- 2.5 -

842 68 13
                                    

Wrzask, który wydobywał się jakby z głębi duszy, został przytłumiony przez jakiś materiał. Erimia w panice zaczęła się szarpać, ale coś krępowało jej ruchy do tego stopnia, że nie odważyła się otworzyć oczu. Serce łomotało w piersi, jakby chciało się z niej wyrwać, a w uszach poza swoim łkaniem słyszała szum krwi. Przerażało ją to, co tym razem mógł zrobić jej Lucyfer. Próbowała kopać, ale nie była w stanie. Traciła energię na bezsensowną walkę. Nie chciała umierać, nie w ten sposób. Śmierć przez uduszenie była najgorszą, jaka mogła ją spotkać, bała się tego wręcz panicznie. W końcu zmusiła się do bezruchu. Nie czuła na sobie nic ciężkiego, żadnych więzów. Powoli odzyskiwała oddech, a jej płuca z radością przyjmowały upragniony tlen. Z obawą uniosła powieki i zmarszczyła brwi. Coś było nie tak, a dokładniej nie tak, jak sądziła na początku. Nadal zdezorientowana postanowiła spróbować usiąść. Udało się to, a na dodatek bez najmniejszego problemu. Materiał zsunął się z jej twarzy, a gdy rozejrzała się dookoła, zaczęła się śmiać z własnej głupoty.

Znajdowała się w wynajętym przez siebie pokoju. Obudziła się tak wystraszona, że gdy zaczęła się szarpać, narzuta stawała się coraz ciaśniejszym kokonem krępującym ruchy.

Erimia przetarła zapłakaną twarz. Zachowała się jak idiotka, ale z drugiej strony, czy mogła mieć do siebie pretensje? Spotkała samego diabła, który chciał ją zabić, była w piekle i do tego dochodził Michał, który sprawił jej tylko ból. I to zaledwie przez kilka godzin, zważając na to, że za oknem zaczynało dopiero świtać. A może to był po prostu zły sen? Koszmar, aż nazbyt realny, ale jednak tylko koszmar.

Wypuściła powoli powietrze, odrzuciła narzutkę, którą była przykryta i z ociąganiem wstała z łóżka. Jedyne, o czym teraz marzyła, to prysznic. W drodze do łazienki zamarła. Na małym stoliku leżał telefon komórkowy z karteczką, na której zostało napisane zadzwoń, bądź ostrożna. Serce podskoczyło jej do gardła, gdy przeczytała krótką wiadomość. Rozejrzała się po pokoju, nie było żadnych śladów czyjejś obecności, ale jednak ktoś musiał tu wejść.

Wzięła komórkę i automatycznie wiedziała, co zrobić, choć to dla niej był pierwszy raz. Zresztą z wieloma rzeczami tak miała, nie znała ich, ale wiedziała, jak używać. W książce telefonicznej był tylko jeden numer, a na dodatek bez nazwy. Wzięła kilka głębokich oddechów, wybrała połącz i czekała. Zaraz po pierwszym sygnale ktoś odebrał.

- Odpoczęłaś? - Głos zdecydowanie należał do mężczyzny, wydawał się nawet znajomy, ale nie potrafiła dopasować go do żadnej konkretnej osoby. - Jesteś tam?

- Tak - wyszeptała, niezdolna powiedzieć nic więcej.
- W porządku. - W głosie usłyszała nutę ulgi. - Spotkajmy się o ósmej w parku, przy pomniku.

Nie powiedział nic więcej, tylko się rozłączył. Przez kilka minut stała w miejscu, próbując zidentyfikować głos, ale zdawało się to na nic. Może i stałaby tak cały dzień, ale znamię zrobiło się nieznośnie ciepłe. Potarła skórę na nadgarstku, kierując się do łazienki.

Niecałe pół godziny później schodziła po schodach, walcząc sama ze sobą, czy powinna tam pójść, czy może jednak udawać, że tej krótkiej rozmowy nie było. Zresztą skąd miała wiedzieć, kto chciał się z nią spotkać? Nikogo tu nie znała, a jeśli to był Michał, to przecież był aniołem, nie potrzebował telefonu.

Prawie podskoczyła, gdy właścicielka hostelu ją przywitała.

- Dzień dobry! Ale musiałaś być zmęczona po tej podróży, że tyle przespałaś! - Kobieta uśmiechnęła się do niej przyjaźnie, ale widząc zdziwioną minę dziewczyny, zaczęła tłumaczyć. - Cały dzień spałaś, no i dwie noce, bo przecież w ogóle nie schodziłaś.

Wojna pomiędzy złemWhere stories live. Discover now