II. Like the sun used to shine

6.5K 386 1.7K
                                    

01 września 2011 r.

Nastał ten dzień.

Dzień, od którego zależało dalsze życie Harry'ego.

Czy da radę wyjść na prosto, poznać nowych przyjaciół, udać że jest normalny? Czy może historia się powtórzy i Harry znowu stanie się z jakiegoś powodu pośmiewiskiem całej szkoły, ponieważ nie potrafi inaczej? Ponieważ do niczego innego nie jest stworzony?

1 liceum. Nowa szkoła, nowe miasto, nowi ludzie.

Ale czy nowy Harry?

Czy na pewno był już gotowy na to, by zacząć wszystko od nowa, czy poradzi sobie z samym sobą i polubieniem siebie, czy da radę polubić kogokolwiek i nie wyjść na aspołecznego dziwaka, który nie ma pojęcia o niczym?

Harry w duchu przez całe wakacje modlił się, żeby ten dzień nie nadszedł. Jednak nadszedł i Harry wiedział, że musi po prostu wstać i przez to przejść.

Przecież nie może być w końcu aż tak źle.

Z chwilą, kiedy jego budzik zadzwonił po raz dziesiąty, chłopak postanowił, że definitywnie musi wstać. Że da radę, że pozna nowych ludzi, że będzie to jeden z najbardziej emocjonujących dni w jego życiu, ponieważ jest silny i da radę. Dokładnie w tej samej chwili, w której pomyślał, że już na pewno wszystko będzie dobrze i że optymistyczne nastawienie to podstawa, wstając wywrócił się o postawiony wieczorem na podłodze kubek, tym samym wpadając na stojące nieopodal krzesło i ostatecznie lądując na ziemi ze stłuczonym ramieniem i optymistycznym nastawieniem już na poziomie zerowym.

- Cholera jasna - wyrwało mu się, chociaż bardzo rzadko przeklinał.

Anne wbiegła do pokoju jak oparzona.

- Nic ci nie jest?! - przestraszyła się, widząc Harry'ego na ziemi, a gdy ten odchrząknął ze zrezygnowaniem coś niezrozumiałego, musiała powstrzymać się od śmiechu.

- Nie, jest świetnie - oznajmił, wstając.

- Harry... - usiadła obok na łóżku po tym jak wyczuła sarkazm - Będzie dobrze, zobaczysz.

- Oczywiście, że tak - posłał jej jeden ze swoich ironicznych uśmiechów i wyszedł, kierując się do łazienki.

Tak naprawdę nie miał ochoty o tym rozmawiać.

Tak naprawdę nie miał ochoty w ogóle wstawać z łóżka. Najlepiej zaszył by się w nim i chował się tam do końca życia. Z dala od obrzucających ludzi gównem dupków, od nadopiekuńczych matek i morderczych kubków po herbacie.

O wiele łatwiej by było, gdyby Niall i Sadie tu byli. Miałby wtedy z kim siedzieć podczas przerw i wychodzić po lekcjach, jednak musieli wrócić do swojego domu w Irlandii, więc Harry znów nie wiedział, co ma ze sobą zrobić, ponieważ był cholernie samotny i cholernie przerażony, że wszystko znowu doprowadzi go na dno, z którego ledwo udało mu się wyjść.

Ale Harry nie miał wyjścia. Już nie raz radził sobie sam, dlatego musiał poradzić i tym razem. Po porannej toalecie wrócił jeszcze na chwilę do pokoju, żeby się ubrać i wziąć szybko rzeczy i chcąc jak najszybciej wyjść, żeby mieć już to wszystko za sobą, ruszył w stronę drzwi. Po drodze rzucił jeszcze szybko okiem na jeden ze swoich cytatów i przemyśleń, które wieszał na ścianie.

"Spłoniemy i jak feniks odrodzimy się z popiołu, silniejsi o wszystko to, co nas zniszczyło"...

---

Droga, którą Harry pokonywał idąc do szkoły, na całe szczęście nie była długa. Mógł oczywiście złapać autobus i sobie podjechać, mógł też pójść na skróty przez park, a biorąc pod uwagę fakt, że dzień był ciepły i słoneczny, Harry wybrał tą drugą opcję.

Show Me Love | Larry StylinsonWhere stories live. Discover now