5

1.4K 112 37
                                    






Spędziła na Dworze Wiosny miesiąc.

Nic się nie działo, nikt jej nie przeszkadzał, a w pewnym momencie Lucien dał jej spokój. Tamlina absolutnie nie interesowała. Na początku kazał jej czasem deklamować poematy, ale szybko się znudził. Nie słynął nigdy z zamiłowania do sztuki. Można go było określić mianem nieokrzesanego zabijaki co najwyżej. 

 Amalie zaszywała się w bibliotece, albo zwiedzała okolicę. Zawsze ze strażnikami, którzy najwyraźniej mieli jej dość. Jej i jej wiecznego optymizmu. Amalie nie pasowała do posępnego Dworu Wiosny. Do przeklętych fae, którzy czekali tylko na wyrok. Amarantha z pewnością niedługo zmusi Tamlina, by pojawił się pod Górą. Amalie już zacierała ręce na samą myśl. 

A czas płyną nieubłaganie. Dla wszystkich. Odczuwali to tym bardziej, im bardziej zbliżał się termin, w którym wszystko będzie stracone. 

Amalie w końcu podjęła decyzję o wyjeździe. Pojawiła się przed Tamlinem, podziękowała za gościnę i oznajmiła, że rusza dalej. Księcia Dworu Wiosny absolutnie to nie obeszło. Odprawił ją jak psa, by wrócić do swoich spraw. Amalie obiecała sobie w duchu, że kiedyś jej odpowie za tę zniewagę.

Powrót do Hybernii upłynął jej szybko. A gdy stanęła na wyspie, prawie rozpłakała się ze szczęścia. Dom! W końcu była w domu! A gdy ujrzała zamek, wrzasnęła ze szczęścia. Jej koń poruszył się niespokojnie, ale uspokoiła go bez problemu. A potem spięła i pognała jak strzała. Nie bała się wrócić. Choć pobyt na Dworze Wiosny uświadomił jej jak bardzo fea boją się jej króla. By ło to niezwykle upajające uczucie. I bardzo jej się podobała.

Zamek rósł szybko przed jej oczami, aż w pełnym galopie przekroczyła bramy. Koń zatańczył pod nią, a gdy zeskoczyła i podała wodze stajennemu, dyszał ciężko. Zmusiła biedaka do niemalże śmiertelnego biegu. Zatrzymała się tylko na chwilę, by poklepać gniadego wierzchowca po szyi, a potem udała się na spotkanie z królem.

Prawdopodobnie była jedyną osobą, która mogła wejść do jego sypialni bez pukania. Król tolerował jej impertynencję, samowolkę i naukę szermierki. Z pewnością nie bez znaczenia była tu uroda Amalie, która zjednywała jej przychylność każdego mężczyzny. Ale król mógł doceniać jej walory, co nie znaczyło, że stracił dla niej głowę. A Amalie nie była naiwnym dziewczątkiem. Nie łudziła się, że jeśli się mu znudzi, to wyrzuci ją jak starą zabawkę.

Na razie jednak się nie znudził.

Amalie ukłoniła się po przekroczeniu progu komnaty. Miejsce w łożu królewskim zajmowała złotowłosa fae. Amalie skrzywiła się ostentacyjnie. Ktoś grzał mu łoże, gdy jej nie było. Nie powinna być zaskoczona. Nie powinno jej to zranić. Ale zraniło. Siłą woli powstrzymała się przed rozszarpaniem kobiecie gardła. Nie mogła tak się poniżyć. Nie powinna. Co nie znaczyło, że nie zapamiętała jej twarzy. Uprzykrzy suce życie za to, że romansowała z jej królem.

-Arian, w końcu – powitał ją, leniwie rozciągając się na wielkim łożu, zasłanym czarną pościelą. Amalie pożerała go wzrokiem. Uśmiechnął się zimno. Lubiła ten uśmiech. I wszystkie niewypowiedziane obietnice, które skrywał.

-Dwór Wiosny to nudne miejsce – powiedziała na wstępie. Machnął na nią ręką. Amalie podeszła. Przycupnęła na skraju i czekała. W tym czasie złotowłosa fae czmychnęła. 

-Ale czegoś się dowiedziałaś?- mruknął, muskając jej twarz palcami. Amalie poddała się pieszczocie. Zamruczała jak kot.

-Tamlin nie ma szans na przełamanie klątwy. Za mało czasu.

-Nie doceniasz książąt Prythianu – parsknął jego wysokość, prostując się. Chwycił ją za ramiona i przyciągnął ją do siebie.

