część dziewiąta.

18 2 0
                                    

Plan był jasny, a jednak brakowało nawet 50% pewności na powodzenie, czy prawdopodobieństwo zdarzeń. Ray pakowała żółty sterylny kombinezon do torby, Verg wybierał spośród przedstawionych mu broni. Ostre noże, przecinające nicie, ale także lasery i pozostałe mieszkańcom bunkru karabiny- to wszystko zajmowało cały stół. Atmosfera była napięta. Następywały zmiany, pomimo najgłębszych marzeń o spokoju i zwolnieniu tempa zdarzeń. Ray złapała się na wyobrażaniu sobie rankiem, że budzi się w pałacyku, szybko zakłada koszulę i czarne spodnie poczym biegnie na zajęcia. Czuła ciepły zapach perfum i starych płócien, deszczu świtu i świeżych ubrań na sobie. Miała wrażenie, że przejeżdża dłonią szorstkiej boazerii ścian... Poczym otwierała oczy i widziała tylko ubierającego się Verga i szarość ścian. Pierwsze było widokiem satysfakcjonującym, lecz nie tyle co święty spokój. Ale Ray wyśmienicie  wiedziała, że święty spokój kończy się w dniu narodzin. Teraz kanał miał otworzyć się, za 2 godziny 17 minut i 39 sekund, magnetycznie wciągając ich do wnętrza. To jedyne, co się liczyło.

- Jesteś pewien, że powinniśmy im pomagać?- zapytała przegarniając włosy.

-Nie tylko im, jeżeli się uda parę setek ludzi znajdzie tam azyl, jak nie więcej.

-Ufasz im?- odwróciła się i przewierciła go wzrokiem- czuję, że nie.

-Ufam Atwoof'owi, ty też powinnaś znasz go przecież. 

- Ta. Kochający mąż Ary zawsze zdala od domu...

- To mój stryj, szkolił mnie. Ara też mnie szkoliła, tak samo jak ciebie, te same formułki o silnej woli i harmonii w świecie. Musimy im uwierzyć.-zakończył bezceremonialnie.

Wąskie wejście do kanału miało otworzyć się w jeziorku ukrytej sali. Cała sześćdziesiątka wierzących naukowców, mnichów, informatyków i członków ich rady zebrała się przy schodach. Niektórym drgały dłonie inni zwyczajnie zbledli. Czekali na swoje dwa króliki doświadczalne, które chcieli traktować jak niezwyciężonych bohaterów. 

Ray i Verg z wielkimi plecakami zeszli do komnaty. Mark aktorsko zamknął za nimi drzwi, wpuszczając tylko mężczyznę w średnim wieku niosącego Sallaka.

-Pamiętacie co wam mówiłem, pamiętacie wszystko?

-Tak. -odpowiedziała ostro Ray.

-Dobrze, bardzo dobrze. Dwie noce w jaskini na skraju lasu, spenetrowanie okolic jeziora i poszukiwania dogodnego miejsca na osadę. Za pięć dni o świcie, szanse na sztuczne otwarcie wam drogi wyjścia, tabletek sycących macie pod dostatkiem, tak? Broń jest, jeżeli będziecie w niebezpieczeństwie użyjecie.

-Powtarzałeś to co najmniej pięć razy.- uprzedził kolejne zdania o zachowaniu na obcej ziemi Verg.

Nagle oślepił ich błysk. Woda z jeziora bulgotała i zaburzała się w falach na swojej niedużej powierzchni. Ciepłe powietrze ogarnęło salę, zaczynało wręcz dusić. Mark zachwiał się, Atwoof niepokojąco wyszczerzył zęby i popchną młodych ku wejściu. 

-Co mamy do stracenia?- zapytał z nie podobną do niego wymuszoną nadzieją 

-Życie... i siebie- szepnął Sallak- Nie zgińcie. Ani ty szpiegu, ani ty mądralo. 

Ray i Verg zniknęli w kanale. W sali pojawiła się mgła i ciemność. Ciemność przed zamkniętymi oczami Sallaka Atwoof'a. Oddał ostatnie tchnienie i zniknął w świecie swojego Boga. 

***Ponad połowa mojego pierwszego opowiadania. Kocham za odczyty... I cóż zapraszam do nowego świata.***

World One.Where stories live. Discover now