Rozdział X.

857 43 1
                                    

Przenikliwie zimny wiatr wdzierał się do pokoju przez otwarte okno. Rozwiał jasne włosy. Czerwone, niewyraźne usta wyłaniały się zza zasłon falujących w mroku, na podobieństwo całunu. Niczym Banshee - zwiastun zbliżającej się śmierci.
- Jestem tu - zawyła żałośnie.
Spomiędzy przeźroczystych zasłon wystawała ręka, trzymająca kielich z brązu.
- Jestem tu.
Kielich wypadł z jej ręki, ale zanim uderzył o posadzkę, chłopak zbudził się zlany potem.
Przejechał ręką po pustym prześcieradle po swojej prawej. Zerwał się i zapalił wszystkie świece w komnacie swoją magią. Nikogo nie było. Pospiesznie włożył buty i porwał pas z mieczem.
Jego jasne loki podskakiwały w pędzie. Biegł ile sił w nogach, korytarzem, a potem schodami w dół. Kamienne wrota świątyni stały otworem. Wkroczył do oświetlonej blaskiem księżyca groty. Blade światło wpadało przez okrągłą dziurę w sklepieniu. Kolejne wrota również były otwarte, w komnacie za nimi panował półmrok. Wyciągnął miecz.
- Pokaż się! - krzyknął w ciemność.
Coś zaszeleściło cicho wewnątrz komnaty.
Podmuch mocy wyrwał mu miecz z ręki i wyrzucił daleko do tyłu na posadzkę. Nim zorientował się w sytuacji, już miał ostrze na gardle.
Z mroku wyłoniła się twarz kobiety o krwistoczerwonych ustach.
- Kardeiz? - wyszeptał zawiedziony. - Dlaczego to robisz? Włamałaś się.
- Ktoś wie, że tu jesteś? - spytała, ignorując jego reprymendę.
Lohengrin zastanowił się przez chwilę.
- Owszem. Ojciec niedługo tu będzie.
- Kłamiesz! - wysyczała. - Doskonale wiem, kiedy mój brat kłamie. Tak jak wtedy, kiedy wiem, że gdy patrzysz na tę Pendragon, twoje uczucia są szczere. Wiesz, jak łamie mi to serce? - mówiąc to, jej oczy zaszkliły się od wzbierających łez.
Przycisnęła ostrze trochę bliżej, kalecząc jego szyję.
Blondyn ciężko przełknął ślinę. Drobinki potu błyszczały na jego skórze. Położyła delikatnie dłoń na policzku Lohengrina.
- Mieliśmy już o tym nie rozmawiać. Wyjaśniliśmy sobie, że to przez to, że nas rozdzielili, gdy byliśmy zbyt małymi dziećmi, aby rodzinna więź mogła się między nami wykształcić - tłumaczył.
- Ty tak chciałeś to pojmować. Moja miłość jest prawdziwa. Dlaczego nie widzisz, jaka jestem troskliwa i słodka? I piękna...
- Ranisz mnie siostro... Twój sztylet przeciął mi skórę.
Kardeiz wzdrygnęła się i cofnęła nieco ostrze, wciąż zachowując czujność. Samotna łza spłynęła po jej policzku.
Lohengrin odetchnął niezauważalnie. Obok jej głowy, w głębi pomieszczenia, dostrzegł leżącą na posadzce, czarnowłosą kobietę. Nie był w stanie stwierdzić, czy oddycha. Piedestał był pusty, nie widział nigdzie Graala. Znów przełknął ślinę, zwrócił wzrok na twarz Kardeiz. Wpatrywali się w siebie nawzajem, prosto w oczy.
- Masz rację... Wiesz, że nie powiem tego, nie potrafię - zaczął. Jego brwi ani drgnęły. - Lecz zbyt długo to trwa, bym nie pojął, że chyba takie jest moje przeznaczenie. Chciałbym tego samego co ty. Chciałbym móc odrzucić swój rozsądek, myśl, że to niewłaściwe.
- Znowu mnie okłamujesz braciszku - załkała, a łzy niepowstrzymanie wypływały z jej oczu. Wycelowała czubkiem ostrza w jego serce. - Bardzo bym chciała, żeby tak było. Próbujesz mnie oszukać, żeby ją ratować. Wiem, kiedy kłamiesz, a ty... - przerwała, widząc jego zbliżającą się twarz.
Lohengrin przysunął się bliżej, ich usta omal się nie spotkały, dzieliła je odległość małego palca. Chłopak zacisnął powieki.
- Dzień, w którym dowiedziałem się, że mam siostrę i, że jest ona tak piękna, że aż myśli o tym wytrąciły mnie z równowagi, był dniem, w którym zostałem przeklęty. Anioły zakpiły sobie ze mnie, nie wierzyłem w swoje nieszczęście. Tamtego dnia nie mogłem usnąć, wiedząc, że zbłądziłem.
Kardeiz zadrżała. W końcu ich wargi się połączyły. Poczuł napierające na jego pierś ostrze. Całował ją czule. Miał wrażenie, że zostaną tak na wieki.
Dopóki Kardeiz nie pisnęła.
Przekręcił ostrze wbite w jej prawy bok i wytrącił szybko trzymany przez nią sztylet. Wyciągnął nóż z jej talii, tylko po to, by wbić go raz jeszcze. Dźgnął ją kilka razy, zniżając się do pozycji siedzącej, przyciskając jej ciało do siebie. Wył żałośnie i obejmował mocno, walczącą o oddech siostrę. Odepchnęła go i upadła obok niego na ziemię.
Kuliła się i płakała. Wiedziała, że kłamie. A mimo to chęć uwierzenia mu była silniejsza. Pozwoliła się oszukać.
Jęki Kardeiz zupełnie ucichły. Lohengrin bał się podejść do Morgany. Jej zlepione włosy zatopione były w kałuży krwi. Powstrzymując spazmy targające jego ciałem, wyciągnął kielich z torby Kardeiz. Uniósł naczynie i łkając, wypowiedział słowa w języku dawnej religii, oznaczające „życie za życie". Jego oczy zalśniły, a Graal wypełnił się wodą, która po chwili nabrała czerwonej barwy.
Podszedł do leżącej bez ducha czarnowłosej. Graal wysunął mu się z rąk i uderzył z łoskotem w posadzkę. Jego zawartość została wchłonięta w kamień.
- Nie zdążyłeś bracie. Nie poświęcisz się dla niej.
Za plecami usłyszał pociąganie nosem.
Nie zdążyłem najdroższa, pomyślał, próbując ostatni raz dostrzec cień życia na jej twarzy.
Poczuł, jakby jego ciało zgniatało się i kurczyło.

Merthur w świecie alternatywnymWhere stories live. Discover now