Rozdział VI.

1.7K 121 24
                                    

        - Pani... Ja nie potrafię... - powiedział blondyn.
Kobieta wydęła swe wypomadowane na czerwono usta i dotknęła jego loków.
- Masz tylko wołać moje imię.
Popchnęła chłopaka na łoże i zaczęła rozpinać mu spodnie. Uklękła i nachyliła się nad jego kroczem.
- Ach Kardeiz! Ktoś może wejść.
- Nic nie szkodzi braciszku.

        - Posłałem list do Camelotu - powiedział król. - Wyjaśniłem waszemu władcy, że jesteśmy w kiepskiej sytuacji politycznej i ślub z jego podopieczną tylko zaogniłby nasz konflikt z sąsiadami.
- Dziękuję ci - rzekł Arthur.
- Postanowiłem jednak pozwolić wam zostać jeszcze kilka dni żebyście wypoczęli dobrze, nie chciałbym żebyście pomyśleli, że źli z nas gospodarze - mówił siwowłosy mężczyzna. - Nalegam abyście zostali.
Morgana uśmiechnęła się do Lohengrina, a Merlin stał na uboczu przysłuchując się ich rozmowie. Król zgarnął Arthura ramieniem i podprowadził z dala od uszu pozostałych.
- Mamy również przepiękne czarodziejki, bo widzisz - wyszeptał - twój ślub z czarodziejką w przyszłości mógłby umocnić nasz sojusz.
Arthur uśmiechnął się bez przekonania.
- Ale co ja będę namawiał, tak tylko zachęcam. O! - powiedział już do wszystkich. - Ależ jest jeszcze bardzo ważna kwestia. Słyszeliście już o Evernie... Otóż szlachetne zwierzę uznało, że mój syn jest gotów aby na powrót używać swego daru.
Lohengrin szybko spojrzał na ojca. Wiedział, że ta chwila w końcu nadejdzie, ale mimo wszystko był zaskoczony.
- Posiadam Świętego Graala - kontynuował. Merlin spojrzał na niego jeszcze mocniej zaciekawiony. - Dziś, przy pełni Księżyca mój syn wypije z niego i odzyska swój dar. Zapraszam was moi goście na tą uroczystość.
Bliźniacza siostra Lohengrina stała obok swego brata, wpatrywała się w niego przygryzając dolną wargę. Merlin zmarszczył brwi na ten dziwny widok. Żył w przekonaniu, że żadna osoba nie powinna tak patrzeć na krewnego.
        Wszyscy się rozeszli do swoich komnat, by przyszykować się na wieczór. A kiedy już Księżyc rozpoczął wędrówkę po niebie zaproszeni zebrali się w kamiennej grocie, w której sklepieniu był spory otwór, aby srebrny blask wpadał przez niego swobodnie na wyżłobioną w ziemi misę. Na jej środku był mały stopień, na którym najwyższy członek Rady postawił kielich z brązu. Miał to być ów sławny Święty Graal. Merlin, Arthur i Morgana przyglądali się wszystkiemu z boku. Król, jego córka i Rada wznieśli ręce w górę, i zaczęli przemawiać w języku dawnej religii.
Widzieli tylko ciemne sylwetki czarodziejów i jedną oświetloną blaskiem Księżyca, należącą do księcia Monsalvat.
Momentalnie rozpadał się deszcz, który wypełnił kielich nadając wodzie cudowne właściwości. Lohengrin uklęknął na jedno kolano i wzniósł go uroczyście. Wypił każdą kroplę a potem zanurzył go w skalnej misie, ponownie zbierając do niego wodę. Podał Graala ojcu, który wypił z niego jeden łyk, napiła się z niego również księżniczka i wszyscy członkowie Rady. Z piersi każdego wypłynęła biała, świetlista nić i owinęła Lohengrina, każda jedna. Chłopak zacisnął powieki, gdy nici zaczęły się zacieśniać, aż nie wniknęły w jego ciało. Krąg ludzi również się zacieśnił, jakby przewidział, że blondyn ma zaraz upaść, by w porę go złapać i zabrać do jego komnaty.

