Ichigo Kurosaki

431 21 3
                                    

     Krople deszczu delikatnie uderzające o dach, tworzą własną melodię. Melodię, której nie potrafię zrozumieć, raz miarową, aż nudną. W chwili jednak potrafi zamienić tempo, głośność, natężenie. Jak szaleniec, zrzucający maskę opanowania, wymyślonych przez siebie pozorów. Deszcz nigdy mi nie przeszkadzał, stanowił nieodłączny element natury. Jednak, jak każdy, ma wiele ról. Na przykład, jego nadejście zawsze zwiastuje porę jesieni. Nigdy jej do końca nie pojmowałam. Pełna kolorów, mieniących się barw, które wszystkich otaczają ciepłem. Na szarym końcu, na który nikt nigdy nie zwracał uwagi, ciągnęła za sobą śmierć. Jak zamęczonego psa na ciążącym mu łańcuchu. Coś, co nam, strażnikom, było tak bliskie.

     Mimo wszystko, każdemu sprawia radość oglądanie złotych lasów, dzieciom skakanie do kałuż, wieczorne słuchanie wcześniej wspomnianej melodii, której nikt nie może przewidzieć. Wszystkim, ale nie mnie. Bo choć codziennie uśmiecham się radośnie, udając beztroskę i szczęście, wystarczy wieczór taki jak dzisiaj, a maska opada, rozbijając się na drobne kawałeczki. Nie martwię się tym, wystarczy chwila i powstanie kolejna... Kolejna, kolejna i kolejna, wytworzenie ich zajmuje chwilę, poświęcam na to tyle czasu, że doszłam do perfekcji. Osiągnęłam coś, czym gardzi każda żyjąca istota, która pragnie rozwoju. Też go pragnę, to oczywiste, ale nie chce by ta część mnie ewaluowała, bym do reszty postradała zmysły.

     Liść, niesiony chłodnym wiatrem, wpada z impetem do pokoju. Gdy tylko odnajduje się wśród moich czterech ścian, otoczony ciepłem, spowalnia lot, delikatnie opadając na moje kolana. Kończę sprawozdanie, które dla mnie i tak nie ma głębszego sensu. Tak jak dla tych, którzy je później dostaną i przeczytają. A może nawet i tego nie zrobią, wcale by mnie to nie zaskoczyło. Nie ma ono dla mnie wartości, więcej uwagi skupia ten niepozorny liść. Odkładając zmęczony życiem pędzel, wyciągam poharatane dłonie w jego kierunku. Kontrast, który tworzy się między czernią mojego kimona, a jego pomarańczą, coś, co dostrzegam dopiero teraz, sprawia, że muszę pochwycić całkiem spory liść. Chcę go mieć przy sobie, dotknąć, mieć pewność, że istnieje.

     Dopiero po chwili dociera do mnie, że to tylko liść, liść i liść, fragment rośliny, który prędzej czy później zniknie. Jak jeszcze sekundę temu pragnęłam mieć go przy sobie, teraz chce się go pozbyć. Jego obecność przypomina mi, że to już rok. Ponad rok. Rok, od kiedy rozmawialiśmy, stojąc na ulicy, samotni,  przytuleni, nawet wtedy, gdy nie byłeś w stanie mnie zobaczyć. Gdy po zwykłym „Do zobaczenia, (imię)” odwróciłeś się i zniknąłeś z mojego życia, wraz z tą wściekłą pomarańczą, która stała się dla mnie znakiem rozpoznawczym.
Liść, który trzymam w drżących dłoniach, jest wbrew pozorom miękki, czego nie sugeruje jego wygląd. Pomimo żywego odcienia, wydaje się usychać. Umierać, na moich dłoniach. Ciekawa jestem, czy to samo robisz ty, głęboko w środku, udając przed nimi, że wszystko jest dobrze? Że nie brakuje ci mocy, tego świata, nas?

     Na liściu ląduje kropla. Nim zdążę zareagować, znikąd pojawia się kolejna, i kolejna. I choć pragnę by były to krople deszczu, który pod nagłym atakiem agresji, wdarł się przez otwarte okno, nie są nim. To mój własny, wstrzymany przez tak długo, wewnętrzny deszcz, który po wielu dniach prób znalazł ujście. Łzy toczą się po policzkach, kiedy odchylam głowę, nie chcąc już go oglądać.

     Mimo nagłej nienawiści, którą poczułam do niego, a raczej do jego koloru, nie jestem w stanie go zmieść. Gdyby nie on, nie płakałabym teraz, nie trzęsła się, nie znajdowała się na granicy rozpaczy, którą znów przekraczam. Mimo wszystko nie jestem w stanie usunąć jego istnienia.

     I choć wiem, że oślepłeś już na mój widok, i ogłuchłeś na szloch, proszę, obejmij mnie ten ostatni raz, zapewniając, że wszystko jest dobrze. Zrób to, bo ja, jak ten suchy liść, usycham. Jak maska, rozpadem na kawałki. Ja szaleję, umierając w ciemnym zakątku pustki.

     Księżyc przebija się przez ciemne chmury, a deszcz słabnie, stukając o dach i balustrady. Przez smutną otoczkę przebije się jej głos, którego tak dawno nie słyszeli. Szloch, który słyszy każdy, ale nikt nie ma odwagi jej przerwać, gdyż boją się, że ostatecznie ją zniszczą. Odgłos, który niesie się przez cały wymiar, chcąc dotrzeć do tego, co zniknął, stając się zwykłym człowiekiem. Kimś, kto nie ma szans by odpowiedzieć.

     Jak zagubione dziecko krąży, próbując przebić się przez ścianę. Mur powstały między nimi. Jednak, mimo ogromnej siły, pozostaje dzieckiem, które nie ma szans na przedostanie się. Pozostaje mu krążenie po świecie, w oczekiwaniu aż ktoś, kiedyś stworzy dla niego pęknięcie, które będzie mogło wykorzystać.

~•~•~•~
Radosny poniedziałek i równie optymistyczny shot, czyż to nie cudowne? Ja to wiem jak ludziom poprawić nastrój w dzień powrotu do szkoły/pracy 😎
Cóż, bez zbędnego gadania (z racji, że wakacje już za mną, udaję, że wyrażam się kulturalnie, chociaż bardziej pasuje mi tam "pierdolenia") shot był dla Marca1512, to wcale nie tak, że czekała chyba z pół roku...
Przy okazji pozdrawiam, Ichigo nie ma żadnych zdjęć na pintereście z motywem jesieni... Albo to ja jestem ciapa.

Pytanie dnia: Nie mam na nie pomysłu, więc co u was?

^To żem się popisała inwencją twórczą xD

Niezawodna korekta dostająca materiały o piątej rano: pacia03

One-shoty z BleachaOn viuen les histories. Descobreix ara