-Nie są aż tak potężni! – zaprotestowała. Poddała się sile swego pana i władcy. – Są słabi. Amarantha trzyma ich w szachu, tylko Tamlin ma szansę... Ale nie znalazł sposobu na przełamanie klątwy. Wciąż szuka.

-I wciąż mu się nie udaje. To dobre wieści – pochylił się i ją pocałował. Lepszej nagrody nie mogła oczekiwać. Jednakże Amalie wciąż nie wiedziała... Wciąż coś nie dawało jej spokoju...

-Panie mój, czemu nie ruszysz na Prythian i nie podbijesz ich? Przecież możesz zrobić to bez uciekania się do podstępów – zapytała, odsuwając się lekko. Król roześmiał się.

-Ale to byłoby nudne, Arian! A ta gra jest o wiele ciekawsza. Cudownie będzie ich niszczyć, powoli i boleśnie, delektując się rozpaczą ocalałych, by zgnieść ich nadzieję... - Amalie oblizała usta. Podobała jej się ta perspektywa. Jednak nie dane było jej zapytać o coś więcej. Król pociągnął ją na łoże.

I wszelkie pytania i wątpliwości musiały poczekać.

***

Amalie wpatrywała się w horyzont. Od jej wycieczki minęły kolejne tygodnie. Nie tęskniła za Prythianem, ale zastanawiała się, czy Tamlinowi się udało. Nie miał już wiele czasu. Klątwa była zgoła prosta. Książę Dworu Wiosny upokorzył przed laty Amaranthę, nazywając ją zimną, nieczuła suką. I oznajmił wszem  i wobec, że wolałby zlec z ludzką kobietą, niż z nią. Oczywiście, Amarantha się wściekła. Przeklęła Tamlina podczas pamiętnego balu, oznajmiając, że ma czterdzieści dziewięć lat na odnalezienie ludzkiej kobiety, która zdolna będzie go pokochać, ale żeby tak prosto nie było, częścią klątwy było przytwierdzenie masek, które uczestnicy Dworu Wiosny mieli na balu do twarzy. Na stałe. By książę nie mógł pokazać swej twarzy żadnej kobiecie. I kolejnym drobnym utrudnieniem, był fakt, że ta kobieta miała z całego serca nienawidzić fae. I zabić jednego. Z Dworu Wiosny. Tylko taka kobieta mogła przełamać klątwę. 

Oczywiście, przez te wszystkie lata nie znalazła się żadna zdolna zabić fae. A co dopiero pokochać!  

Zdała pełen raport królowi, gdy już skończyli. A potem wróciła do swoich zajęć. Wciąż trenowała i próbowała zrozumieć swoją moc. Szło jej topornie. Ale miała cały czas tego świata, by to rozgryźć. A póki co mogła spokojnie szkolić swe talenty w szpiegowaniu, knuci i zabijaniu. Kochanka króla miała pecha. Tak się jakoś złożyło, że uległa nieszczęśliwemu wypadkowi i została oszpecona. Amalie rzecz jasna nie miała z tym nic wspólnego. Ale widziała rozbawiony wzrok króla. On wiedział jak było naprawdę. Wiedział, że Amalie potrafiła być zazdrosną suką. I wiedział, że swój gniew wyładuje na jego kochankach. Do tej pory zabiła już trzy. A on nie przejmował się tym i czasem brał kolejne. Amalie niektóre tolerowała. Większość znała swoje miejsce. Wiedziały, że łoże króla należy tylko do niej.

Obróciła się błyskawicznie, gdy podszedł do niej kapitan straży królewskiej. Pokłonił się i wręczył zapieczętowany list. Amalie uniosła brwi. Kapitan nie robił za posłańca, sprawował zbyt wysoką funkcję na dworze. Zabrała list i poczekała aż odejdzie. Ethag był jednym z  jej nauczycieli. Od kiedy pozycja Amalie wzrosła i musiał się jej kłaniać, ich wzajemne stosunki znacznie się ochłodziły. Amalie lubiła go. To był porządny, lojalny fae. Właśnie dlatego piastował swój urząd.

-Dziękuję – mruknęła do pleców kapitana. Poczekała aż wyjdzie. Dopiero wtedy rozdarła pieczęć. Przebiegła wzrokiem tekst. Pismo fae było piękne. Kaligrafowano każdą literę starannie, bez pośpiechu. Fae niczego nie robili szybko, a Amalie cechował nadpobudliwość typowa dla ludzi. Siłą woli zmuszała się, by nie zachowywać się jak człowiek. By być fae w każdym calu.

Jednakże powinna zmartwić ją treść listu. Powinna, ale nie martwiła. Uśmiechnęła się drapieżnie.

Właśnie rozpoczęła się gra o Prythian.  

Zdrajczyni ✔Where stories live. Discover now