Rozdział III.

2.2K 158 7
                                    

W miarę wypoczęci rankiem wsiedli na konie i ruszyli do wioski. Im bliżej byli, tym bardziej niespokojne robiły się zwierzęta. Próbowali je uspokoić, ale bez powodzenia. W końcu przywiązali konie w lesie pod opieką paru strażników.
- Coś tu nie gra - stwierdził Merlin. - Nikogo nie widać.
Wszyscy popatrzyli po sobie zaniepokojeni.
- Bądźcie ostrożni - przykazał im Arthur.
Minęli parę domów, było bardzo cicho. Przy studni, w oddali zamajaczyła jakaś postać.
- Hej ty! - zawołał książę Arthur.
Zakapturzona postać wskazała na siebie w pytającym geście.
- Kim jesteś i gdzie znajdziemy wójta?
Mężczyzna zsunął kaptur i machnął ręką żeby szli za nim.
- A ty co? Niemowa?
Mężczyzna skłonił się po czym ruszył w prawo. Arthur popatrzył po zdziwionych twarzach swoich kompanów, wzruszył ramionami idąc za miejscowym.
Uliczki były wąskie i kręte. Dotarli do wielkiego domu, który prawdopodobnie należał do wójta.
- Zostańcie tu, wejdę z Merlinem i księciem. Wezmę też paru ludzi, reszta niech stanie na czatach, uważajcie i nie dajcie się zaskoczyć.
Książę Arthur, Merlin i Lohengrin weszli przez drewniane drzwi przytwierdzone zdobionymi, żelaznymi zawiasami, a za nimi czterech rycerzy. Stanęli w przedsionku, z komnat wyłonił się czarnowłosy mężczyzna, miał gęsty zarost i poczciwe krzaczaste brwi.
- Witajcie kochani - powiedział,
- Jestem książę Arthur z Camelotu, a to - wskazał na Lohengrina - książę Monsalvat, byliście jego lennikami. Chciałabym pomówić. Jesteś wójtem?
- Tak panie, zapraszam do gabinetu.
Arthur gestem powstrzymał rycerzy.
- Wy zostańcie i nie wpuszczajcie nikogo.
Dom urządzony był skromnie, gdzieniegdzie stały donice z ziołami. Pachniały mocno, Merlinowi zakręciło się w nosie i stłumił kichnięcie. Zatrzymali się w dużym pomieszczeniu.
- Coś nie tak? - spytał zdziwiony Lohengrin.
- Tyle lat... I nigdy nie miałem szansy poznać Uthera - Arthur przeczuwał najgorsze, głos tego człowieka stał się zimny, nie tytułował króla. - Ale zadowoli mnie również jego syn. Zapłacisz zamiast niego. Na razie - wykrzyczał i w tej samej chwili posłał w ich stronę piorun kulisty. Byłby celny gdyby nie szybka reakcja Merlina, który odepchnął Arthura wspomagając swoje ramiona magią, aby wyglądało to naturalnie. Arthur wpadł na szafkę, a Merlin przeturlał się obok niej. Arthur podał mu rękę i gwałtownie pociągnął, aż chłopak się zachwiał stając na nogi. Obaj blondyni dobyli mieczy, na zewnątrz toczyła się walka. Znaleźli się w pułapce.
- Nie macie szans - powiedział dziwny mag. - Na zewnątrz jest moja armia, są zależni od mej woli, nieśmiertelni. Oddajcie Arthura, a oszczędzę resztę waszych ludzi. Pragnę jedynie zemsty na synu Uthera. Kiedy dowiedziałem się, że ten parszywiec Uther otrzymał Durham, uznałem, że nie będzie lepszej okazji.
- Mówisz o królu! - wrzasnął Arthur. - Okaż szacunek! Z tego co wiem jesteś tylko kolejnym z darem, którego oślepiła chęć zemsty. Nie jesteś pierwszy i z pewnością nie ostatni.
