- 3.1 -

711 59 5
                                    

Brunet siedział za biurkiem, kolejny raz próbując się skupić na dokumentach, które miał przed sobą. Ale i tym razem nie było mu to dane. Myślami wciąż wracał do dziewczyny, którą Michał ukrył gdzieś na globie, albo w niebie? Nie wiedział. Przecież sam zakazał bratu go o tym informować. A teraz odchodził od zmysłów.

Podparł łokcie na blacie i w dłoniach ukrył twarz. Był zmęczony. Cholernie zmęczony. Opuścił głowę, wplątując we włosy palce i zaciskając je na nich. Od momentu zniknięcia Erimii, a właściwie Aksel, nieustannie szukał Mishaji, ale jak na razie z marnym skutkiem. Anielica zapadła się pod ziemię i ani w niebie, ani w piekle jej nie widzieli.

Sam powiedział, że Aksel jest ważna i musi być chroniona, ale nawet ktoś taki jak on nie potrafił zapewnić jej bezpieczeństwa. A może właśnie o to chodziło. O niego. Przecież to zawsze przez niego dziewczyna była w niebezpieczeństwie. Najpierw Samael, później Mishaja i pewnie znalazłyby się demony, które by na nią polowały, gdyby wyszło na jaw, że on ją kocha.

Z gardła Lucyfera wyrwało się warknięcie, a już po chwili wszystkie dokumenty, które były na blacie, leżały na podłodze.

– Michale, bracie – wyszeptał, zamykając oczy.

Najpierw poczuł słaby podmuch wiatru, a już po chwili usłyszał szelest skrzydeł. Podniósł głowę, a przed biurkiem stał blondyn, który rozglądał się z zaciekawieniem po pomieszczeniu.

– Ostrzegałem cię. – Anioł podszedł do fotela i usiadł. – Jak ty wyglądasz...

– Nie potrzebuję twoich mądrości – syknął, patrząc bratu prosto w oczy.

– Ale mimo to jestem tu, bo mnie wezwałeś.

Lucyfer nie mógł zaprzeczyć. Pragnął obecności Michała, bo tylko on go rozumiał. Przecież zawsze byli blisko i sobie pomagali, nieważne po której stronie stali. Chciał mieć nadzieję, że i tym razem brat mu jakoś pomoże, zabierze choć część cierpienia, które trawiło go od środka. Tylko że miał pełną świadomość, iż tak się nie stanie. Nawet archanioł nie był w stanie wymazać mu wspomnień o Aksel, mógł zrobić to jedynie Ojciec, choć i tak nie miał pewności, czy uczucia z czasem by nie ukazały prawdy.

– Wiesz coś o Mishaji? – Postanowił zmienić temat.

– Jak kamień w wodę... – Michał pokręcił głową. – Nawet Rafał nie potrafi jej znaleźć.

– Cholera! – warknął kolejny raz Lucyfer. Przetarł zmęczoną twarz i znów wbił spojrzenie w anioła. – Ona gdzieś musi być!

– Tylko nikt nie wie, gdzie. Poza tym zapewne jest świadoma, że jej szukasz, więc się ukryła. Odpuść trochę, bo zaczynasz wariować. – Michał popatrzył krytycznie na brata. Zamierzał rozpocząć rozmowę, której diabeł tak unikał. – Nie zapytasz, co u niej?

Brunet zacisnął szczęki, żeby nie powiedzieć o jedno słowo za dużo. Mimo że archanioł dotrzymał słowa i nie powiedział, gdzie ukrył Aksel, to z chęcią torturował Lucyfera opowieściami, jak ona się teraz ma. I nieważne, czy ten drugi tego chciał, czy też nie.

– Co u niej? – Niemal wyszeptał mężczyzna.

– Jest zdrowa, ale jej dusza nadal cierpi. – Blondyn wstał, gotów zniknąć w każdej chwili. – Tęskni za tobą, ale jest tak samo uparta jak ty. I się do tego nie przyzna.

Brunet uśmiechnął się krzywo, ale nic nie powiedział. Michał za to pokręcił z rezygnacją głową i rozłożył skrzydła. W następnej sekundzie już go nie było.

Lucyfer z ociąganiem wstał z fotela i wyszedł z gabinetu. W rezydencji znajdował się tylko on, przynajmniej takie wydał rozkazy, więc nie spodziewał się nieproszonych gości. Szedł powoli ciemnym korytarzem z dłońmi w kieszeniach i ze spuszczoną głową. W końcu doszedł do głównych drzwi, a gdy je przekroczył, dopiero spostrzegł, że zapadła noc. W jednej sekundzie stał na schodach i rozglądał się dookoła, a w drugiej, z szeroko rozłożonymi skrzydłami, unosił się coraz wyżej.

Wiatr szarpał jego ubraniem, włosami, nawet czarnymi piórami, ale on czerpał z tego przyjemność. Szaleńczy lot wyrzucał wszelkie myśli z głowy, oczyszczając umysł do tego stopnia, że choć przez chwilę czuł spokój, który ogarnął całe ciało.

Wyrównał lot i po prostu szybował po ciemnym niebie. Latanie dawało poczucie wolności, której tak naprawdę nigdy nie miał. Przecież nawet wtedy, gdy Ojciec go odepchnął i zesłał w Otchłań, nie był wolny. Zawsze miał jakieś zadanie do wykonania – zapanowanie nad zdeprawowanymi duszami, ochrona ludzi, walka z Samaelem.

Zmarszczył brwi i zwolnił do tego stopnia, że prawie zawisł w powietrzu. Jeśli i tym razem wszystko zostało z góry zaplanowane, a on znów był marionetką w rękach Stwórcy? A gdzie, do cholery, wolna wola?!

Warknął na taką możliwość i zapikował w stronę ziemi. Czuł się jeszcze bardziej skołowany, a to nie pomagało zapanować nad złością, która wzbierała w nim każdego dnia po trochu. Czasami odnosił wrażenie, że lepiej byłoby dla niego, gdyby nigdy nie poznał najpierw Aji, a później Aksel. Nie upadłby, a przede wszystkim – nie cierpiałby. Żyłby w Niebiosach razem z braćmi i siostrami.

Wylądował lekko na jednym z balkonów, a czarne skrzydła zniknęły. Oparł się o balustradę i spojrzał w niebo. Tylko jeśli on by się nie zakochał i nie stał się tym, kim był, to co z Samaelem? Kto by go pokonał? Zniewoliłby ludzi i z ziemi uczynił piekło, a ta perspektywa zdecydowanie mu nie odpowiadała.

Odetchnął zrezygnowany i na moment przymknął powieki.

– Ojcze, mam nadzieję, że wiesz, co czynisz – wyszeptał, po czym się odwrócił, żeby wejść do rezydencji.

Wojna pomiędzy złemWhere stories live. Discover now