Louis obudził się w Boże Narodzenie z ramionami pełnymi Harry'ego. Wciąż nie mógł uwierzyć, że dane mu są te momenty i zastanawiał się, czy zeszła noc w ogóle była prawdziwa. Nie miał pojęcia, gdzie się teraz znajdowali, jaki będzie los ich związku. Wszystkim, co wiedział było, że oboje chcą walczyć. Sięgnął i odgarnął loczka z oczu chłopaka. To był świąteczny poranek i obudził się z pięknym chłopcem, którego kochał boleśnie mocno, w ramionach. Nie mógł zwalczyć uśmiechu na ustach. Zawinął sobie jeden z loków bruneta na palec. Wciąż miał szansę na naprawę, wciąż miał szansę - możliwość przyszłości - z Harrym.
Nagle, drzwi od sypialni otworzyły się i zostali zbombardowani przez Daisy, Phoebe, Ernie'ego i Doris, skaczących na łóżku, a w drzwiach stanęła uśmiechająca się Lottie.
- Obudzili mnie pierwszą - powiedziała. - Zasugerowałam im, żeby przenieśli się do was.
- Dzięki za to - jęknął Louis, kiedy Doris na niego nadepnęła.
- To Gwiazdka! To Gwiazdka! - zaśpiewała cała czwórka.
- O tak! - zaśmiał się Harry, próbując ułożyć sobie skaczącego Ernie'ego na brzuchu. - Czy Mikołaj zostawił prezenty dla potworów?
- Tak! - piszczała Doris. - Mi zostawił mnóstwo!
- Ok, ok. Idźmy zatem je zobaczyć - szatyn wstał z łóżka, biorąc bliźniaki na ręce. Harry nie był dużo dalej, kolejna para bliźniąt trzymała się na jego ramionach. Lottie śmiała się.
- Hej, trzymajcie się - powiedział Louis, gdy stanęli na szczycie schodów. Odetchnął, zanim wypuścił Doris i Ernesta ze swoich ramion. Odwrócił się do Harry'ego i wycisnął delikatny, niewinny pocałunek na jego ustach. Ten sapnął cicho, zaskoczony, a jego oczy rozszerzyły się, gdy szatyn się odsunął. Louis uśmiechnął się nieśmiało, sprawiając, że Harry zarumienił się i ukazały się jego dołeczki. Odwrócił się on w nieudanej próbie ukrycia swojego uśmiechu i koloru na policzkach.
- Dobrze, zatem - uśmiechnął się starszy, chwytając Ernie'ego i Doris z powrotem w ramiona. - Zobaczmy, co zostawił Święty Mikołaj!
Salon był niemal po sufit zapełniony wieloma jasno opakowanymi podarunkami. Louis wiedział, że dla wielu ludzi święta tracą magię, gdy dorastają. W tym domu nigdy się tak nie stało. Jay zawsze szła na całość, przygotowując i kupując prezenty na tę okazję przez cały rok. Zawsze chciała, by jej dzieci miały niezapomniane święta, nie ważne jak dorosłe były.
- Nikt jeszcze nic nie otwiera - skarcił Louis, gdy dzieci zaczęły szukać swoich pakunków. - Nie, dopóki mama nie powie, że możecie.
- To nie jest śmieszne - jęknął Ernie z wielkim kartonem na kolanach.
- Przepraszam, gołąbki - Jay pojawiła się w drzwiach. - Zasady są zasadami. Poczekajcie, aż włożę ciasto na śniadanie do piekarnika i sprowadzę waszego ojca. Potem możemy zająć się prezentami.
- Idę zrobić jakąś kawę - powiedział decydująco Louis. - H, chcesz filiżankę?
- Oczywiście. Z piernikową śmietanką?
- Czy wypiłbym bez tego kawę? - zaśmiał się szatyn, obejmując Harry'ego w talii swoimi ramionami i prowadząc go do kuchni. Jedynym czasem, gdy wybierał kawę zamiast herbaty były święta, z powodu piernikowej śmietanki. Był przekonany, że niebo smakuje jak piernikowa śmietanka do kawy.
- Dobrze się bawicie? - zapytała Jay, ścierając ser na wierzch ciasta, zanim umieściła je w piekarniku.
Louis przygotował dwie filiżanki parującej kawy, wlewając także trochę piernikowej śmietanki.
- Oczywiście - powiedział, podając jedno naczynie Harry'emu. - To miło zobaczyć was wszystkich znowu. Ale na miłość boską, ktoś powiedziałby Doris i Ernestowi, żeby przestali tak szybko rosnąć!
Jay zaśmiała się.
- Uwierz mi, zrobiłabym to, gdybym mogła. Wciąż uważacie, że piątka jest dobrą liczbą?
- Oh - oczy Louis natychmiast przeskoczyły na Harry'ego. Dmuchał on ostrożnie na swoją kawę. Kiedy usłyszał pytanie Jay, jego oczy otworzyły się szeroko.
