Po kilku sekundach mógł poczuć, że zaklęcię, którym potraktował go młody Nieskalany nie było zwykłym Diffindo. Jego lewa strona zaczynała puchnąc, a wzrok tracił ostrość. Ze złością, zaczął rzucać najbardziej niebezpieczne klątwy jakie znał.
Po kilkunastu minutach wiedział, że kończy mu się czas. Ledwo co trzymał się na nogach. Pozostał mu ostatni ruch. As w rękawie. Wziął drżący oddech, skacząc na jeden z stolików.

- Furari Magicae! - Max Blackthorn roszerzył oczy, ku satysfakcji Cruz'a. Chłopak uniósł różdżkę.

- Protego Horribilis! - Klątwa odbiła się od taczy z głuchym trzaskiem. Alistar otworzył usta w niemym krzyku. To niemożliwe... Niemożliwe! Furari Magicae była praktycznie nie do zatrzymania. Ze strachem uniósł różdżkę próbując zatrzymać odbitą klątwę, jednakże na próżno. Zaklęcie przebiło się przez jego tarczę, uderzając go prosto w klatkę piersiową. Alistar natychmiast runął. Z jego gardła wydobył się przerażający skowyt. Niektórzy arystokraci zaniepokojeni podbiegli do Cruz'a, wyciągając przy tym różdżki.

- Na waszym miejscu nawet bym się nie łudził, że możecie mu pomóc w jakikolwiek sposób - powiedział Blackthorn. - Furari Magicae wysysa magię w najboleśniejszy sposób. Taki los czeka tych, którzy przygłaszczają sobie cudzy tytuł - ostatnie zdanie wypowiedział szeptem. Jego oczy wydawały się płonąć.

Kobiety o rudych włosach zaczęła wyklinać na chłopaka po francusku. Drżącymi rękami wyciągnęła różdżkę, jednak nim zdążyła wypowiedzieć jakąkolwiek klątwę, przeleciała na drugi koniec sali.

- Debilni ludzie - syknęła Batory, obracając w palcach różdżkę. Wzrok miała wbity w rudą arystokratkę. - Nie wiedzą kiedy przestać.

Aria zaśmiała się, stając u boku Maxa.

- Sami widzicie  drodzy przyjaciele. Czarna Dama ma po swojej stronie najlepszych. - Wzrok Arii spoczął na Maxie i Elżbiecie. - Nie ma sensu pokładać wiary w fałszywym przywódcy. Jesteście przedstawicielami najbardziej wpływowych rodzin w Francji. Z waszą pomocą uda nam się szybciej opanować Francuskie Ministerstwo. Czarna Dama z pewnością nie zapomni o waszej służbie w imię magii.

Max uśmiechnął się kpiąco.

Jakby mieli jakikolwiek wybór.










Conan obudził się wczesnym porankiem. Nie mógł spać. Nigdy nie mógł spać w nowych miejscach. Nie czuł się dobrze na Grimmuald Place, pomimo iż Andromeda starała się jak mogła. Tęsknił za domem. Tęsknił za francuską pogodą. Dosłownie wszystkim.

Po cichu zamknął za sobą drzwi od pokoju. Przecież nie chciał obudzić portretu ciotki. Ostrożnie stąpał po schodach, modląc się aby nie zaczęły skrzypieć.

Westchnął, idąc w stronę "wytapetowanego" pokoju. Na ścianach znajdowało się drzewo genelaogiczne rodziny Black'ów, które szczególnie go ciekawiło.

Po jakimś czasie znalazł na nim Elenę, Maxa i nawet Harrego Potter'a. Jego wzrok spoczął na podobiznie czarnowłosej dziewczyny o szafirowych oczach. Esme Black. Wychodziło na to, że miała dziecko, jednak ku jemu zdziwieniu zostało ono usunięte z drzewa Black'ów. Zmarszczył brwi. Jakim cudem Esme miała dziecko? Słyszał na jej temat wiele plotek. Jedną z nich był rzekomy romans z Voldemortem. Jeśli naprawdę była w ciąży to znaczyłoby, że ojcem dziecka był Czarny Pan.
Conan pokręcił głową. To niemożliwe.
Nagle ni stąd, ni zowąd poczuł gamę różnych emocji. Żal, wściekłość i rozdrażnienie.
Zwalił to na wczesną godzinę.
Ziewnął, po czym poszedł do salonu. Poczuł się dziwnie senny.

Zasypiając na kanapie przed jego oczami migały mu niezrozumiałe obrazy. Ciemnowłosy chłopak o brązowych oczach, uśmiechający się kpiąco, zdechły królik, zwisający z krokwi i kasztanowłosy mężczyzna o przenikliwych, niebieskich oczach.

"Możesz robić rzeczy, które inne dzieci nie potrafią.



Potrafię poruszać przedmiotami bez dotykania, mogę rozkazywać zwierzętom bez trenowania ich... Mogę zadać ból tym, którzy mi sie narażą"

Conan obudził się zalany potem. Na fotelu, obok kanapy siedział Teddy. Przyglądał mu się z podejrzliwym wyrazem twarzy.

- Wszystko w porządku? - spytał się Lupin. DeCerto zamrugał oczami, próbując odzyskać ostrość wzroku.

- Tak... To tylko zły sen.

- Czemu tutaj spałeś? - Conan westchnął. Lupin był zdecydowanie nader podejrzliwy. Chłopał odchrząknął.

- Lunatykuję przez sen - odparł. - Idę do swojego pokoju. Nie czuję się najlepiej - powiedział, po czym szybkim krokiem wyszedł z pokoju.

Teddy zmrużył oczy. Nie powiedział Conanowi, że był bardzo rozmowny, kiedy śnił. To co usłyszał zaniepokoiło go. Metamorfomag zagryzł wargę. Wiedział, że od teraz będzie musiał obserwować francuza. Zdecydowanie.




Prochem i cieniem jesteśmy - / HP fanfic ( W Trakcie poprawy)Tempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang