Rozdział 42

6.3K 188 279
                                    

Otulał mnie z każdej strony jej zapach, a głowa ciągle wisiała między czułymi słowami, jakie mi szeptała. Wybudziłem się ze snu, nie zastając obok Alanny, lecz jej drzemiącego jamnika, Goofy'iego. Rozejrzałem się po przytulnym pokoju, nie spotykając w nim nic więcej, jak tylko zapadniętego w spokój psa oraz zmieszane, pełne wyrzutów sumienia emocje, jakie targały mną we wszystkich kierunkach. Zasnąwszy w tak kojących objęciach, odczuwszy nagą i podniecającą bliskość, wstałem z zimnym i nieprzyjemnym poczuciem żalu oraz przygnębienia. Atakowało okrutnie i boleśnie, bo zamęt myśli czułem aż fizycznie; ciało reagowało na każde najmniejsze rozbicie emocjonalne sztywnością, bólem brzucha i uciążliwą gulą w gardle. Świadomość, że rozbierałem się przed nią aż do wstydu i własnej słabości, odbierając od niej co dobre i miłosierne, miała się nijak do wstrętnej świadomości okłamywania jej prosto w oczy ze stanem trzeźwości; bo byłem nietrzeźwy. Uniesiony narkotycznym odlotem nawet nie wiedziałem, dlaczego do niej przyszedłem.

Powoli zaczęło do mnie docierać, że nie byłem ani dobrym chłopakiem, ani dobrym przyjacielem. Powoli zaczęło do mnie docierać, że kontrola, jaką chciałem utrzymywać, wypadała mi prosto z rąk. Najgorsze było jednak to, że powoli zaczęło do mnie docierać, że stawałem się egoistycznym, paskudnym człowiekiem, który próbował prześlizgnąć się z kłamstwami do celu, przy tym uniknąć jakichkolwiek przeszkód. A tą przeszkodą na pewno była Alanna, która, jakkolwiek dowiedziawszy się o moich narkotycznych fazach, mogłaby mnie rozwalić na milion małych kawałków. Bo jej zawiedzenie było moim dramatem, jej rozczarowanie było moją klęską, a jej odejście byłoby moją śmiercią.

Zachowywałem się podle – opowiadałem jej o moim braku akceptacji, niskiej samoocenie oraz przykrościach i krzywdach. Otwierałem się przed nią z moimi najskrytszymi tajemnicami, o których nawet Adam nie wiedział. W zamian odbierałem od niej dobroć, troskę i pomoc. Alanna stawała na głowie, żebym czuł się akceptowany i zrozumiany. Sprawiała, że czułem się szczęśliwy. Wówczas odwagi, by mówić o sobie i swoich problemach, dodawały mi narkotyki, dzięki których to robiłem, a których ona nienawidziła. Zdawałem sobie sprawę, przez co straciła najlepszego przyjaciela, a ignorowałem ten fakt i czułem spokój każdego dnia, kiedy to uchodziło mi płazem i niezauważalnie prześlizgiwałem się do następnego uniesienia.

Lecz takiej odwagi, by powiedzieć jej w twarz, że jestem pod wpływem narkotyków – nie miałem. Bałem się, że kiedy powiedziałbym jej o mojej sytuacji, w jaką się wplątałem, do tego opowiedziałbym jej o moim traceniu się w narkotykach, tak raz na zawsze zrezygnowałaby z kogoś takiego jak ja. Straciłbym ją, dlatego z przerażeniem siedziałem cicho jak grób i milczałem, nie chcąc stracić mojej duszy, serca i muzy.

Czy ja wykorzystywałem jej dobroduszność? Korzystałem z jej nieświadomości? Nie przypisałbym sobie tak egoistycznych pobudek, ale czułem, że powoli zmierzałem w kierunku kogoś, dla kogo własne dobro było najważniejsze. Z jednej strony miałem cichą nadzieję, że się nigdy nie dowie, a ja ten okres jeszcze kilku tygodni przetrwam z Adamem i w końcu odetnę się od tego na zawsze, udając jak gdyby nigdy nic, że wszystko było w jak najlepszym porządku. Z drugiej jednak strony w głębi duszy wołałem jej imię o pomoc. Pragnąłem jej wykrzyczeć o okropnej sytuacji, w jakiej się znalazłem. Chciałem, żeby wyciągnęła mnie z tego, przytuliła najpiękniej jak potrafiła przytulić i już nigdy nie pozwoliła zatracić się w bagnie. Tak bardzo chciałem to zrobić.

I tak leżałem w jej łóżku, pełen rozbicia i mętliku. Zastanawiałem się, czy przetrwałbym tyle czasu w kłamstwie, mimo że nie chciałem. Myślałem, czy jej powiedzieć, ale tego się przecież bałem. Brzydziłem się własnego zachowania, ale postąpić inaczej nie potrafiłem. Czułem się jak uschnięty kwiat; całkowicie pozbawiony kolorów, brzydki, bez tchnienia życia. Jak ten uschnięty kwiat leżałem w jej ciepłym łóżku, otoczony pięknym zapachem świeżości, delikatnością i nieskazitelnością barwy białej absolutnie wszystkiego w tym pomieszczeniu oraz wrażliwością, jaką skrywała właśnie w tym zakątku Alanna. A ja byłem tym obrzydliwym, śmierdzącym, szarym kwiatem, który nadawał się jedynie do kosza na śmieci. Łzy napełniły się w moich oczach. Zamknąłem mocno powieki, ściskając mocno szczękę. Miałem ochotę wpaść w płacz, ale z całych sił powstrzymywałem się, by tego nie zrobić.

Stowarzyszenie umarłych dzieciakówWhere stories live. Discover now