- Nie, drogi książę. Ja będę tym, któremu się powiedzie. - To powiedziawszy złączył obie dłonie. Spomiędzy palcy wyjrzało oślepiające światło, to co było potem zadziało się tak szybko, że wszyscy potrzebowali paru chwil, by dotarła do nich prawda o całym zajściu. Czarownik posłał w ich kierunku ścianę palącego światła. Merlin, bez czasu na zastanowienie, wbiegł pomiędzy Arthura i Lohengrina a maga rozstawiając ręce na boki, patrząc złotymi oczyma na przerażonego Arthura z mieczem w obu rękach, który ani trochę nie dodawał blondynowi otuchy. Czar został wchłonięty przez chłopaka z głuchym odgłosem. Hałas morderczego zaklęcia nagle ucichł i wszyscy osłupieli.
- Niemożliwe! - wrzasnął nekromanta.
- Niemożliwe? - odpowiedział Merlin odwracając się w jego stronę. - Niemożliwym jest to, że byłeś w stanie zamordować całą wieś żeby zdobyć szansę na chorą zemstę! Mam gdzieś co tobą powodowało. Szansy nie wykorzystałeś, umrzyj z tą myślą! - wyszeptał w pradawnym języku zaklęcie i odepchnął go mściwym gestem z całą mocą na ścianę, łamiąc mu kręgosłup.
Wszyscy stali w milczeniu dochodząc do siebie po całym zajściu. Merlin zastanawiał się co teraz z nim będzie. Arthur na pewno poznał jego sekret.
- Dziękuję ci za uratowanie mnie - powiedział Lohengrin jakby nic takiego się właśnie nie wydarzyło. - Pójdę sprawdzić czemu walki ucichły - I wyszedł zamykając za sobą drzwi. Kiedy je zamknął tynk osypał się z sufitu, który od uderzenia cały popękał, wraz ze ścianą. Mag leżał bez ducha przypominając o całym zajściu.
- Merlinie - zaczął Arthur, chłopak czekał na najgorsze. Książę jednak, ku jego zaskoczeniu, jedynie poklepał go po ramieniu i powiedział
- Dziękuję.
Oszołomiony tym, jak łatwo mu to przyszło zdołał tylko pokiwać twierdząco głową.
Arthur wychodząc na zewnątrz nasłuchiwał cichych kroków chłopaka za sobą. Wciąż był pod wrażeniem mocy, jaką zademonstrował Merlin. W tamtej chwili zdecydowany, niemal bez zastanowienia ujawnił swą prawdziwą naturę, aby go ratować.
Na podwórzu walały się przegniłe ciała, przy schodach leżał człowiek, który doprowadził ich do tego domu. Nie wyglądał jak reszta ciał, musiał umrzeć niedawno. Merlin stwierdził , że nekromanta już od dawna powziął kroki, aby się zemścić za jakieś niepoznane krzywdy. Ich przewodnik umarł niedługo przed ich przybyciem, bo wyglądał jakby został uśmiercony i wskrzeszony ledwie parę godzin temu, w przeciwieństwie do innych nieumarłych , którzy cali pokryci liszajami i kośćmi na wierzchu, niewiele już mieli z żywych ludzi.
- Wykopcie groby dla tych nieszczęśników - krzyknął Arthur do żołnierzy. - Potem wróćcie do zamku. Kapitanie - zwrócił się do wysokiego, barczystego mężczyzny - zajmij się wszystkim. I dopilnuj żeby zebrano wszystkie ciała, z domów również. Przeszukajcie wszystkie chaty, może znajdziecie tutaj chociaż pokrycie długów.
- Chodźmy po konie i wynośmy się stąd.
Cała trójka ruszyła w stronę lasu. Szli w milczeniu. W milczeniu również podróżowali konno. Zatrzymali się na popas w godzinach późnopopołudniowych. Rozpalili ognisko, wcześniej upolowali dwa zające. Lohengrin zastrugał długie kije i podał jeden Merlinowi.
Nim mięso dobrze się upiekło, w lesie zrobiło się ciemniej. Wieczorem wygłodniali podzielili porcje i w ciszy zjedli.
- Stanę na czatach - zaproponował Lohengrin. Odszedł kawałek biorąc ze sobą miecz oraz koc. Usiadł niedaleko, okrywając ramiona przed zimnem.