        - Braciszku... - mówiła gładząc jego czoło. Lohengrin miał zamknięte oczy i pogrążony był we śnie.
- Morgana... - szepnął niewyraźnie.
- Kardeiz, twoja siostra kochany... - wyraźnie posmutniała. Dotknęła jego obojczyka a potem pocałowała go w usta. Zabrała bezwładną rękę brata, położyła się obok niego wciąż ją trzymając. Przysunęła szczupłe palce Lohengrina do swojej twarzy. Na ramię chłopaka spadła łza. Kardeiz pocałowała ucho blondyna i pospiesznie wstała, kiedy usłyszała zbliżające się kroki.
Do komnaty wszedł Arthur. Dziewczyna nie powitała go ze zbytnim entuzjazmem.
- Och to ty... - powiedziała.
- Tak, szukam Merlina, widziałaś go? 
- Nie rozglądam się za służbą. Dziwne, że ty wiecznie go szukasz. Powinno być raczej na odwrót.
- Czasem jest... - wyburczał. Zaskoczyła go jej oschłość. - Coś się stało?
- Owszem, jutro wyjeżdżam i prawdopodobnie mój brat nie obudzi się zanim wyruszę do zamku mojego narzeczonego. Zobaczę go dopiero na własnym weselu, za tydzień.
Minęła Arthura bez słowa i wyszła.
        Książę szukał Merlina, aż w końcu znalazł go w zamkowej kuchni.
- Tu jesteś - powiedział do chłopaka, który właśnie jadł w kącie resztki z obiadu. Ścisnęło mu się serce, bo on jadał w swojej komnacie, a na obiad miał pyszny udziec, kaszę i grillowany karczek, podczas gdy Merlin zajadał się, siedząc na taborecie chałką z masłem.
- Idziemy - powiedział łapiąc chłopaka za ramię.
- Ał! Jeszcze nie zjadłem! - wykrzyczał zdziwiony jego zachowaniem.
- Zaczekaj na mnie w mojej komnacie Merlinie.
Czarodziej się skrzywił, ale wykonał polecenie prawie natychmiast.
Kiedy wyszedł z kuchni Arthur podszedł do jednej z kucharek.
- Niech przyniosą mi pieczoną kaczkę z kaszą.
- Oczywiście panie - odpowiedziała kobieta, po czym ukłoniła się nisko.
Blondyn podrapał się po głowie i skierował w stronę swojej komnaty. Po otwarciu drzwi zobaczył chłopaka, który stał z założonymi rękami. Wpatrywał się w niego ze złością.
- Siadaj - rozkazał książę.
Brunet usiadł przy małym, mahoniowym stole.
- Powiesz mi czemu mnie tu ściągnąłeś?
- Nie.
Czarodziej przekręcił głowę i popatrzył na niego z ukosa mocno zdziwiony. Arthur objął łokcie dłońmi i stał tak, ignorując jego spojrzenie. Chłopak popukał w blat stołu palcami, a potem podparł na nim łokieć i położył policzek na dłoni. Lewą rękę przesuwał powoli w stronę krawędzi, aż nadgarstek za nią nie zwisł. Po dłuższej chwili wyprostował się, bo ktoś zapukał. Arthur uchylił drzwi.
- Ja to wezmę - powiedział blondyn do kogoś za drzwiami.
Zamknął je nogą, a w rękach miał srebrną tacę, na której był talerz przykryty srebrną pokrywą.
Merlin zdziwił się, że książę postawił wszystko przed nim i zdjął pokrywę. Przed jego oczami pojawiła się złocista kaczka z parującą kaszą. Piękny zapach wdarł mu się do nozdrzy. Popatrzył na blondyna pytającym wzrokiem.
