×24×

118 20 5
                                    

Mam w głowie ogromny mętlik. Nawet nie wiem o czym powinnam myśleć. Nie wierzę... nie wierzę, że moi rodzice polowali, a nawet tak po prostu zabijali te istoty. Bez sumienia. Nieważne co zrobiły, ale to nie ludziom jest dane osądzać ich los. Nikt nie ma prawa pozbawiać innej osoby życia, nieważne jak zła ona jest. To jest rasizm! Chociaż może w ich świecie prawo działa inaczej...

- Kurwa, Alison...- Poczułam szturchnięcie z boku mojego ciała.

Nie zareagowałam. Nie jestem w stanie wykrztusić z siebie słowa. Tak nie można... Tylko te słowa krążyły po mojej głowie.

- Alison...- Usłyszałam westchnienie wilkołaka.

-Nie... nie, tak nie można.- Znowu się powtarzam, tyle, że tym razem na głos.- To... to nienormalne! Nie wierzę.

- Skarbie...- Poczułam jak chłopak zaczął pocierać moją dłoń swoim kciukiem.

- Nie! Ja... ja muszę pomyśleć.

Nie czekając na jego odpowiedź szybko chwyciłam w dłoń kurtkę i pędem wybiegłam z hotelu, po drodze zarzuciłam ją na ramiona. Nie wzięłam nawet telefonu.

Biegłam przed siebie, nie do końca wiedząc gdzie. Chcę być sama. Muszę pomyśleć, a obecność wilkokrwistego mi w tym nie pomaga.

Wbiegłam w las, ale nawet to mnie nie zatrzymało. Pędzę praktycznie na oślep. Mój umysł jest zaćmiony przez myśli.

Po kilkunastu minutach jestem już wyczerpana. Padam na kolana dziurawiąc sobie spodnie w tych miejscach i rozcinając skórę do krwi. Opieram się na dłoniach, głowę opuściłam w kierunku swoich nóg.

Krzyczę... Tak głośno krzyczę. Jestem pewna, że przepłoszyłam już wszystkie zwierzęta z okolicy.

Jestem córką zabójców. Jestem córką zabójców. Jestem córką zabójców...

Brzydzę się ich, ale zarazem chciałabym ich poznać. Chciałabym znać własnych rozdziców. Porozmawiać z nimi choć przez kilka minut. Poznać...

Jestem córką łowców...

Zabijali te wszystkie niezwykłe stworzenia, pobratymców mojego mate... dla pieniędzy!

Podnoszę roztrzęsione dłonie do czoła, potem na oczy. Ścieram łzy, które spływają mi kaskadami po policzkach i dekolcie, którego nie zasłania rozsunięta kurtka.

Jeszcze miesiąc temu żyłam sobie spokojnie... na swój sposób. Mimo że byłam gnębiona w szkole, to moje życie było bardziej unormowane niż teraz. To aż śmieszne. Czym zawiniłam? Jestem dzieckiem, które chciało odkryć tajemnice swojej rodziny. Do niedawna byłam samotna... teraz mam Theo i moich opiekunów. Bardziej ich rozumiem. Nie jestem ich dzieckiem. Spadł na nich obowiązek zajęcia się mną, nawet gdyby nie chcieli, nie mogliby odmówić. Chociaż mieli prawo oddać mnie przy pierwszej lepszej okazji do domu opieki, nie zrobili tego.

A moi biologicznie rodzice? Mordercy i tchórze. Rozpoczęli wojnę, której nie byli w stanie zakończyć... Uciekali aż w końcu sprawiedliwość i chęć zemsty ich dopadła.

Nawet nie mogę sobie wyobrazić jaki ogromny ból musiał poczuć brat tego Alfy. Stracić rodzeństwo. Cała odpowiedzialność za stado spadła na niego.

W pewnym momencie mój szloch zagłuszył inny dźwięk, a mianowicie głośne warczenie. Ocieram oczy i spoglądam przed siebie. To, co tam widzę jeszcze bardziej mnie załamuje i przeraża.

Przede mną stoi co najmniej z pięć wilków i kilku postawnych mężczyzn, pomiędzy nimi również dostrzegam kobiety.

Na samym środku tego dziwnego zbiorowiska stoi całkiem pokaźnych rozmiarów jasnowłosy mężczyzna. Na oko mógłby mieć ponad czterdzieści lat. Jego twarz wyraża spokój, nie tak jak jego towarzyszy, którzy nieustannie powarkują w moim kierunku.

Teraz to boję się nie na żarty. Przewróciłam się na pośladki i na czworaka zaczęłam się cofać do tyłu, cały czas nie spuszczając z załzawionych oczu mężczyzn, który również przygląda mi się z zafascynowaniem. Dreszcze ogarnęły moje ciało, przez co przyśpieszyłam z ruchami.

Jak na pstryknięcie palców wilki poruszyły się i okrążyły mnie z każdej strony, tak, abym nie miała możliwości ucieczki. Byłam w pułapce.

- Witaj, Alison.- Powiedział jasnowłosy. Spojrzałam na niego nieufnie, ale nie odpowiedziałam.- Może wiesz, kim jestem?- Zapytał i dumnie wypiął pierś. Zrobił krok do do przodu. Chciałam się cofnąć, ale ostre warknięcie zza moich pleców odradziło mi ten pomysł. Jeszcze raz spojrzałam na mężczyznę i niepewnie pokręciłam głową.

Mężczyzna uśmiechnął się kpiąco.

- Zapach tego Omegi na tobie jest bardzo wyraźny, ale nie aż tak jak po całkowitym sparowaniu.

Zrobiłam wielkie oczy. Zna Theo, tylko kim on do diabła właściwie jest?!

- Śledziłem was.- Jeszcze bardziej się do mnie przybliżył, po czym kucnął, aby być ze mną twarzą w twarz.- Wiedziałem, że jego przeznaczona musi być kimś wyjątkowym, ale nawet mi do głowy nie przyszło, że to mogłabyś być ty. Zaginione dziecko małżeństwa Claremont.- Zaśmiał się, ale bez kszty rozbawienia. Oczy pozostały poważne-. Jestem zdziwiony, że stworzyli ciebie. Jesteś taka piękna, niczemu winna, delikatna, a oni? Nawet do piekła ich nie przyjęli. I to nas wyzywają od potworów...

Przerwał w połowie zdania, po czym podniósł swój wzrok na coś, co znajduje się nade mną.

Nie musiałam długo czekać na odpowiedź, bo coś delikatnie trąciło mnie w bok i widok zasłoniła mi kupa szarej sierści. Od razu rozpoznałam kto to.

Szybko podniosłam się na nogi i przytuliłam do boku ogromnego wilka. Ten cicho mruknął na ten gest, po czym znowu zaczął głośno i przerażająco warczeć na wszystkich wokół. Nawet ja się lekko wystraszyłam. Serce biło mi jak oszalałe. Zasłonił mnie własnym ciałem przez spojrzeniami innych.

- Theo, dawno się nie widzieliśmy, co?- Mężczyzna zaśmiał się i wstał.

Mój mate ściszył swój warkot, ale nadal nie zaprzestał tej czynności.

- Czekałem na ten momemt, tylko inaczej sobie go wyobrażałem.- Spojrzał na mnie.- Nie sądziłem, że znajdziesz wsparcie w jednym z nas, patrząc na to kim byli twoi rodzice.

- Oni... To oni byli tacy. Nie ja.- Odezwałam się słabym i chorypniętym głosem przez krzyki i płacz. Nie umiem nawet skleić poprawnego zdania.

- Macie te same geny.- Wzruszył ramionami.- Od lat marzyłem o tym momencie... Widziałem już swoimi oczami jak rozszarpuję twoje ciało na kawałki.

Spojrzałam na niego przerażona i cicho załkałam, bardziej wtulając się w mojego przeznaczonego. Ten kłapnął pyskiem i zaczął wydawać głośniejszy warkot.

- Ale niestety- Obcy wilkołak kontynuował.- teraz plany się zmieniły. Nasze prawo zabrania tykać kobiet, które odnalazły wśród naszego gatunku swojego przeznaczonego. Przynajmniej moja sfora musi się do tego stosować. Ja jako Alfa tym bardziej nie powinnienem łamać zasad. Patrząc na to, że Theo jest dla mnie niczym syn, nie mogę, a nawet nie mam zamiaru cię krzywdzić. Wystarczy na was spojrzeć, już widać tą miłość.- Wysyczał. Wyraźnie nie był zachwyconym tym, że musiał zmienić plany.

Zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem nas nie podpuszcza. W jednej chwli mówi mi o tym jak marzył, aby mnie zabić. Po prostu chciał zlikwidować moje geny z powierzchni ziemi. A w drugiej zachwala moją miłość do Theo i na odwrót. Pogubiłam się już.

- Kim tak właściwie jesteś?- Zabrałam głos.

- O, bym zapomniał... Nazywam się Logan.

***
Dodane- 6 grudzień 2017r.
Słów- 1117

WESOŁYCH MIKOŁAJEK!

Samotny Wilk~ Mój Omega/zawieszoneWhere stories live. Discover now