- Dwaj chłopcy, trzy dziewczynki - odpowiedział prosto brunet. Louis poczuł coś ciepłego w swoim brzuchu.
- Cóż, wiem doskonale, jak niesforne mogą być. Ale jeśli ktoś jest zdolny do tego i wychowa piątkę dzieci na wspaniałych ludzi, to będziecie to wy. Patrzcie na mnie - zachichotała kobieta, wycierając dłonie w ścierkę. - Dan kazał mi przyrzec, że nie będę tak 'chcę wnuki' gadać w wami. Jednak wiem, że gdy przyjdzie czas, to wam się zdarzy. Wy dwaj... - Jay uśmiechnęła się, potrząsając z czułością głową. - To czasami wciąż zapiera mi dech w piersiach. To znaczy, jestem bardzo zakochana w Danie i Louis, ty wiesz, że w Marku także byłam - pewnego razu. Ale sposób, w jaki wy dwaj jesteście razem, jak byliście przez te dziesięć lat, cóż. Po prostu nie mogę oddychać. Nie znam nikogo tak tak niewinnie zakochanego jak wy. I coś pięknego niedługo wydarzy się w waszych kartach, ponieważ przez te ostatnie kilka dni, czułam jakbyście zakochiwali się w sobie wciąż od nowa - sięgnęła, by uścisnąć policzek Harry'ego (przyp.tłum. wiecie, tak jak babcie robią). - To jak pierwszy raz, gdy Louis przyprowadził ciebie do nas do domu, bo „musisz go poznać, mamo, jest cudowny i kocham go i potrzebuję, żebyś go poznała". Ledwo możecie oderwać od siebie wzrok, albo ręce. Nie wiem, co się u was działo przez ten miniony rok, ale znów jest tak samo. Kiedy patrzycie na siebie, wasze oczy wypełnione są tak wielką miłością i przywiązaniem, i do cholery - Jay odwróciła się, dotykając swoich oczu rąbkiem szmatki. - Dan! - krzyknęła. - Złaź na dół, żebyśmy mogli otworzyć prezenty! Przepraszam - uśmiechnęła się do Harry'ego i Louisa. - Tak się rozkleiłam.
Louis nie miał pojęcia, co powiedzieć. Wiedział, że jego matka była intuicyjna. Znała go lepiej niż on sam.Więź, którą z nią utrzymywał była inna niż ta, którą miała z innymi dziećmi. Zawsze powtarzali, że są przyjaciółmi. Jay wiedziała o nim wszystko, wewnątrz i na zewnątrz, jeszcze zanim on był w stanie uświadomić to sobie. Czy było możliwe, że wyczuła w nich tę pasję przez ostatni kilka dni? Czy było możliwe, że zauważyła, iż na nowo odżyli?
- Mamo - powiedział szatyn, porzucając filiżankę, by objąć Harry'ego ramionami. - Będąc szczerym, ten rok był ciężki dla nas obu. I był czas, gdzie kwestionowaliśmy to, czy przebrniemy przez te chwile. Ale myślę, że będzie w porządku. Myślę, że poradzimy sobie - zaryzykował spojrzenie w stronę bruneta. Jego oczy były wypełnione łzami i uśmiechał się jak szalony.
- Oh, kochanie - Jay potrząsnęła głową. - Wy dwaj macie trwać. Będziecie. Wasza miłość była prawdziwa i silna w każdym przeszłym życiu i będzie kontynuowana w każdym następnym. I nad czymkolwiek pracowaliście, wyszliście z tego silniejsi niż byliście. Jesteście jak zakochane gołąbki. I popatrzcie teraz na siebie - Jay zachichotała. - Cała nasza trójka, zaryczany bałagan. Dobrze, więcej nie rozmawiajmy. Jesteście zakochani, to piękne i wszystko. Teraz lećcie otworzyć prezenty!
Louis został chwilę z tyłu, by sprawdzić jak się ma Harry po tej rozmowie z nią.
- Hej, wszystko ok, H? - zapytał, wyciągając palce, by unieść jego brodę. - To było dużo, huh?
- Um, tak - przytaknął młodszy, z mokrymi oczami i przytłoczony. - Po prostu... nie oczekiwałem tego, tego ranka.
- Przepraszam.
- Nie, nie, to w porządku - Harry otarł oczy wierzchem kciuka. - Idźmy otworzyć prezenty, dobrze?
- Ok - Louis wyciągnął dłoń, by ten mógł ją chwycić. Nie był pewien, czy to zrobi - nie obwiniałby go, jeśli nie - ale dłoń Harry'ego dopasowała się łatwo do tej jego i razem skierowali się do salonu.
***
YOU ARE READING
Make My Wish Come True PL (Larry)
FanfictionLouis już zgodził się spędzić święta ze swoją rodziną i zabrać tam Harry'ego. Jest tylko jeden problem... On i Harry zerwali i nie chcą nikomu o tym powiedzieć, aż do końca świąt. Okładka: Darrrow Oryginał opowiadania został usunięty