Rozdział XI.

670 43 11
                                    

        Widziała przed sobą wielkiego łabędzia, kiwającego się na boki. Jego potężna pierś rozgarniała, błyskającą w świetle wschodzącego słońca wodę. Przed nimi, wśród mgieł falował ląd. Łódka, ciągnięta przez łabędzia w końcu zaszurała o piach, a stworzenie zatrzymało się nieco dalej od brzegu, czując opór. Trójkątne płetwy zapadły się powoli, a otrzepane z wody skrzydła wróciły na swoje miejsce przy ciele.

Szli w głąb lądu. Było cicho, żadnych ptaków, żadnego szumu fal ani drzew. Trawa wokół wyrywała się ku niebu, targana wiatrem, który wcale nie doskwierał i otulał ich tajemniczo. Niskie mgły wisiały nad kamienistym klifem. Zaczęło padać. Krople deszczu odbijały się echem z bardzo daleka, choć przemokli już do suchej nitki. Nie słychać było nic, jakby na wyspie wszelkie znane dźwięki wypaczone zostały mroczną oraz spokojną energią tego miejsca.

Maszerowali wydeptaną ścieżką wśród kamieni, dzikich traw i kolczastych krzewów klifu. Po wejściu na najwyższy punkt, w dole widać było wzburzoną kroplami deszczu i wiatrem, taflę jeziora. Między piętrzącymi się skałami, w głębi lądu widniała szczelina. Ich uszu dobiegł pulsujący, głuchy odgłos. Za szczeliną ujrzeli wieżę. Weszli do środka. W jej wnętrzu dudnienie przyspieszyło, dobiegało z okrągłego źródła w marmurowej posadzce. Jego woda miała rdzawo-czerwony kolor, a przy każdym dudnięciu na wodzie pojawiały się nowe okręgi. W istocie było to bicie serca wyspy.

- Zaczekasz tutaj - powiedziała do łabędzia. - Muszę zdobyć składniki do eliksiru, większość już mam, ale niektóre są tylko na wyspie.
Łabędź zamachał skrzydłami i zaklekotał dziobem bezdźwięcznie.
- Nie martw się braciszku, nawet nie pomyślisz, że kiedykolwiek kochałeś kogoś innego. Eliksiry sporządzone w Graalu mają potężną moc, są permanentne. Eliksir miłosny wypity z tego kielicha działa jak prawdziwa miłość, a nie jak jakiś tam urok. Naprawdę mnie pokochasz i będziemy mogli być razem. Z dala od oceniających spojrzeń! Tylko ty, ja i prawdziwa miłość. Oczywiście ma to swoją cenę. Moc kielicha zawsze ma swoją cenę... Twoja dawna ukochana tylko przeszkadzała, ale tym już nie będziesz się przejmował, gdy tylko wypijesz eliksir i przejrzysz w końcu na oczy. Gdy już będziesz po mojej stronie, razem zniszczymy to okropne królestwo, które mnie odrzuciło. Co oni sobie myśleli, że po czternastu latach wrócę i wszystko będzie jak gdyby nigdy mnie nie wygnali ze swojego życia. Udali, że wszystko w porządku... Wszyscy są tacy nieczuli. Ty jesteś inny. Pamiętam twoje łzy najdroższy braciszku. Płakałeś nad moim ciałem, choć to ty dzierżyłeś raniące mnie ostrze. Musiałeś chronić kielich, ale nie chciałeś mnie skrzywdzić. I nie wiedziałeś, czemu rodzice nas rozdzielili. Nie brałeś w tym udziału. Dlatego tak bardzo cię kocham. Zobaczysz, wszystko się ułoży.
Pogładziła jego szyję po czym ruszyła na zewnątrz.
Łabędź przyglądał się wychodzącej z wieży młodej kobiecie czarnymi, zmartwionymi oczami.

        Błyskające na zielono krople wpadały do wody stojącej na posadzce ruin. Dzwonienie stawało się coraz głośniejsze, zielone światło kryształu z początku migające słabym blaskiem, teraz rozświetliło zalane sanktuarium. Arthur przysłonił oczy przedramieniem. Jedną dłoń położył na dłoni Bruneta, spoczywającego na pozostałościach muru.
- Co jest? - szepnął. - Aithusa?
Przez oślepiający blask obserwował z trudem, jak smoczyca wskakuje na mur obok czarodzieja i dotyka nozdrzami szmaragdu zwieńczającego kostur. W tym samym momencie ręka Merlina drgnęła, a w jego płuca tchnęło życie. Z głośnym wdechem otworzył szeroko oczy i w sekundę spojrzał na oszołomionego blondyna zalanego łzami i zacisnął palce wokół dotykającej ich dłoni. Brunet zerwał się, uklęknął i przytulił swojego króla najmocniej, jak tylko umiał. Arthur również objął chłopaka tak mocno, że aż zabolało.
- Boli! Tak! Nareszcie boli! Czyli to nie sen, nie śmierć, ani marzenie - wyszeptał Merlin prawdziwie wzruszony.
- Myślałem, że umarłeś - płakał wraz z nim blondyn. - Ale ty jednak żyjesz? - spytał niepewnie, odsuwając go nieco, by móc mu się przyjrzeć.
- Myślałem, że nie żyję - zastanowił się przez chwilę. - Właściwie, to jestem pewien, że nie żyłem jakąś chwilę. Szukałem cię w takim dziwnym miejscu... To strasznie poplątane... Nie pamiętam już zupełnie, co tam widziałem... Nie da się opisać tego słowami. Aithusa mnie odnalazła i pomogła mi wrócić.
Smoczyca zapiszczała i wbiła głowę w brzuch chłopaka, a ten objął ją i Arthura.
- Kocham cię Merlinie - szlochał Arthur, ściskając mocno i smoka, i jego. - Tak się cieszę, że żyjesz, tak bardzo mi ciebie brakowało. Zastanawiałem się, co ja bez ciebie pocznę, jak niby mam żyć, kiedy moja jedyna miłość odeszła i nigdy nie wróci. Jak ja się cieszę, że się myliłem!
- Ja też cię kocham. Jestem tu, żyję. Dzięki magii Aithusy oraz kostura.
- Tak bardzo mi się podobasz. Będę ci to teraz powtarzał, tak często, jak tylko się da. Nigdy nikogo innego nie zechcę, jesteś moją jedyną miłością Merlinie, już na zawsze.
- Arthurze... To... - Merlin usiłował wykrztusić równie piękną odpowiedź, ale jakaś gula ugrzęzła mu w gardle. Zdołał jedynie w odpowiedzi uścisnąć go mocniej i ucałować w usta.

Merthur w świecie alternatywnymWhere stories live. Discover now