- Jedz - powiedział książę.
- Dziękuję... - Merlin poczuł ciepło w sercu i zaszczypały go oczy.
Książę usiadł bokiem na krześle stojącym po drugiej stronie stołu. Czarodziej wciąż się w niego wpatrywał, ale Arthur zawzięcie udawał, że nic takiego nie zrobił. Nie mogąc już dłużej wytrzymać przepięknego zapachu zabrał się do jedzenia. Ukroił sobie udziec i wgryzł w niego, delektując się doskonale upieczonym mięsem.
Arthur zerknął na niego i pokręcił głową uśmiechając się pod nosem.
- Jako moja prawa ręka będziesz musiał umieć jeść sztućcami, jak szlachcic.
Merlin zebrał na widelec górę kaszy, po czym udało mu się ją zmieścić do ust. Z wypchanymi policzkami spojrzał na blondyna z przejęciem. Przełknął boleśnie źle pogryzione jedzenie.
- Ale jak to? - zdziwił się.
Arthur parsknął cicho.
- A co myślałeś? Że pozwolę ci zasiadać w królewskiej jadalni i jeść jak chłop?
Brunet wytrzeszczył oczy, udko, które trzymał w ręce zastygło w połowie drogi do jego ust.
- Będę jadał w królewskiej jadalni? - ucieszył się.
- Tak. Przecież powiedziałem, że sytuacja się zmieni, kiedy zostanę królem.
Na twarz Merlina wypłynął szeroki uśmiech.
Arthur odpiął od pasa mieszek i położył go obok talerza. Merlin znów popatrzył na niego zdziwiony.
- Przecież twój ojciec już mi zapłacił za ten miesiąc.
- Od dziś dostajesz podwyżkę, oczywiście ani słowa nikomu.
- To trochę dziwne... - Czarodziej zrolował w palcach sznureczek przy woreczku.
- Wcale nie. Weź pieniądze, potrzebujesz ich i ci się należą.
- Dzięki Arthurze. - Po chwili namysłu postanowił zmienić temat. - Myślisz, że Morgana będzie próbowała coś zrobić Utherowi?
- Nie... Ona taka nie jest - odpowiedział zdecydowanie. Choć sam nie był tego do końca pewien, to chciał w to wierzyć.
- Widziałem wczoraj coś dziwnego... - zaczął brunet. Artur wyraźnie się zaciekawił. - Księżniczka Kardeiz dziwnie patrzy na naszego druida...
- Nie rozumiem.
- No wiesz... Jak kobieta patrzy na mężczyznę takim maślanym spojrzeniem, tak ona patrzyła na niego... Tyle, że to jej brat i bardzo mnie to zdziwiło.
- Wiem, że ona jest dziwna Merlinie, ale nie rozpowiadaj takich głupot. Musiało ci się coś pomieszać.
- Może... Ale to było podejrzane.
Arthur zastanowił się przez chwilę.
- Nie wiem, czy mi się udziela twoja chęć do opowiadania bzdur, ale ja chyba też widziałem coś podobnego... Kiedy cię szukałem i wszedłem do komnaty Lohengrina, ona szybko wstała i była jakaś oziębła dla mnie.
- Smutno ci, że już za tobą nie lata? - zaśmiał się Merlin.
- Nie, po prostu bardzo smucił ją fakt, że niedługo wyjeżdża do narzeczonego i zobaczy brata dopiero na ślubie. Do tego zauważyłem, że kiedy nie ma w pobliżu Lohengrina, jest dla mnie wredna. A kiedy jej brat jest blisko, to robi się natrętna i się przymila.
- Arthurze, nie miałem pojęcia, że jesteś taki spostrzegawczy.
- Zamknij się Merlin.
Brunet zaśmiał się krótko.
- Źle to wygląda - powiedział chłopak. - Mam nadzieję, że Lohengrin nie jest takim dziwakiem jak jego siostra, bo inaczej zraniłoby to Morganę.
