Littlefinger

134 17 10
                                    


Poranek był dla Littlefingera niezbyt udany, co więcej, pozostawił po sobie niesmak, którego nie zmył nawet porządny kielich wina. Jego zły humor spowodowany był spotkaniem Rady, które można by powiedzieć, zostało zwołane specjalnie dla niego. A dokładniej dla Lysy Arryn, której rękę bezceremonialnie mu wciskali. Królowa dobrze pamiętała, iż Petyr był kiedyś w dość b l i s k i c h stosunkach z siostrą Cat, gdyż mężczyzna nieszczególnie się z tym krył, choć w istocie takie określenie sprawy było eufemizmem, gdyż rozpowiadał on na prawo i lewo o tym jak skradł jej cnotę. Nie było w jego naturze czegoś żałować, więc uznał, że ta szeroko rozpowiedziana informacja jeszcze się kiedyś przyda, nawet jeśli teraz niosła za sobą tylko same utrudnienia. Bowiem jasne się stało, że w obliczu tak napiętych stosunków między rodami, zdobycie Doliny Arrynów stało się kluczowe, a jak Littlefinger sam wspomniał, jedynie on ma do niej klucz. Dzisiejszego ranka posypało się wiele komplementów, zmieniających się po krótkim czasie w szantaż, mających na celu nakłonienie Petyra do wstąpienia w związek małżeński z Lysą. Choć póki co udało mu się obronić przed tym wątpliwej jakość zaszczytem, wiedział że już nie długo Cersei go przyciśnie i przymusem wyśle na Wschód. Do tego czasu musiał uwolnić Sansę i wymyślić sposób na ''odsunięcie'' swej przyszłej żony.

Teraz zaś siedział w karczmie czekając na ser Dontosa, któremu chciał uprzejmie, acz stanowczo, wytłumaczyć, że nie jest mu już potrzebny. Zastanawiał się nawet nad upozorowaniem jego zniknięcia, ale doszedł do wniosku, że rycerz nie będzie chciał go wydać, gdyż to on zbyt często pojawiał się w otoczeniu Sansy, a nie Petyr.

Mężczyzna był pierwszy raz od dawna niespokojny. Co chwila spoglądał przez okno lub bawił srebrnymi guzikami antracytowej koszuli. Czuł w kościach, że właśnie zaczyna się nowy, bardzo ważny w jego życiu rozdział. Prawie już widział ten wymarzony szczyt drabiny. Pragnął wszystkiego i pył pewien, że jest bliski osiągnięcia tego.

- Ach witam, lordzie Baelish, czy może lordzie Harrenhal? Dobrze, że nie zapomniałeś o starych przyjaciołach - powiedział z uśmiechem ser Dontos stanąwszy u progu oberży. Petyr kiwnął mu głową na przywitanie i odsunął krzesło. Jego towarzysz usiadł i poklepał go po ramieniu. Na swej nieświeżej, lnianej bluzce miał ciemną plamę po jakimś trunku. W dodatku czuć od niego był nieokreślonymi, acz z pewnością niezbyt sprzyjającymi zdrowiu substancjami. Bez wątpienia staczał się, choć w humorze był przednim.

- Posłuchaj, wiem że pokładałeś we mnie nadzieje. Muszę powiedzieć, że nawet jestem ci wdzięczny, bo to dzięki tobie wyszedłem z dołka i znalazłem nowy cel. Ale... nie uda nam się jej uratować. Jest zbyt dobrze chroniona - zaczął Littlefinger nadając swemu głosu zrozpaczony i bezsilny ton, jego rozmówca spojrzał jednak na niego z przechyloną głową, jakby mówiono do niego w nieznanym, martwym języku.

- Kto jest zbyt dobrze chroniony? - spytał, po czym zamówił róg ale. Petyr westchnął i pomasował sobie kciukiem nasadę nosa. Czy to możliwe, że przed chwilą czuł do tego wierutnego idioty namiastkę wdzięczności?

- Sansa - odchrząknął i rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu, kogoś, kto mógłby podsłuchiwać.

- Ah! Zapomniałem, patrz przyjacielu. Tyle cię tu nie było... Naprawdę mi z głowy wypadło. No ale Sansa... Tak... Jak ona musi za mną tęsknić. Cóż, nie ma już narzeczonego, więc mogę bez strachu się za nią wziąć, no nie? -zaśmiał się rubasznie i walnął pięścią w stół. Petyr ostatkami sił powstrzymał się od przewrócenia oczami.

- W takim razie życzę szczęścia, mój panie. Ja muszę już wracać do swej pracy. Życzę miłego dnia - powiedział i posłał mu najbardziej jadowity uśmiech jaki potrafił z siebie wykrzesać. Co mu tam, niech go sobie interpretuje jak chce.

Gdy opuścił karczmę skierował swe kroki znów w stronę zamku, choć musiał przyznać, że przyszło mu na myśl, by odwiedzić Tannę. Nie potrafił powiedzieć, na czym polega łącząca ich relacja, jednak czuł do niej swoistą sympatię. Była po prostu śliczną, inteligentną i dobrą dziewczyną, która potrafiła zachować swój charakter w formie nienaruszonej pomimo wszystkiego, co jej się przydarzyło. Trudno było jej nie polubić.

Słońce wylegiwało się leniwie na nieboskłonie, a Littlefinger szedł przed siebie już w lekko polepszonym humorze. Zmienność nastrojów była jedną z cech, których naprawdę w sobie nie lubił, lecz teraz cieszył się, że udało mu się choć na chwilę uwolnić od wiszącego nad nim jarzma ślubu.

Gdy dotarł już pod zamek od razu został zauważony przez jednego z rycerzy.

- Lordzie Baelish, lady Lannister chciała się z tobą widzieć - rzekł do niego mężczyzna. Petyr prychnął poirytowany. I dobry humor szlag trafił.

- Zajdę do niej w odpowiednim momencie - odpowiedział i odszedł. Jeśli Cersei myśli, że będzie do niej przylatywał na każde skinienie, to grubo się myliła. Ostentacyjnie więc przycupnął na ławce, w miejscu dobrze dla każdego widocznym. Miał zamiar posiedzieć tak trochę, a jeśli mu się poszczęści to ktoś doniesie Królowej, że jej wierny poddany woli się poobijać, niż do niej przyjść. Może wtedy choć w jednej trzeciej zdenerwuje się tak samo, jak on.

Po odczekaniu stosownego czasu uznał, że warto się już zbierać, gdyż dłuższe zwlekanie mogłoby się źle dla niego skończyć. Wstał powoli i wszedł do zamku. Drzwi do samotni Cersei były otworzone.

- Witaj, Wasza Miłość - rzekł wchodząc bezgłośnie. Królowa spojrzała na niego spod swych długich, ciemnych miejsc i wskazała na podbijany szkarłatnym aksamitem fotel.

- Siadaj. Chyba miałeś dzisiaj bardzo pracowity dzień, bałam się nawet, że może już nie przyjdziesz- powiedziała, po czym wstała, by nalać nowo przybyłemu wina.

- Nie waż na to, pani. Miałem pewną sprawę do załatwienia. Niesamowicie dużej wagi - odrzekł, a sądząc po jej minie, dobrze wiedziała, że jej towarzysz spędził ten czas na nic nierobieniu. Uśmiechnęła się jednak sztucznie.

- Rozumiem, bycie tak zacnym lordem zobowiązuje - powiedziała i zamilkła. Littlefinger wiedział, że specjalnie robi długie pauzy, by go zdenerwować. Chociaż był bardzo cierpliwym człowiekiem i nie przeszkadzały mu jej zagrywki, postanowił udawać wielkie zainteresowanie.

- A mógłbym wiedzieć, z jakiegoż to powodu mam zaszczyt być tu teraz z tobą, pani ? - spytał gładząc palcami bródkę. Cersei spojrzała na niego, tak, jakby od tego, co zaraz miała powiedzieć zależało jego życie

- Och, to nic związanego z Lysą Arryn. Po prostu, jako że nie przyjąłeś tej propozycji zakładam, że pozostaniesz jeszcze jakiś czas w Królewskiej Przystani?- Gdy Petyr kiwnął głową kontynuowała - W takim razie chciałabym cię gorąco zaprosić na ślub.

- Ach tak? Czy nasza słodka Margaery już przybyła? - spytał, tym razem autentycznie zdziwiony. Było niemożliwym, by w tym mieście zdarzyło się coś, o czym on nie miał pojęcia. Cersei zaśmiała się na jego słowa.

- Nie mówię przecież o ślubie Joffrey'a! Tylko Sansy z Tyrionem.

-------------------------------------------------------------------------




Littlefinger znowu łazi, myśli i w sumie to nic nie robi.

Chyba jestem beznadziejną pisarką XD Jak nie będą miała co robić z życiem, to policzę ile razy użyłam w swej opowieści słowa '' jednak'' i frazy '' nie umiał/a, nie wiedział/a''. No ale w każdym razie, jak sami już dostrzegliście, niedługo ślub Sansy. A potem przyjazd Oberyna :>

Gra o Tron NiekonwencjonalnieWhere stories live. Discover now