Merlin patrzył zamyślony w ogień. Setki razy rozmyślał, co by zrobił i powiedział w sytuacji takiej jak ta. Ale teraz zwyczajnie zabrakło mu pomysłów. Arthur zachowywał się dziwnie. Gdyby nie ten jego spokój, chłopak powiedziałby mu coś w stylu "więcej mnie nie zobaczysz", "wiem co myślisz". W rzeczywistości nie wiedział, co siedzi w głowie jego przyjacielowi. Chciał przerwać niezręczną ciszę, albo udać, że nic się nie wydarzyło. Lohengrin wyglądał wtedy na bardziej zdziwionego niż Arthur, choć w jego stronach magia to nie przestępstwo.
Mimo względnego przyzwyczajenia do tego, że Merlin jest czarodziejem, Arthur nie miał pojęcia co dalej. Mieli świadka całego zdarzenia, więc nie wiadomo czy wszystko nie wyjdzie na jaw. Może czas przyzwyczajać się do myśli, żeby odesłać Merlina i ukryć przed Utherem.
- Więc... - zaczął Arthur z walącym sercem - Jesteś czarodziejem! - powiedział tak, jakby gratulował komuś pokonania go w pojedynku.
Merlin zakłopotany popatrzył dookoła uśmiechając się krzywo. Przytaknął.
- Nie miałeś zamiaru mi o tym powiedzieć?
- Często miałem - odpowiedział zmieszany. - Często o tym myślałem, parę razy byłem tego nawet bliski, ale za każdym razem kwitowałeś wszystko słowami, które średnio zachęcały do samego bycia czarodziejem w Camelocie.
- Mhm... Więc to moja wina? - obruszył się.
- Oczywiście, że tak! Nigdy nie dałeś sobie nic powiedzieć. W Camelocie nienawidzi się wszystkich z darem. Nawet jeśli to dar gadania z drzewami - zakończył ironicznie.
- Wyobraź sobie, w jakim postawiono mnie miejscu. Ojciec uczył mnie pogardy dla magii. Popierałem go całym sobą, bo zawsze udowadniano mi, do czego dopuszczają się czarodzieje. Znasz jakichś dobrych magów, którym nie odbiła szajba?
- Owszem. Siebie, wszystkich druidów, mojego ojca, który zmarł oraz jeszcze dwie osoby. Więcej nie miałem przyjemności poznać, gdyż, jak wiadomo, nikt tutaj nie obnosi się zbytnio ze swoją mocą.
Arthur potrząsnął złączonymi dłońmi, które opierał na kolanach.
- Mimo wszystko, to całkiem niezły wynik - przyznał niechętnie Arthur. - Więc sam teraz wiesz w jakiej sytuacji obaj się znaleźliśmy.
- Tak - przyznał. - Chciałbym prosić cię o wybaczenie. Gdyby nie to, że jesteś księciem, gdyby nie wszystkie te słowa, które wypowiadałeś przeciw czarom, zapewne powierzyłbym ci ten sekret w zwyczajnej rozmowie, a nie w ostateczności. Mimo wszystko, i tak zawsze czekałem na odpowiedni moment by to wyznać.
Książę uśmiechał się gorzko. Z cienia podszedł do nich Lohengrin, jego mina zdradzała poirytowanie.
- Skoro zamierzacie gawędzić i nie spać, pozwólcie, że chociaż ja się położę.
Rozłożył koc po drugiej stronie ogniska i z szelestem zakrył głowę pledem.
Dalsza rozmowa nie miała już sensu, dlatego Arthur powiedział tylko
- Mimo to i tak uważam, że zwlekałbyś, aż do mojej śmierci. Ale rozumiem dlaczego. Lepiej nie mówmy już o tym.
Po krótkim namyśle zwrócił się również do Lohengrina, którego postać falowała niewyraźnie za płomieniami.
- Śpisz?
- Nie.
- Możesz mi przyrzec, że nie wydasz Merlina?
- Tak, możesz być pewien, że tego nie zrobię. A jak wyjaśnimy pokonanie czarownika?