- Nie daruję jeśli ten idiota ją skrzywdzi - zdenerwował się Arthur.
        Późnym popołudniem Arthur przechadzał się po zamkowym korytarzu, gdy nagle jego uwagę przykuły dziwne odgłosy dobiegające z pokoju księżniczki. Ciekaw, czy jego podejrzenia są prawdziwe rozejrzał się po korytarzu i zajrzał przez dziurkę od klucza. To co zobaczył sprawiło, że zagotowało się w nim momentalnie. Wściekły, bez zastanowienia otworzył drzwi i wparował do środka. Zobaczył Kardeiz i blondyna o krótkich, kręconych włosach całujących się przy stole.
- Ty śmieciu! - krzyknął w stronę Lohengrina. Chłopak momentalnie się obrócił i przerażony patrzył, jak Arthur zmierza w jego kierunku.
Kardeiz zaniemówiła i tylko widziała pięść księcia zmierzającą w stronę twarzy jej brata. Chłopak upadł trzymając się za szybko puchnące oko.
- To nie tak jak myślisz Arthurze! - odezwała się w końcu, kiedy mężczyzna przymierzał się do drugiego ciosu. - Znaczy to jest, tak jak myślisz, ale on nie jest prawdziwym Lohengrinem...
- Co? - spytał z zaciśniętą w ręce koszulą chłopaka. Odwrócił twarz w jej stronę.
Dziewczyna podała chłopakowi jakąś miksturę i przed oczami Arthura zamienił się on w kogoś zupełnie innego. Teraz miał brązowe, proste włosy do ramion i zielone oczy.
- To mój służący, Bash...
Nastała długa, niezręczna cisza. Arthur puścił chłopaka.
- Czy ona cię do tego zmusiła?- spytał go po chwili.
- Nie panie.
- Idziesz ze mną. - Pociągnął go w górę za koszulę na plecach i prowadził do komnaty Lohengrina. Musiał upewnić się, że to nie żadna sztuczka. I faktycznie, prawdziwy książę leżał na swym łożu, pogrążony w głębokim śnie.
- Możesz odejść - powiedział Arthur do chłopaka, a ten natychmiast opuścił pomieszczenie.
Księżniczka czekała na Arthura na korytarzu. Kiedy zamknął drzwi, Kardeiz odezwała się.
- Wiem co teraz myślisz... Ale uczuć się nie wybiera.
- To już jest zboczenie, a nie uczucie. Jak mogłaś? Gdyby on się dowiedział, nie chciałby cię znać. To nie miłość, to wypaczenie. Wykorzystałaś swoją magię do spełnienia chorej fantazji, dziwię się, że tacy ludzie otrzymują dar.
Dziewczyna nachmurzyła się.
- Mogłabym wymazać ci pamięć, ale podczas, gdy udawałam, że się za tobą uganiam zdążyłam zauważyć, że jesteś honorowy. Mam więc nadzieję, że nie wyjawisz mojego sekretu. I tak niedługo wyjeżdżam i nie będę już widywała brata.
- Może i nie jestem najlepszym przykładem, kogo powinno się kochać, ale uważam, że rodzina to rzecz święta i nie powinno się jej tak traktować. Musisz z tym skończyć. - Po tych słowach odszedł pospiesznie i zniknął za zakrętem.
        Nazajutrz Kardeiz wyjechała o świcie do swego narzeczonego, wraz z matką. Reszta pożegnała je przy bramie. Lohengrin wciąż spał, gdy wieczorem, do jego komnaty weszła lady Morgana. Chłopak otworzył oczy, gdy tylko kobieta usiadła na brzegu jego łoża.
- Pisz do mnie - powiedział smutno.
- Oczywiście, a ty do mnie.
Pocałowała go na pożegnanie.

Merthur w świecie alternatywnymOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz