ty też powinnaś- dodaje zapinają kurtkę

Chwila co?

Nie odpowiadając ruszam energicznie w stronę wejścia na taras.

Kubek z czarną cieczą prawie wypada mi z ręki kiedy dostrzegam tysiące a nawet miliony małych białych pyłków spadających z nieba na ziemię.

Chyba pierwszy raz w życiu widzę śnieg.

9:36
-nie chcesz wejść na zaplecze? zmarźniesz jak będziesz tak tutaj stać- zaczyna szatyn, jednocześnie uruchamiając podnośnik

-nie dzięki Chris nic mi nie będzie-odpowiadam wkładając czerwone od zimna ręce w kieszenie kurtki

-jak już tu tak stoisz to może opowiesz mi co u ciebie słychać- kontynuuje kręcąc kluczem przy felgach jednego z przednich kół

-nic specjalnego muszę załatwić tutaj kilka spraw i wracam do LA- mówię najspokojniejszym głosem na jaki teraz jestem w stanie się zdobyć

-nie wzięłaś ze sobą Troya? Z tego co pamietam to nie odstępował cie na krok- wymusza śmiech sugerując mi tym samym żebym nie wzięła jego wypowiedzi na poważnie, ale i tak czuje się urażona, nie powinno go to interesować

-nie było takiej potrzeby- dodaje bacznie obserwując jego ślamazarne ruchy, błagam nawet ja bym to szybciej zrobiła

Szatyn nic już nie mówi co bardzo mnie cieszy.
Niepewnie rozglądam się po pomieszczeniu, praktycznie nie zmieniło się tutaj nic poza jeszcze większą ilością śrubek i różnego rodzaju części walających się praktycznie wszędzie i swądu palonego plastiku który wyjątkowo bardzo mi doskwiera, nigdy nie lubiłam tej meliny.

Chris odkręca ostatnią śrubkę w feldze prawego tylnego koła, kiedy jedne z metalowych skrzypiących dziwi otwierają się.
Wysoki brunet zmierza w moim kierunku prawie potykając się o klocki hamulcowe które bezwiednie leżą na żelbetonowej powierzchni.

-cześć elie, głupio tak pytać ale mogę cie o coś prości- zaczyna stając obok mnie i wtórując w przysłowiowym podpieraniu ściany

-jak musisz- odpowiadam podnosząc na niego wzrok

-umawiałem się z troyem w sprawie udostępnienia mu mojego mieszkania na imprezę, miał się jeszcze odezwać ale nie odbiera- mówi prawie że na wdechu

-Troy przyjeżdża do NYC?- wcina się szatyn zanim zdążę cokolwiek powiedzieć

No brawo sherlocku.

Odchylam głowę przymykając na chwile oczy i biorąc głęboki oddech.
Co prawda nie odbierałam jego telefonów od bodajże kilku dni, ale raczej powiedział by mi jakby miał zamiar przyjeżdżać, przynajmniej napisałby SMS'a, nie poznaje go.

Alive Commodity | lil peepWhere stories live. Discover now