- Tak jak zawsze. Syn Uthera przebił jego serce mieczem. Możesz również powiedzieć, że to ty go zabiłeś, wedle uznania.
- Nie zależy mi na tym - odparł. Zaraz potem dodał - Zadziwiasz mnie Arthurze - podniósł się do pozycji siedzącej - Myślałem, że jesteś jak ojciec. Teraz zastanawiam się nad moją rolą w tym wszystkim... Możesz być pewny, że nie wydam swojego.
Oboje z Merlinem osłupieli, co książę Monsalvat miał zamiar im wyznać?
- Dobrze kombinujecie. Na przykład zacznijmy od mojego konia. Jest jednorożcem z ułamanym rogiem.
Znów zdziwieni siedzieli w milczeniu.
- Jeśli nie wierzycie, możecie sprawdzić sami.
Śnieżnobiały koń poruszył się niespokojnie, kiedy do niego podchodzili. Na czole zwierzęcia z trudem można było zobaczyć wypukłość, gęsta grzywa zakrywała ją niemal całkowicie. Ową wypukłością okazała się pozostałość po ułamanym rogu.
- Kłusownicy jej to zrobili, teraz jest jedynie zwykłym koniem, ale mam zamiar przywrócić temu stworzeniu cześć, na jaką zasługuje - powiedział Lohengrin gładząc grzbiet pyska swojego jednorożca. - Strażnik tych pięknych, dumnych zwierząt powierzył mi pewną misję, z racji, ze sprzyjam magii, podjąłem się jej bez zastanowienia. Muszę dowieść Evernie, że mam szlachetne serce, wówczas odzyska róg, a ja swoją magię, którą straciłem przez zboczenie ze ścieżki dobra - westchnął smutno. - Nie byłem kiedyś taki jak teraz. Jeszcze niecałe 5 i pół wiosen temu byłem zdolny do wszystkiego, byleby osiągnąć cel, ale zmieniłem się. Jeśli to prawda, jednorożec wyczuje, czy rzeczywiście zasługuję na moc, którą odebrała mi rada Monsalvat.
Usiedli z powrotem przy ognisku, Merlin dorzucił drew.
- To za dużo, jak na jeden dzień. Lepiej się prześpijmy przed podróżą - poradził Arthur.
- Możecie iść spokojnie spać - powiedział Merlin - stanę na czatach.
Arthur spojrzał na niego z troską po czym położył głowę na pelerynie, która pełniła rolę poduszki.
- Cieszę się, że się zmieniłeś - powiedział Merlin do Lohengrina, który też już układał się do snu - miło jest udowadniać światu, że to nie magia jest zła, lecz to ludzie z darem zbyt często ulegają jej pokusie.
- Masz rację, ale byłem wtedy młodszy i o wiele słabszy niż teraz. Rodzina to zauważyła i dostałem szansę na odzyskanie ich zaufania.
- Jeśli wolno mi spytać - powiedział niepewnie - za co odebrali ci dar?
- Dzieci z wioski, przez którą kiedyś przejeżdżałem śmiały się z mojego wyglądu. Byłem wtedy bardzo chudy, odstawały mi uszy bardziej niż tobie.
- Dzięki - uśmiechnął się sztucznie z udawaną urazą w głosie. W rzeczywistości Merlin miał spory dystans do swojego wyglądu.
- Oj, wybacz. Twoje są w porządku. Ale moje? Nie umiałem się z siebie śmiać, z resztą mówili naprawdę podłe rzeczy - kontynuował. - W końcu nie wytrzymałem, był ze mną jedynie giermek, dzieci nie wiedziały kim jestem. Nabrałem ochoty by im to uświadomić. Nawet dziś ciężko mi o tym opowiadać. Wciąż mi to ciąży, i ciążyć będzie już zawsze...
- Każdy ma prawo do błędu - pocieszał go Merlin.
