Rozdział 11

90 16 2
                                    

,, Londyn to przedsionek piekła"


Cassandra Clare, Diabelskie Maszyny

To było dla niej nowe, dziwne uczucie. Uczucie bycia chcianym. Katarzyna była dla niej wybawieniem. Od pani Rowle. Od tego okropnego ptaszyska wróżebnika. I przede wszystkim samotności. Delphi nie miała przyjaciół. Aż w końcu wymyśliła sobie jednego. Nazwała go Lucyferem.  Jednak nawet jej przyjaźń z nim zakończyła się szybko. Delphi i Lucyfer pokłócili się o to kto był potężniejszym czarodziejem Dumbledore, czy Harry Potter. Dziewczynka twierdziła, że wiekiem i doświadczeniem Albus bił na głowę chłopca, który przeżył, choć także uważała że wybraniec był silny. W końcu udało mu się pokonać Voldemorta. Lucyfer, jednak nie zgadzał się z nią ani trochę.

Zażarcie się kłócili, aż w końcu wymyślony przyjaciel ulotnił się z głowy dziedziczki Slytherina.
I wtedy stała się jeszcze bardziej samotna niż wcześniej. Pani Rowle stała się bardziej zgorzkniała, o ile to w ogóle możliwe. Obecnie Delphi była prawdziwie szczęśliwa. Okazało się, że miała rodzinę. Od strony matki i ojca. Jej babcią była sama Katarzyna. Oczywiście była ona chyba jej pra, pra, pra, pra... Babką.

Na początku, dziewczynka wpadła w osłupienie. I jeszcze bardziej zszokowana była tym, kim byli jej rodzice. Voldemort, Czarny Pan oraz jego najwierniejsza zwolenniczka Bellatriks Lestrange. Czarna Dama wytłumaczyła jej, że Tom Riddle mylił się co do czystości krwi. Liczyła się tylko magia. I Delphini zgadzała się z nią. Czarodzieje nie mieli wyjścia. Musieli wiązać się z mugolakami. Organizm potrzebował świeżej krwi. Inaczej zdarzałyby się te okropieństwa, jak błony między palcami.

Niektóre czystokrwiste rody wiązały się ze swoimi kuzynami. Katarzyna, uważała, że nie istnieje coś takiego jak czarna magia. Bo równie dobrze można zrobić krzywdę zaklęciem  Wingardium Leviosa, czy też Accio. Ministerstwo zakazało tego typu magii, bo po prostu się bali. Było to coś dla nich nieznanego. Od razu z góry założyli, że jest niebezpieczne i trzeba tego zakazać. Wpajają ludziom te bzdury.

- Wymyślę dziesiątki sposobów jak zabić kogoś albo zrobić mu krzywdę sztućcami, czy też piórem do pisania. Więc chyba powinni także i tego zabronić. Strzeszmy się pióra i łyżki! - powiedziała kiedyś przy śniadaniu.

Tak, Katarzyna była intrygująca, racjonalnie myśląca i wspaniała. I te rzeczy, które potrafiła zrobić za pomocą różdżki.Cudowne. Delphi była nią zafascynowana. Pamiętała jej słodkie słowa.

" Mogę uczynić c księżniczką pośród innych czarodziei."

************"***"*************

Max złapał się za włosy. Był na siebie wściekły. Mógł przecież zauważyć, że coś było nie tak! Nie na darmo zwał się ślizgonem, na Merlina. I teraz Andy leżał w skrzydle szpitalnym. Przez to,że mu pomagał. Przez to, że się z nim przyjaźnił. Słyszał te przerażone szepty pani Pomfrey.

- To była klątwa pozbawiająca zmysłów do tego momentu, aż rzucający nie przerwie zaklęcia! Minervo! To była bardzo czarna, niebiezpieczna magia! Kto... Kto z uczniów byłby w stanie rzucić coś takiego?

Mcgonagall postarzała się jakby o dziesięć lat.

- Był kiedyś taki uczeń. Nie sądziłam, że dożyję podobnej sytuacji.

Madame Pomfrey sapnęła.

- Nie... Nie sądzisz. To jakaś paranoja! To na pewno nie drugi Tom Riddle!

Max wytrzeszczył oczy. Nawet pani Pomfrey...
Przymknął oczy. Miał dość. Nie tak miał wyglądać jego pierwszy rok w Hogwarcie. Na pewno nie tak. Nawet nie wiedział kiedy zasnął.

*****************************

Andy czuł jak z każdej strony napierała na niego ciemność. Nic nie widział, słyszał. Jakby stracił zmysły...

- Castiel! Tiberius! Zabierz mnie z powrotem ! Max? Tiberius!

Żadnej odpowiedzi. Tylko ciemność wnikająca w niego. Wierzgał się. Płakał, nie zdając sobie z tego sprawy. Być może minęły godziny, dni. Nie miał tu poczucia czasu. I nagle koniec.
Nie czuł już nic.  Jakby znalazł ukojenie w ciemności.

******************************

Był w skrzydle szpitalnym. Widział samego siebie, leżącego na łóżku. Był tak blady, że skóra zlewała się z prześcieradłem.

- Nie mamy wyboru. Pozostaje Św. Mung. Te szkody, które wyrządziła ta klątwa...

Mowiła pielęgniarka. Dyrektorka kiwała głową.

- Jak mogłam do czegoś takiego dopuścić - na jej twarzy malował się smutek. - Rodzice Jugsona... Przybędą jutro. Są bardzo przybici.

Pomfrey westchnęła ciężko. Andrew Jugson nie zasługiwał na coś takiego. Nie na taki los. Chłopak mógł zostać w śpiączce do końca życia!

Nie pamiętał co się stało. Cały czas kotłowało mu się w głowie, co się dzieje i kto doprowadził go do takiego stanu.

- Portrety coś widziały Minervo?

Starsza czarownica pokręciła głową.

- Tylko Andy wie co tak naprawdę się stało. Nie możemy użyć na nim legilimenacji. Nie w takim stanie. Jest za słaby.

To było dziwne. Powinien czuć panikę, strach bo najwyraźniej było z nim źle. Tymczasem, był jakby wyprany z emocji. Nie czuł nic. Zupełnie nic.

Prochem i cieniem jesteśmy - / HP fanfic ( W Trakcie poprawy)Where stories live. Discover now