VII. Let beauty come out of ashes

4.2K 349 690
                                    

[Harry]

Gdy Harry się obudził, z początku nie do końca wiedział, gdzie się znajduje. Podniósł się gwałtownie, w pierwszej sekundzie w ogóle nie pamiętając, co się wydarzyło. Czy naprawdę aż tak dużo wypił na wczorajszej imprezie? Gdzie był, która w ogóle była godzina? Zerwał się jak najszybciej z dość niewygodnej kanapy i podszedł do okna, aby ze zdziwieniem stwierdzić, że słońce już chyli się ku zachodowi. Chyba naprawdę musiał dość długo spać... Odwrócił się z powrotem w stronę kanapy i dopiero wtedy zobaczył, że cały ten czas był przykryty kocem. Kto mnie przykrył? - pomyślał. W tym samym momencie wszystko zaczęło mu się przypominać, a wspomnienia uderzyły w niego z siłą tak mocną, że zakręciło mu się w głowie. Impreza. Butelka. Louis. Ciężarówka. Jezioro. Opuszczona chata.

Kurwa mać.

Wybiegł gwałtownie z drewnianej, wręcz walącej się w oczach chaty, pragnąc jak najszybciej dowiedzieć się, gdzie do cholery był. Jak miał dotrzeć stamtąd do domu?! Gdzie jest Louis?!
Zostawił mnie. Oczywiście, że mnie zostawił. Kto normalny czekałby cały pieprzony dzień na jakiegoś nieudacznika z problemami, żeby się obudził i... Jestem beznadziejny, beznadziejny, beznadziejny... Jak ja mogłem w ogóle śnić takie rzeczy?

Na zewnątrz zimne powietrze trochę go uspokoiło, by za chwilę znów poczuł, że się to zaczyna. O nie - pomyślał - Nie, nie, błagam, tylko nie to... Czuł, jakby miał zaraz umrzeć, z trudem łapał powietrze, obracając się na wszystkie strony i biegnąc prosto przed siebie, w stronę jeziora. Czuł, jak jego ciało zaczyna się trząść.

- Ataki paniki mogą powtarzać się jeszcze przez najbliższy czas - powiedział pan Hawkins do Anne, która stała w jego gabinecie z zatroskaną twarzą, ściskając troskliwie dłoń swojego syna - Nie jestem w stanie dokładnie stwierdzić, jak im zapobiegać, jego przypadek jest dość specyficzny... Przy tych atakach... w najgorszych przypadkach mogą nastąpić duszności, więc konieczne jest, żeby nigdy nie zostawał sam, przynajmniej przez najbliższe dwa miesiące, dopóki terapia się nie skończy.

- Rozumiem - odpowiedziała zamyślona, bardziej do siebie niż do psychologa.

Harry miał dość. Miał dość tego, że wszyscy traktują go, jakby był czymś kruchym i delikatnym, czymś, co w każdej chwili może wyślizgnąć im się z rąk i potłuc na najmniejsze kawałeczki. "Poradzę sobie, zawsze radziłem. Nie potrzebuję leków. Nie potrzebuję psychologów. Nie chcę terapii. Będę normalny, będę udawał, że już wszystko jest w porządku, wszystko, żeby tylko tam nie wrócić" - pomyślał, mając na myśli psychiatryk, najgorsze miejsce, w którym kiedykolwiek był i w którym musiał spędzić miesiąc swojego życia po tym jak... Ale już to nie miało znaczenia, bo przecież miało być dobrze - "Po przeprowadzce zacznę nowe życie, to ja zaopiekuję się mamą, nie ona mną. I nie będę. Miał. Żadnych. Więcej. Ataków. Paniki. "

- Harry? - Louis zobaczył go, jak wchodzi na molo, na którym akurat siedział, cały roztrzęsiony, ledwo łapiąc oddech - Harry! - krzyknął i nie minęła sekunda, jak już był przy nim. Jego silne ramiona przytrzymały go, żeby nie upadł. Louis próbował zachować zimną krew, ale Harry widział w jego nieziemsko błękitnych oczach przerażenie tak wielkie, jakiego jeszcze nie widział u nikogo.

- Harry, do jasnej cholery! - zdenerwował się, ale bardziej przez to, że zupełnie nie wiedział, co robić. Położył go na chłodnych deskach molo tak, że głowa Harry'ego spoczywała na jego kolanach - Oddychaj, kurwa! - w jego oczach zbierały się łzy. Harry nie miał pojęcia, dlaczego. Przecież to był tylko on. Tylko on. Co kogoś takiego jak Louis mógł obchodzić ktoś taki jak on?

- N-nie zostawiłeś mnie - wyszeptał słabo, tak, że Lou ledwo go usłyszał, uspokajając się nieco, dokładnie w momencie, gdy Louis już miał zacząć robić uciskanie klatki piersiowej. Jego oddech wciąż pozostał nierówny, a jego ciało całe drżało. Jednak coś było w oczach tego chłopaka... coś, co sprawiało, że Harry uspokajał się momentalnie.

Show Me Love | Larry StylinsonWhere stories live. Discover now