- Ale nie takiego... Najpierw kazałem im uklęknąć. Roześmiali się tylko i chcieli mnie zlekceważyć. Nie chciałem na to pozwolić, nie umiałem mądrze mówić. Za to miałem dar. Siłą ugiąłem pod nimi kolana, nie wiedzieli co się dzieje. A wtedy jeden z nich napluł mi na but. Nie wytrzymałem. Zamieniłem go w ropuchę. Wszyscy wrzasnęli przerażeni, ale ja nie poprzestałem na tym. Zdeptałem go jak oślizłego robala. Nie myślałem trzeźwo. Kiedy rodzice się o tym dowiedzieli, ja sam uznałem, że odebranie mi mocy to będzie najsłuszniejsza kara. Bez mocy musiałem używać częściej głowy i własnej siły, a wtedy już nie mogłem oszukiwać. Wtedy dar za mocno nade mną panował, ale dziś jest inaczej. Wiem, że używanie magii musi być powodowane dobrem lub koniecznością.
- Przykro mi... Wierzę, że się zmieniłeś, panie - uśmiechnął się do niego przyjaźnie, rozumiał jakie pokusy czekają na ludzi obdarzonych mocą. - Twoja rodzina ma magiczny dar?
- Tak, ale nie obnosimy się z tym. Wie tylko zaufane grono osób. Dzieciaki z wioski do dziś nie wiedzą, że miały do czynienia z księciem. Inaczej plotka rozniosłaby się po całym królestwie.
Kiedy poczuli znużenie położyli się spać. Noc była spokojna, okolica również. Merlin zasnął z bólem serca i mętlikiem w głowie. Wiele się zmieniło. Jedynym sposobem na poradzenie sobie z niemiłym uczuciem, było przespanie się odrobinę.
Po powrocie Arthur poszedł przedstawić ojcu ustaloną wersję wydarzeń. Merlin zaś musiał wziąć kąpiel, dzień jeszcze trwał toteż książę oczekiwał go w swojej komnacie.
W komnacie księcia paliła się jedna świeca na lichtarzu w kącie. Merlin pozbierał ubrania z podróży do wiklinowego kosza, z zamiarem wyprania ich. Arthur wypełniał dokumenty, pod jego nieobecność uzbierał się ich całkiem pokaźny stos. Chłopak patrzył co jakiś czas jak blondyn znużony czyta, a po chwili zgrabnie zamacza zaostrzone pióro w czerwonym tuszu i samym nadgarstkiem wykonuje zamaszysty podpis.
- Merlinie - powiedział zatrzymując zmierzającego do wyjścia chłopaka - zanieś te dokumenty do skryby, musi podbić pieczątką.
Czarodziej patrzył na zawieszoną w powietrzu rękę Arthura, w której była część listów. Uważał, że wygląda czarująco. Siedział w rozkroku na krześle przy stole, patrzył na niego, nie krytykował. Wszystko o nim wiedział.
Twarz Arthura przybrała zniecierpliwiony wyraz.
- Długo jeszcze mam czekać jaśnie królowo - wycedził zirytowany. Czar prysł.
Merlin momentalnie oprzytomniał i podstawił kosz, książę położył papiery na ubraniach.
- Wybacz - powiedział ciemnowłosy.
Blondyn tylko machnął na niego ręką, jakby pozbywając się utrapienia.
Merlin po raz drugi podszedł do drzwi, lecz przystanął. Znów odwrócił twarz w stronę przyjaciela.
- Arthurze... - zaczął niezbyt pewny tego co chciałby powiedzieć.
- O co chodzi? - rozzłościł się książę, oderwany od pracy po raz kolejny. Kiedy chłopak długo nie odpowiadał, zniecierpliwiony oparł ręce zaciśnięte w pięści po obu stronach kartki przed sobą na stole.
- No co znowu?
Znużone i wyczekujące spojrzenie błękitnych oczu nie pomagało zbytnio Merlinowi.
- Chciałbym powiedzieć... Znaczy dziękuję... Nie, tak w ogóle to chciałbym pogadać - po czym usiadł odstawiając kosz.
Siadanie naprzeciwko księcia, przeszkadzanie mu i to bez pytania, należało do częstych zachowań Merlina. Arthura wciąż jednak zadziwiała zuchwałość chłopaka, bo i tym razem uniósł brwi.
Merlinie - zaśmiał się - nie możesz tak...
