Rozdział 35

8.9K 269 1.5K
                                    

Jej szczęście stało się dla mnie tak ważne, że postawiłbym cały świat, aby to jej szczęście zapewnić. Na świecie nie było ani jednej dziewczyny, która zawróciła mi w głowie tak jak ona; drobna słodkość o baśniowych oczach, długich i falowanych, ciemnych włosach oraz świetnym poczuciu humoru. Była tak niezwykłą i wspaniałą osobą, że z egoizmu nie chciałbym oddać jej nikomu innemu, jednak musiałem przyznać, że utrzymanie jej blisko siebie było ciężkie – byłem niestabilny, niezdecydowany i zbyt beztroski, a strach przed zobowiązaniami i odpowiedzialnością przeważał nad wszystkim. Ale było warto; było warto ryzykować, odważając się planować z nią życie i przyszłość. 

Stała się moją ulubioną osobą, była moją dziewczyną numer jeden i najlepszą kosmiczną przyjaciółką. Czułem, że stracenie jej byłoby swego rodzaju samobójstwem, a tego nie mógłbym zrobić. Czułem do niej tak ogromne przywiązanie romantyczne, darzyłem ją tak ogromnym szacunkiem i wdzięcznością, że zrezygnowanie z niej byłoby moją największą porażką. Ona przecież zainteresowała się mną jak nikt inny, zrobiła to – wyciągnęła rękę w moją stronę i tak po prostu się uśmiechnęła, nie chcąc niczego w zamian. Patrzyłem na nią jak na złoto, lecz przybrała formę ludzkiej postaci. Tak pięknej i dobrej, że pragnąłem tylko o nią dbać, chronić i strzec jak skarbu. Pieprzyć strach, ona przecież była warta wszystkiego. 

I tak, kiedy tamtego wieczora przyszedłem do niej, powiedziałem sobie, że już nigdy jej nie zignoruję. Nie ucieknę, nie będę milczeć. Jej łzy trafiły w moje najczulsze punkty czasami do teraz pobolewając na wspomnienie tej rozpaczy. Przede wszystkim ona nie chciała wyjaśnień oraz przeprosin – ona skromnie poprosiła o jedną rzecz: bym już nigdy jej nie zostawiał. Tak skromnych próśb jeszcze w życiu nie usłyszałem. Ona doskonale tego dnia rozumiała mój wstyd i upokorzenie, doskonale zrozumiała, że panicznie bałem się stanąć przed nią i przyznać się do tego, co zrobiłem. Ona to rozumiała. Poprosiła tylko, bym jej nie zostawiał. 

Po tym odważyłem się zrobić coś, czego jeszcze nigdy nie robiłem. Wymagało to wiele, bo pierwsze rzeczy zawsze przysparzały najwięcej stresu. Zebrałem w sobie tyle odwagi, ile wówczas przez całe życie nie uzbierałem, i zaprosiłem ją na prawdziwą randkę

Dzisiaj miałem randkę z Alanną.

Cel został obrany. Ze skupieniem lufa podążała za obiektem. Niczego nieświadoma wiewiórka skubała orzecha na drzewie, a ja z arcymistrzowską koncentracją szykowałem się do wystrzału. No dalej, podejdź jeszcze bliżej... — myślałem, przymykając jedną powiekę. Oblizałem usta, kiedy zwierzę znalazło się na muszce, a gdy byłem już gotów do pociągnięcia za spust, niespodziewanie klapa otworzyła się z hukiem, a do domku na drzewie wpadł Lloyd z Elliotem. Wystraszyłem się, a wraz ze mną wiewiórka, która w popłochu uciekła z orzechem. 

— Kurwa! — wydarłem się, zdenerwowany kierując wzrok na chłopaków. Rozweseleni weszli do środka, witając się z szerokim uśmiechem. 

— Siemano! — rzucił na wejściu Carter, uśmiechając się od ucha do ucha. Zaraz po nim wszedł Elliot, zamykając za sobą drewniane drzwiczki. 

— Co tam, bałwanie? Brakuje ci tylko marchewki, przynieść ci? — zaśmiał się McCartney, kiedy tylko zobaczył mnie ubranego w puchową kurtkę, czapkę i szalik. Lloyd wybuchł śmiechem, a ja oblałem się rumieńcem, dąsając się. 

— Zimno! — odburknąłem, chowając do sejfu wiatrówkę. Poprawiłem ciepły materiał na głowie, odwracając się do chłopaków. — Poza tym, spieprzyła mi wiewiórka przez was! — oskarżyłem ich, marudząc. Zaśmiali się, lekceważąc moje pretensje. — Skurwysyny... — wymamrotałem pod nosem.

Stowarzyszenie umarłych dzieciakówWhere stories live. Discover now