XXVIII

974 97 39
                                    

Biegnij.

Uchyliłem oczy, rozglądając się dokoła nerwowo. Niczego nie pamiętałem. Nie wiedziałem, co się dzieje, kim jestem, co tu robię? Słyszałem tylko straszne zamieszanie, a po chwili okropny, opętańczy śmiech. Wzdrygnąłem się. To nie było dobre, nie miało prawa być.

- Zapłacisz mi za wszystko!

Piskliwy, wnerwiony głos. Nie panował nad sobą, nad emocjami. To było dla niego za dużo.

Jeden człowiek stał nad drugim człowiekiem i go zabijał.

Jeden człowiek stał nad drugim człowiekiem i go zabijał.

Zabijał go. Człowiek człowieka.

- Dipper, uspokój się... - stary, zmęczony głos nakazał mu to. Ale ten młodszy nie słuchał, był ogarnięty wściekłością. Zabrano mu coś, a teraz chciał to odzyskać. Był przepełniony goryczą, żalem, był zawiedziony. Chciał tyle osiągnąć, chciał zawojować świat. Dostał wszystko, co kiedykolwiek chciał. Ale nigdy nikogo nie pokochał.

A teraz, gdy mu się to udało odebrano mu to. Już wiedziałem, kogo mi przypomina ten chłopak. Już wiedziałem. I dodatkowo wiedziałem, kim byłem. To przeze mnie tak cierpiał. Początkowo chciał mnie ranić jak najbardziej, bo odkrył moją słabość. Ale teraz też był słaby, był słaby na równi ze mną. Dlatego chciałem go chronić.

- Sosenko... - zawołałem cicho, ale on nie słuchał. Był za bardzo wściekły na Forda i na wszystkich, którzy go tak traktowali. Nic już nie mówił, ale słyszałem jego krzyk.

Krzyk przez postawę ciała, krzyk przez każdą jego komórkę.

Nie jestem dzieckiem. Traktujcie mnie dorośle. Pozwólcie mi dokonać wyboru.

Problemem było to, że nikt go nie słuchał. A może to on nikomu o tym nie mówił?

- Dipper! - powtórzyłem stanowczo, a on odwrócił się i utkwił we mnie swoje oczy przepełnione łzami wściekłości. Podniosłem się chwiejnie i wyciągnąłem do niego ręce. Przez chwilę stał, jakby nie wierząc w to, co widzi. Dopiero po chwili wpadł w moje ramiona, a ja zamknąłem go w uścisku. Stanford był zszokowany. Patrzył na nas, marszcząc brew i starając się jakoś zrozumieć to, co widzi. Nie mógł.

- Daj nam odejść. - Słowa z moich ust wydobyły się dość cicho, ale usłyszał je. Pozbierał się z podłogi, a potem kiwnął głową. Nie popatrzył na nas, tylko gdzieś w bok ściany. Bał się?

- Dobrze. Idźcie w diabły. A ty, Dipper... - zawahał się, a chłopak zesztywniał w moich ramionach, czekając na ciąg dalszy. - Już nie należysz do naszej rodziny. Rób sobie, co chcesz.

- Okej! - odpowiedział hardo, ale czuć było w jego wypowiedzi smutek. - Dam sobie radę, i to do-sko-na-le! Nie musisz się bać!

- Och... W porządku.

Brunet chwycił mnie za rękę i odwrócił się na pięcie, wyprowadzając za drzwi. Stanford wrócił do swoich badań. Mogłem powiedzieć wiele, ale jedno było pewne: oboje byli bardzo impulsywni. 

***

- I co dalej? - zapytałem cicho, gdy wyszliśmy z laboratorium. Nie musiałem nawet pytać aby wiedzieć, że Bill był osłabiony. Ledwo się dowlókł za mną do Chaty, gdzie znowu poczuł się gorzej. Zmierzyłem mu gorączkę i miał trzydzieści osiem stopni gorączki, co w żadnym wypadku nie poprawiało sytuacji. Stał się bardzo cichy i pokorny, bez komentarza dał się przebrać w piżamę i położył się do łóżka. Usiadłem na brzegu i pogłaskałem jego włosy.

- Walczę - odszepnął, kręcąc głową. Po chwili w jego oczach pojawiły się łzy. - Dlaczego to mi dałeś?

- Ja... - urwałem w połowie. Pierwszy raz widziałem tyle smutku w jego oczach. Pojawił się tam z mojej winy, bo chciałem coś komuś udowodnić. Poczułem, że mnie też zbiera mi się na płacz. Siąknąłem nosem, miętosząc w dłoni rąbek koszulki. Naraziłem jego zdrowie na szwank, ale najbardziej chyba zaufanie. Popatrzył na mnie ostatni raz, a potem odwrócił się na bok. Nic więcej nie powiedział, ja też nie.

- Jesteś głodny? - zapytałem po chwili.

- Trochę - mruknął. Kiwnąłem głową, idąc do kuchni. Atmosfera była bardzo ciężka i czułem, że utrzyma się taka przez kilka dni. Wiedziałem, że muszę go przeprosić, ale głos w mojej głowie krzyczał coś w stylu "On cię nigdy nie przeprosił, a prawie pozabijał twoją rodzinę!". Musiałem przyznać mu rację. Nigdy o tym nie rozmawialiśmy, po prostu akceptując się. Był jedynym chłopakiem, który rozumiał moje poglądy. Zacząłem się jednak w tamtym momencie zastanawiać, czy to było miłość, czy po prostu... Przyjaźń?

Robiąc mu kanapkę zdążyłem to przemyśleć na każdy możliwy sposób. Nie miałem pojęcia, dlaczego nawaliłem mu tyle keczupu na tą biedną kromkę, ale zdecydowałem się. Położyłem wszystko na talerzu, a potem poszedłem do góry. Leżał i patrzył w sufit. Gdy przyszedłem, zerknął na mnie i zdobył się na coś w rodzaju uśmiechu. Wiedziałem, że on nigdy długo się nie gniewał. Wystarczyło teraz tylko go przeprosić, a znowu byłoby dobrze.

- Z czym mi zrobiłeś? - zapytał.

- Bill... - zacząłem, siadając na brzegu łóżka. - Zrywam z tobą. Zostańmy przyjaciółmi.

- Z czym mi zrobiłeś? - powtórzył, jakby jego mózg odrzucił tę informację. Westchnąłem cicho.

- Nie kocham cię.

Zamrugał kilka razy, a po chwili popatrzył na mnie zdziwiony.

- Ale ja ciebie tak - stwierdził, a potem zaczął mnie wypytywać. Wydał mi się przy tym wyjątkowo tępy, ale może to przez szczepionkę. - Całowaliśmy się, prawda? I seks... To nie był sen, co nie? Byliśmy szczęśliwi?

- Byliśmy. - Przełknąłem ślinę, kiwając głową. - Ale już nie będziemy. Uznałem, że to nie była miłość. To było coś innego... Dlatego musimy się rozstać.

Zamrugał, a po chwili cofnął swoją dłoń z mojej. Nawet nie zauważyłem, kiedy splótł nasze palce z sobą. Przyzwyczaiłem się do tego, tak sądzę. Wydawał się być zszokowany i trochę przestraszony. Zrobił się naprawdę słaby przy mnie. Musiałem to przerwać.

Sprawić, aby znowu był normalny. Znowu był sobą.

- Rozumiem. To... Z czym mi zrobiłeś?

- Ser, salami i keczup. I trochę sałaty.

Kiwnął głową, biorąc kanapkę do ręki.

- Dziękuję.

Prove It /billdip/Where stories live. Discover now