- Ale musimy pogadać Arthurze - przerwał mu zdecydowany - I to poważnie. Chodzi o to co teraz ze mną będzie.
- Jak to co? Przecież nie wydam cię więc o co chodzi?
- Nie... - złożył ze sobą dłonie na kolanach i nerwowo przeplatał kciukami - Miałem na myśli, czy mi wybaczysz. Okłamywałem cię, jestem czarodziejem.
Arthur westchnął ciężko, szukał odpowiednich słów w głowie. Zaległa ciężka cisza. W komnacie robiło się coraz zimniej, bo Merlin zapomniał napalić w kominku. Wiosną, niektóre wieczory, były jeszcze bardzo chłodne.
Książę postanowił wreszcie przerwać milczenie.
- Wiem, że chciałeś mi powiedzieć o wszystkim. Ufam, że ku wszystkiemu miałeś swoje powody. Po raz kolejny uratowałeś mi życie i tylko to się liczy. - Widząc zdziwioną minę Merlina dodał - Przecież wszystko jasne. Wszystkie potknięcia, wielkie konary spadające na przeciwników. Nagle wiele rzeczy zostało wyjaśnionych i złożonych w sensowną całość. Ciekaw jestem ile moich osiągnięć, jest tak naprawdę twoją zasługą - zakończył obrażonym tonem i westchnął po raz kolejny. - Ciekawi mnie też, czy dobrze się bawiłeś żartując ze mnie.
Merlin, wyczuwając ostrzeżenie, postanowił nie wyznawać mu, że często bawiło go okłamywanie Arthura. Nagle poczuł piekielne wyrzuty sumienia.
- Uwierz mi, że wolałbym nie kłamać - powiedział szczerze. - Częściej raczej żałowałem, że nie mogę wyznać ci prawdy. Kiedy wtedy, po rozmowie z druidką, zacząłeś mówić rzeczy, których nigdy przedtem byś nie powiedział... Od tamtego czasu zacząłem poważnie zastanawiać się nad wyjawieniem mojej tajemnicy. Czekałem na odpowiedni moment.
Arthur pokiwał głową w zamyśleniu.
- Ja też nie byłem z tobą do końca szczery - wyznał książę - w lesie poznałem twój sekret Merlinie. - Chłopak uniósł brwi zaskoczony. - Tak... Doskonale wiedziałem, kiedy mnie okłamywałeś. Na moment zamieniły się role i to ja byłem tym, który kłamał. Ponadto odkryłem, że nie ma nic śmieszniejszego niż kłamca, który nie ma pojęcia, że został przejrzany na wylot. -Uśmiechnął się gorzko.
Merlin spuścił głowę, zażenowany.
- Widziałem też, że rozmawiasz w smoczym języku, z byłym więźniem jaskiń pod Camelotem. Zapewne pomogłeś mu uciec, co poskutkowało zniszczeniem części miasta...
Teraz chłopak był bliski omdlenia, nagle z oprawcy stał się ofiarą.
- I słyszałeś...
- Słyszałem wszystko -wszedł mu w słowo.
- Arthurze - zaczął prawie płacząc, przypominając sobie swoją decyzję o dopuszczeniu do egzekucji małego druida.
Nie skończył, bo Arthur znów mu przerwał.
- Nie! - Arthur również próbował dokończyć wylewanie swoich żali.
- Dosyć! Żałuję! - krzyknął Merlin zapierając się ręką o brzeg blatu. - Nie chciałem żebyś umarł! Wiedziałem, że to okropne, to co zrobiłem, ale miałem tylko taki wybór. Myślisz, że łatwo jest być czarodziejem, którego wybory mają wpływ na twoje i moje losy?! Kiedyś zostaniesz królem, powinieneś wiedzieć najlepiej, jak się czuję. Ty zadecydujesz o poddanych, a oni otrzymają to, co im dasz - mówił coraz bardziej łamiącym głosem. - Nie miałem pojęcia, że smok zacznie palić domy... Przysięgam!
Arthur ze słowami cisnącymi się na usta, ledwo powstrzymywał się od komentowania.
