XVII

1.4K 194 42
                                    

Przez szkło dostawały się niewyraźne promienie światła. Z trudem otworzyłem oczy. Byłem w jakiejś... Kapsule? Probówce? Nawet nie wiedziałem, jak to określić.
Wszystko mnie bolało, a najbardziej chyba oczy. Głowa była ociężała i nawet nie potrafiłem jej unieść. Resztkami świadomości usłyszałem, że ktoś otworzył drzwi. Czyjaś dłoń chwyciła mój kark, a palce rozwarły boleśnie powieki. Ostre światło latarki podrażniło moje spojówki, przez co strużki łez spłynęły po moich policzkach.

- Obiekt 189C jest zdrowy i gotowy do badań, szefie.

- Przyjąłem. Podajcie mu pierwszy zastrzyk.

Człowiek sięgnął do torby i wyjął z niej strzykawkę. Wkrótce igła przebiła moją skórę, a trucizna wypełniła mój organizm. Nagle zrobiło mi się gorąco, wszystko zaczęło tracić ostrość... Usłyszałem głos.

Cokolwiek by się nie działo, nie waż się zamykać oczu.

To był Dipper. Jego głos odbił się w mojej głowie zdecydowanym echem. Otworzyłem oczy najszerzej, jak się dało. Przerażony mężczyzna odskoczył i coś bełkotał, ale nie zwróciłem uwagi na słowa.

Bardzo dobrze.

Uśmiechnąłem się do siebie, a spanikowany facet zaczął grzebać w torbie. Nie zamierzałem czekać na jego ruch. Skupiłem się i skumulowałem resztki mocy jakie posiadałem. Czułem, że Sosenka też użycza mi części swoich możliwości. Szklane więzienie zaczęło pękać. Zdezorientowany mężczyzna wybiegł z pokoju, krzycząc:

- Eksperyment próbuje uciec! Szybko, pomóżcie mi!

Ogromna probówka w końcu pękła, a ja mogłem się z niej wydostać. Nie było  jednak tak prosto. Z probówką poszło gładko, ale pokój był otoczony silną barierą blokującą. Gdy dotknąłem jej prąd przeszedł całe moje ciało, a oczy zaczęły niesamowicie ciążyć. Próbowałem zachować przytomność umysłu. Dipper darł się w mojej głowie, ubrani na czarno goście strzelali do mnie, Will biegł w moim kierunku, wszystko się waliło...

Zaraz, chwila... Co tutaj robił Will? I dlaczego się na mnie rzucił, tuląc z całej siły? Czy coś mnie ominęło?

- Nie róbcie mu krzywdy! - wrzeszczał, osłaniając mnie własnym ciałem. - On nic nie wie!

- Kto go tu wpuścił?!

Ludzie poruszali się nerwowo, patrząc to na siebie, to na nas. Usłyszałem szept niebieskowłosego:

- Współpracuj.

Skinąłem w milczeniu głową i odetchnąłem głęboko, przywołując na twarzy zdezorientowany, niewinny uśmiech.

- Dokładnie. J- ja nic nie wiem - zapewniłem tępo.

"Odkleiłem" od siebie Willa. On cofnął się o dwa kroki, najwidoczniej dając mi pole do popisu. Ludzie zaczęli szeptać pomiędzy sobą, a ja wciąż stałem z uśmiechem na twarzy. W końcu ktoś spytał łamaną angielszczyzną:

- Ty nic nie wiedzieć?

- Tak. J- ja nic nie wiem. Poza tym... - Nagle coś przyszło mi do głowy. Kątem oka spojrzałem na Willa i skuliłem się w sobie, szepcząc smutno: - Gdzie... Gdzie jest mój opiekun? B - był tu, pamiętam.

- On być oswojony - szepnął mój rozmówca do drugiego mężczyzny. Chciało mi się śmiać, jednak jakimś cudem udało mi się to zdusić. Za to zrobiłem jeszcze bardziej zagubioną minę i rozejrzałem się dookoła możliwie najbardziej zdziwionym wzrokiem. Twarze zgromadzonych złagodniały. Byłem coraz bliżej wolności.

***

- Nie, do jasnej cholery! - spojrzałem ze niechęcią na Mabel, której puste spojrzenie po prostu mnie irytowało. - Nie chcę żadnego innego, zrozum to w końcu...

- Braciszku, tak ci się teraz wydaje. Ale zobaczysz, porozmawiasz z Ralphem albo Mei, i wtedy... - Przerwałem jej w pół słowa, wychodząc ostentacyjnie z domu. Nie miałem już cierpliwości słuchać o tych jej "wspaniałych" pomysłach. Jakiś Ralph, Mei, Pam, Sinus... Same oswojone demony bez przyszłości. Kiedy pomyślałem o tym, że Bill też mógł się taki stać... I to całkiem niedługo... Brr. Aż mi się niedobrze robiło na samą myśl. Kiedyś może ucieszyłoby mnie to, ale teraz... Teraz on stał się moim najbliższym przyjacielem - nieważne, jak głupio to nie brzmi. A nawet kimś więcej... Mimowolnie zarumieniłem się na samo wspomnienie naszego pierwszego pocałunku. Było to całkiem niedawno, ale wydawało mi się, że od tamtego czasu minęły wieki. Jak ten czas szybko płynie, kiedy jest się nieśmiertelnym...

Moje rozważania przerwał jakiś impuls. Otworzyłem szeroko oczy, kiedy udało mi się zobaczyć blondyna. Był ledwie przytomny i ciężko oddychał, a bicie jego serca przypominało powolne tykanie zegara. Ale żył! Żył i był jeszcze sobą. Przełknąłem łzy ulgi i kazałem mu nie zamykać oczu. Posłuchał. To dziwne uczucie, ale byłem z niego dumny jak matka ze swojego dziecka. Chwilę później usłyszałem w głowie odgłos sypiącego się szkła. Połączenie umysłowe się przerwało, ale ja nie zamierzałem czekać. Poderwałem się i pobiegłem jak szalony w stronę miasta. Ta bitwa dopiero się zaczynała, a ja nie zamierzałem zostawiać mojego demona na pastwę  naukowców.
Jeszcze miałem honor.

Prove It /billdip/Where stories live. Discover now