Rozdział 38

8.2K 260 496
                                    

Alanna

d r z w i  b y ł y  z a m k n i ę t e 

Zimny pot uderzył we mnie jak piorun, paraliżując całe ciało. Nie byłam w stanie niczego zrobić, chociaż jeszcze kilka razy wyszarpałam za klamkę, modląc się, żeby to był tylko sen. Tysiące przerażających myśli zakłębiło się w mojej głowie, tworząc najgorsze z możliwych scenariuszy. Zaszumiało w moich uszach tak głośno i boleśnie, że odczułam, jak przez chwilę przestałam kontaktować z rzeczywistością. Boże, zabierzcie mnie stąd. Tak naprawdę cała ta sytuacja była tak chaotyczna i gwałtowna, że nie pamiętałam, po ilu sekundach znalazłam się na zewnątrz – ale od początku. 

Zlękniona spojrzałam na Austina, który w międzyczasie trzymał się za obolały nos i przeklinał głośno, za głośno, żeby uszło mi to płazem. Jego głos w tym momencie wydawał mi się najbardziej przerażającym głosem na świecie. Zauważyłam automatyczny przycisk otwarcia zamka w drzwiach; zestresowana aż jęknęłam, kiedy prędko sięgnęłam do niego ręką, jednak w tym samym czasie Austin warknął coś niezrozumiałego i złapał mnie za ramiona, odrzucając z powrotem na fotel.

— Ty pieprzona szmato! — usłyszałam, kiedy szarpał mną na wszystkie możliwe strony. Wydobyłam z siebie przerażający krzyk i bez zastanowienia – będąc w tak ogromnym amoku – zaczęłam machać rękoma i wierzgać nogami, bijąc go wszędzie: po głowie, twarzy, klatce piersiowej, dosłownie wszędzie, starając się go odepchnąć od siebie. — Przestań! Przestań się szarpać, głupia szmato! 

— Zostaw mnie! Puszczaj! Zostaw mnie, do cholery! — wierzgałam się jak opętana, okładając go po całym ciele. Byłam tak przerażona, że nie do końca widziałam, gdzie dokładnie biję. Austin był wściekły jak diabli, próbując dostać się do mnie i zrobić mi najprawdopodobniej krzywdę, chociaż tak naprawdę nie wiedziałam, co on właściwie chciał mi zrobić. Miałam tyle strasznych wizji w głowie, że mogłam się tylko domyśleć, że mi tego nie popuści. W pewnym momencie ścisnęłam rękę w pięść i uderzyłam go prosto w krocze. 

Austin skulił się z bólu i na chwilę zastygł w miejscu, a ja, korzystając z okazji, sięgnęłam prędko do automatycznego przycisku i otworzyłam drzwi samochodu, wychodząc na zewnątrz. Zimne powietrze uderzyło we mnie gwałtownie, ale kompletnie nie ostudziło wrzącego ognia. Cała drżałam ze strachu, biegnąc przed siebie. Rozglądałam się dookoła, totalnie nie ogarniając, gdzie jestem. Było ciemno, gdzieniegdzie pozapalne uliczne lampy oświetlające opuszczony teren, które wcale nie pomogły mi odnaleźć drogi głównej. Biegłam, pełna szoku i adrenaliny. Biegłam, ile miałam sił w nogach. Nigdy w życiu tak nie biegłam. Nagle za plecami usłyszałam głośny warkot silnika, a już po chwili światła wozu oświetliły mnie i drogę przede mną. Zapłakałam z przerażenia, wpadając do pierwszego, lepszego budynku i chowając się do jednych z pomieszczeń. 

Cisza. Niepokojąca, mroczna, a przede wszystkim przerażająca cisza przed burzą. Skuliłam się przy kącie, zauważając mały kawałek wyburzonej ściany, przez którą mogłam dostrzec, co się dzieję na zewnątrz. Wychyliłam się, ale szybko powróciłam do początkowej pozycji po zobaczeniu Austina, który wysiadał z auta. Moje ręce drżały z paniki, przez co ledwo mogłam wyciągnąć z haftowanej torby telefon. Nerwowo oblizałam spierzchnięte usta, ponownie przenosząc spojrzenie na wyburzony skrawek ściany; Austin kręcił się przez jakiś czas przed budynkiem, po czym wszedł do środka.

— O mój Boże... — wykrztusiłam szeptem, powstrzymując się od płaczu. Skuliłam się, wykręcając numer do Amandy. Nigdy w życiu nie bałam się tak, jak w tej chwili. Miałam wrażenie, że to były moje ostatnie minuty życia – właśnie tak się czułam. Po jego zachowaniu nie spodziewałam się spokoju i opanowania, a wręcz rozszarpania mnie na małe kawałki. Kiedy usłyszałam po drugiej stronie głos Amandy, moje serce aż wyskoczyło z klatki piersiowej ze szczęścia. — O mój Boże, Andy! 

Stowarzyszenie umarłych dzieciakówWhere stories live. Discover now