- Kilgharrah wiele razy mi pomógł, gdyby nie on, sam byłbym teraz pusty. To dzięki niemu moja magia służy dobru, służył mi dobrą radą, ratował przed potwornymi decyzjami. Gdyby nie on, ty i ja dawno gryźlibyśmy ziemię. Nie mogłem wciąż dawać sobie pomagać, w zamian za nic. Uwolniłem go. Sprawiał wrażenie poczciwego, tak wiem głupio to brzmi, ale myślałem, że po prostu odleci. Nie potrafiłem go powstrzymać, pragnął zemsty na Utherze. Musiałem odnaleźć Balinora, władcę smoków, który miał dar. Sprawiał, że wszystkie smoki musiały być mu posłuszne. Ale on umarł... Przed śmiercią wyznał mi, że jestem jego synem i odziedziczę po jego śmierci ten dar. Kiedy następny raz stanąłem przed obliczem mściwego smoka musiał mnie posłuchać i nie zagraża już nikomu. Nie powiem żebyśmy zostali przyjaciółmi, ale na pewno sobie pomagamy.
- Rozumiem - powiedział Arthur. Wysłuchawszy wyjaśnienia nieco się uspokoił. Znów zaczął upewniać siebie o tym, że Merlin jest mimo wszystko tym samym, dobrym przyjacielem. - I przykro mi z powodu śmierci twojego ojca... - dodał współczująco.
- Dziękuję... To było trudne, ledwo nacieszyłem się faktem, że go znalazłem.
Merlin zdał sobie sprawę, że zrobiło się bardzo zimno. Wstał powoli i podszedł do paleniska. Ułożył w środku kilka porąbanych kawałków drewna i zabrał krzemień z gzymsu. Za jego plecami pojawił się Arthur, który skrzyżował ręce na piersi.
- A może zrób to szybciej swoja magią? Chcę to zobaczyć.
Merlin poczuł się dziwnie niepewnie. Skrępowany tremą, jak gdyby musiał właśnie wystąpić na scenie przed widownią.
- Po za tym - dodał blondyn - kiepsko ci idzie z krzesaniem. Zawsze mnie zadziwiało, czemu wciąż nie doszedłeś do wprawy. Widać nie potrzebowałeś tego.
Chłopak zaczął szeptać zaklęcie, książę, stojący teraz z boku chłopaka, widział narastający szybko złoty blask w jego oczach, który zgasł stopniowo, lecz szybko, przywracając naturalną barwę tęczówki. W chwili, kiedy oczy Merlina przybrały barwę złota, ogień momentalnie pojawił się w kominku rozświetlając pokój. Wszystko to trwało może sekundę. Czarodziej zerknął niepewny na twarz Arthura i z powrotem wpatrzył się w płomienie.
- Pranie też pewnie zrobisz za pomocą czarów? - zapytał zawiedziony książę. - Nie sądzisz, że to nieuczciwe? W końcu inni muszą sobie radzić sami.
Merlin normalnie pewnie powiedziałby, że nieuczciwym jest mieć taki dar i musieć służyć jakiemuś zadufanemu w sobie księciu. Ale nie miał ochoty na żarty. Z resztą pierwszy raz w zasadzie czuł, że nie może sobie na to pozwolić. Jego ponura mina zdradzała, że nie czuł się najlepiej i Arthur to zauważył, bo również wyraz twarzy mu spoważniał. Chłopak miał wrażenie, że już zawsze musi być poważny wobec tych kłamstw odnośnie niego samego, którymi był otoczony.
- W porządku? - spytał Arthur.
Czarodziej jeszcze chwilę popatrzył w ogień zamyślony.
- Czuję się jakbym już nigdy nie mógł być sobą... -wyznał odwracając spojrzenie gdzieś w odległy kąt. - Czuję się winny i choć słusznie, to w końcu jestem tylko człowiekiem, źle mi z tym wszystkim. Nie chodzi o moje tajemnice, które się wydały. Mam na myśli okłamywanie moich przyjaciół, wciąż to robię, ty jesteś wyjątkiem. Źle, że nie zdążyłem ci tego wyjawić, sam przez to zawsze już będę się zadręczał.

Merthur w świecie alternatywnymTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon