Chapter twelve

414 38 7
                                    

Soundtrack -Young lean- friday the 13th

As child, I loved to play with fire.
I was somethat a pyromaniac.
I usted to love playing witch maches, and watch them burn.
I became obsessted by two books.
One was an autobiography by Marlon Brando,
and other was drawings by Gusteve Doré.
I wanted to have burning wings like lucifer,
and I wanted to burn through life like Marlon Brando.

15:24
Mój dobry nastrój, spowodowany rozmową z dalią momentalnie zaczął się cofać kiedy usłyszałam charakterystyczny dźwięk przekręcania klucza w zamku.

I znowu się zacznie:
-cały dzień nic nie robiłaś!
-weś się w końcu do roboty!
-przestań się nad sobą użalać!

Choroba za wszelką cenę próbuje udowodnić mi że jestem ze wszystkim sama, i wychodzi jej to bardzo dobrze.

Przysłowiowe „wizęście się do roboty" stanowiło dla mnie istny szczyt najbardziej wygórowanych wymagań kiedy, samo wstanie z łóżka przyprawia mnie o myśli rezygnacyjne.

Wzięłam głęboki oddech wracając do poprzedniej czynności, postanowiłam nie dawać znać o swojej obecności jak długo jak będę mogła.

Kiedy tylko zamknęły się drzwi do moich uszu dotarł typowy piacki bełkot.
Momentalnie oczywiste stało się to ze tego wieczora raczej się z nią nie dogadam.
Rozmowę z do tego stopnia otumanioną osobą prowadziło się na poziomie trudności podobnej do próby porozumienia się z babcią Lilith.
Starcza demencja odbierała jej jakie kolwiek schematy logicznego myślenia, umiejętność interpretacji komunikatów i to pieprzone przeświadczenie że wszystko co odczuwa i uważa jest nad wyraz trafne.
Jedyna i najważniejsza różnica polegała na tym Jade poddawała się temu stanowi dobrowolnie, wręcz o niego prosząc, błagając, łaknąc goryczy płynnej ucieczki od rzeczywistości.

Prawda jest taka że Lilith było mi naprawdę szkoda, staruszka zawsze była dla mnie pewnego rodzaju dobrą duszą do wygadania się i wypłakania w ramię.
Żadko kiedy kolwiek coś mówiła raczej tylko słuchała, ale tylko z jej ust wydobywały się jakieś słowa były dla mnie jak woda utleniona na świeże rany-pozwała w spokoju goić się bez ryzyka zakażenia.

15:56
Z okolic kuchni rozległ się trzask tłuczonych talerzy.

No rzesz kurwa co ona do cholery robi?

Kompletnie impulsywnie i prowadzona nie zdrową ciekawością podniosłam się z pozycji siedzącej i ruszyłam w stronę drzwi.
Czym bliżej kuchni się znajdowałam tym mocniej waliło mi serce, przez co wręcz mogłam usłyszeć jak krew chlupocze mi w skroniach.

Stojąc w progu od razu zobaczyłam kilka potłuczonych szklanek leżących na ziemi (a raczej to co z nich zostało).
W drugiej kolejności rzuciła mi się w oczy moja matka siłująca się z butelką Bicardi nie udolnie probując ją otworzyć.

-co ty wyprawiasz?!-rzuciłam pretensjonalnym tonem z nie ukrywalną irytacją w głosie

-co tak stoisz, pomóż mi- zbyła moje pytanie posyłając mi tylko znaczące spojrzenie przez ramię

Przewróciłam oczami ostrożnie ruszając w jej stronę, starając się ominąć chrzęszczące kawałki szkła, wcale nie miałam zamiaru pomagać jej otworzyć tej zasranej butelki, jakoś nie uśmiechało mi się obserwowanie swoje rodzicielki wlewającej w siebie irracjonalne ilości alkoholu i w ostateczności sprzątanie wymiocin z dywanu.

-zostaw to- powiedziałam cały czas starając się utrzymać łagodny ton głosu, to przy jak (dla mnie) dość stresowej sytuacji i okropnym zapachu mieszanych trunków których odór potrafił wyprowadzić z równowagi graniczyło z niemożliwością

-ej, to moje! -wrzasnęła kiedy próbowałam wyciągnąć z jej kurczowo zaciśniętych dłoni butelkę

-tobie już na dzisiaj wystarczy-powiedziałam szarpiąc ją za rękę w zamiarze zabrania jej trunku

-nie masz co robić!?-krzyczała próbując oswobodzić swoją rękę

Jadę zamachnęła się i z całej siły popchnęła mnie w ramię, straciłam równowagę i upadłam centralnie na stos zbitych szklanek.
Syknęłam z bólu czując odłamki szkła wbijające się w moje dłonie na których oparłam się podczaszy upadku.
Momentalnie krew uderzyła mi do głowy, a czara goryczy przelała się uwalniając ze sobą wszystkie skumulowane i przed chwilą jeszcze uwięzione emocje.
Przełknęłam ślinę szerzej otwierając zaszklone oczy, jednocześnie próbując podnieść się z zimnej posadzki.

Wstając poprawiłam tylko długie blond włosy krwawiącymi dłońmi, żeby po chwili wyrwać Bicardi z dłoni matki która stała jak wryta obserwując moje poczynania.
Mnie-mam w mgnieniu oka otrzeźwiała kiedy ów szklana butelka roztrzaskała się obok jej stup, powodując tym samym rozlanie się lepkiej cieczy po ciemnych kafelkach.

-oszalałaś?!-kolejny raz podniosła głos

Nie miłam siły odpowiadać, posłałam jej lekceważące spojrzenie odwróciłam się na pięcie.
Miałam już wychodzić ale zatrzymała mnie szarpnięcie za włosy.

-nawet nie waż mi się tutaj wracać- wysyczała przez zęby

Nie odwracając się nawet, oswobodziłam swoje włosy z uścisku matki i ruszyłam do swojego pokoju.

Alive Commodity | lil peepTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon